[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Hłasko - próba krytycznej oceny
Hłasko należał do tych szczęśliwych pisarzy, którzy cieszą się powodzeniem u publiczności i równocześnie uznaniem krytyków. Czytelników potrafił przykuć do książki fascynującą fabułą, a znawcy uznali w nim z miejsca pisarza o wielkim talencie.
Nie ulega wątpliwości że sukces pierwszych powieści Hłaski polegał w dużej mierze na aktualności tematu. Wprawdzie emigracja była dobrze poinformowana (z prasy, radia i relacji naocznych świadków) o rzeczywistości Polski bierutowskiej, ale brak było żywego obrazu życia w kraju. Wiadomo że dokumenty historyczne są na ogół nudną lekturą i większość z nas nie wiedziałaby wiele - dajmy na to - o Anglii XIX w. gdyby nie Dickens. Cały (i stale nie przemijający) urok powieści polega właśnie na tym że udziela rumieńców życia epoce, którą opisuje, choćby nawet była to epoka współczesna, znana nam z pierwszej ręki. Powieściopisarz bowiem daje prawdę historyczną sprowadzoną do wymiarów jednostki i przez to "uczłowieczenie" zwiększa nasze zainteresowanie. Dlatego w powieści tylko jej bohaterowie powinni mieć prawo głosu, a autor musi dążyć do jak najpełniejszego utożsamienia się z nimi. Tę właśnie zdolność posiadał Hłasko. Jego bohaterowie nigdy nie wychodzą z roli i robią wrażenie postaci wziętych z życia. Nie znam życiorysu Hłaski, więc nie wiem w jakim procencie zostały stopione "Dichtung und Wahrheit" w jego powieściach i wobec tego nie mogę bawić się w detektywa. Zresztą plotka literacka - jakkolwiek bardzo ciekawa - nie pomaga wiele w pracy krytycznej, której celem powinno być omówienie istotnej wartości artystycznej dzieła. Spróbuję więc ocenić jakimi środkami Hłasko osiąga autentyczność sytuacji i bohaterów.
Weźmy do ręki którąkolwiek powieść Hłaski i - na chybił trafił - przerzućmy pod kciukiem kilkadziesiąt kartek. Uderzy nas z miejsca układ graficzny stron: krótkie paragrafy po kilka linijek, tzn. że większość akcji polega na słowie mówionym. Dłuższe ustępy zawierają minimum opisu miejsca, czasu i nastroju. Hłasko unika momentów statycznych, w których akcja przenosi się "do wnętrza" bohaterów. Jego bohaterowie nie mają czasu siedzieć i myśleć; są cały czas w ruchu. Poza tym ciche grzebanie we wnętrznościach duszy dziwnie by nie pasowało do tych cwaniackich typów spod ciemnej gwiazdy. Na uprawianie dostojewszczyzny potrzebna jest jednak pewna ilość skrupułów moralnych, balastu, którego oni pozbyli się już dawno. Jak się taka operacja odbywa, wiemy z historii Franciszka z Cmentarzy. Ci z następnych powieści wiedzą że w świecie rządzi hasło "Śmierć frajerom"; są cyniczni, bezwzględni i czujni jak drapieżne zwierzęta. Hłasko wie że tacy ludzie nie mogą mówić salonowym językiem, ani prowadzić długich dyskusji na tematy zasadnicze. Daje im dialog o zdaniach prostych, często urywanych, ciętych słowami krótkimi, dosadnymi. Taki styl pisania jest czymś stosunkowo nowym w literaturze polskiej, mającej tendencje raczej barokowe.
Do podobnej prostoty dążyli niektórzy pisarze anglosascy (Hemingway, Steinbeck), ale nigdy nie osiągnęli aż takiej lapidarności wyrazu. Nie, nie wśród nich należy szukać ewentualnych nauczycieli technicznych Hłaski. A jednak czujemy że gdzieś już kiedyś słyszeliśmy ten krótki, szczekany dialog. Ach tak! To było w kinie, na filmach cowboyskich i gangsterskich. Takie same jak u Hłaski wredne mordy, o zaciśniętych szczękach i zimnym wzroku, wyzywające się na wzajem wymyślnymi obelżywościami. I oto te ideały męskiej krzepy, które tak imponowały nam, dwunastoletnim chłopcom, spotykamy znów po tylu latach. Widocznie urzekli oni młodego Hłaskę głębiej i stali się wzorcami dla jego przyszłych bohaterów.
Kino nie jest złą szkołą dla pisarza, którego celem jest powieść naturalistyczna. Ruchliwość filmu pozwala na zestawienie scen krótkich i umieszczenie ich w czasie i miejscu najdogodniejszym dla akcji. Pod tym względem kino bije teatr, który wymaga dłuższych scen i sztucznego wprowadzania (i wyprowadzania) osób dramatu. Kino nie znosi monologów, wierszowanego tekstu i akcji zamkniętej w jednym pokoju. Jest wolne od wiekowych tradycji teatru, dzięki temu może się obejść gorszymi aktorami i - mimo tego - nie pozwala zasnąć w fotelach widzom chwilowo znużonym lub od urodzenia tępym.
Powieści Hłaski czyta się jak scenariusz filmowy. Wspominałem już o szybkości dialogu, a z dalszych podobieństw uderza brak opisów przyrody, barw, dźwięków, fizycznych cech ludzi i przedmiotów i t.p. dodatków, które w kinie są sprawą reżysera. Hłasko nie opuszcza ani na chwilę miejsca konkretnej akcji. Unika pisania "literatury", nad którą mogliby pocmokać z zachwytu znawcy. Nie chce przemycać w powieści esejów, które czytelnik z kolei i tak opuści, wertując niecierpliwie kartki, aby się dowiedzieć "co się stało". Usuwa komentarz autorski i pozwala czytelnikowi na sformułowanie własnego sądu o charakterze bohaterów jedynie na podstawie ich słów i akcji.
Zdawałoby się że wszystkie postulaty powieści naturalistycznej zostały osiągnięte, a jednak nikt nie nazwałby Hłaski realistą. Jakaś aura romantyczności otacza jego bohaterów. To są ludzie twardzi, a nawet brutalni; ich brak złudzeń przeszedł w cynizm; stracili wiarę, nadzieję i miłość. Nie stracili tylko "fasonu". Wisielczy humor pozwala im trzymać fason na co dzień, a w momentach trudnych brawura lub tragiczny gest. Wiemy że prawdziwi kryminaliści to typy raczej przeciętne i ponure, a jeśli nawet obdarzone czasem zmysłem humoru, to na pewno nie zdolne do sarkazmu w tak ciętej formie, jaką operują bohaterowie Hłaski. Niewątpliwie Hłasko upoetyzował swoich cwaniaków, tak jak Genet swoich złodziejaszków, Proust arystokratów, a Joyce przeciętnego mieszczanina dublińskiego Blooma. I to jest zupełnie w porządku bo tylko przemienieni mogli wejść do literatury, nie tracąc przy tym nic z autentyczności swoich prototypów. Chodzi tylko o to, aby pisarz, tworząc portret Człowieka, malował go z żywego modelu. Wtedy, nawet jeśli użyje najbardziej fantastycznych barw, portret będzie prawdziwy. Czego się musi strzec to kopiowania dzieł cudzych lub nawet własnych. Taki upadek w sztuce nazywa się manierą. Hłasko doświadczył i tego w swojej wędrówce artystycznej. Mam na myśli opowiadanie Nawrócony w Jaffie, gdzie wszystkie postacie są nieprawdziwe. Ich sztuczne gesty i sztuczne słowa przypominają sceny z filmów gangsterskich - i to tych gorszych, wyświetlanych na dodatek do głównego filmu. Są wprawdzie w Nawróconym doskonałe momenty ponurej komedii i ten sam prosty, oszczędny styl, ale wyczuwa się że wszystkie charaktery (z wyjątkiem może kupca Gildersterna) nie są modelowane na żywych ludziach. Takich ludzi autor nigdy osobiście nie spotykał; znał tylko ich cienie z ekranów filmowych.
Pisząc Następnego do raju Hłasko wziął kawałek prawdziwego życia i zamienił go w scenariusz do oryginalnego filmu-powieści. W Nawróconym wziął kilku podłych aktorów, których dęta krzepa byłaby komiczna, gdyby nie grali jej tak okropnie na serio. Cóż z tego że mówią tym samym stylem co kierowcy z Następnego do raju, jeśli nie mają ich żywych kości i mięśni. - Żenująca to była zgrywa i Hłasko zdawał sobie chyba z tego sprawę bo już w opowiadaniu o Esther (wydanym w tym samym tomie) porzuca pseudorealizm Nawróconego. Esther pisana jest niejako na dwóch płaszczyznach spiętych sprytnie klamrą ostatniego zdania. To pierwsza i słaba jeszcze próba znalezienia nowego wyrazu, ale Hłasko już zdecydowanie pokpiwa sobie z sentymentalnie dramatyzowanych scen. Ponieważ podobne sceny pisał zupełnie poważnie w Nawróconym, więc to chyba dowód że sam spostrzegł, jak bliski był szmoncesu.
Ostateczne wyrzeczenie się prozy "realistycznej" zabrało Hłasce dużo pracy. Dopiero w dwa lata po Nawróconym ukazuje się Sowa, córka piekarza. Nikt nie zaprzeczy że jest to rzecz napisana z talentem, a może niektórzy zgodzą się ze mną że jest to rzecz genialna. Sowa jest powieścią o tak misternej konstrukcji że zależnie od punktu widzenia można jej dać prawie nieskończoną ilość interpretacji. Nie będę powtarzał, co już raz o niej pisałem w "Wiadomościach". Tym razem muszę niestety pisać o niej jako o powieści zamykającej twórczość Hłaski. Hłasko miał w niej odwagę sparodiować swój własny styl. I to nie przez łatwą kpinę, ale przez takie spiętrzenie nieprawdopodobnych sytuacji że powieść wychodzi z ram normalnej rzeczywistości. To był genialny pomysł, gdyż pozwolił autorowi na bezkarne nieprzestrzeganie realiów powieściowych - a to mu zawsze przychodziło z trudem. Równocześnie, puściwszy luźno wodze fantazji, mógł się zapędzić w sytuacje, które właściwie stawały się parodią jego własnego stylu. W ten sposób styl i jego parodia bawią się w chowanego, a zdezorientowany czytelnik sam nie wie, co o tym wszystkim sądzić. Ale może śmiało nie zwracać uwagi na te zabawy. Może czytać tę fantazję jak nowoczesna balladę o dwojgu ludzi, Weronice i Grzegorzu, którzy nie byli zdolni do prawdziwej miłości i nie znaleźli jej mimo pomocy czarnoksiężnika Samsonowa, który stworzył dla nich najbardziej romantyczną sytuację. Sowa jest tragiczną historią Człowieka, który ma tylko jedno życie do przeżycia - z zamkniętym odwrotem do przeszłości. Sowę poza tym pisał cynik, który mówi że między dwojgiem ludzi nawet tzw. wielka miłość jest tylko samolubnym poszukiwaniem dreszczyków emocjonalnych. Sowa jest tak znakomitą powieścią że podda się każdej interpretacji i da każdemu czytelnikowi to, czego w danym stanie psychicznym najbardziej mu potrzeba.
Hłasko pożegnał w niej własną manierę i dał zapowiedź odrodzenia swego talentu. Niestety tragicznym zrządzeniem losu była to powieść ostatnia. The rest is silence.
Zdzisław Kosiński, Wiadomości 1969 nr 39
... [ Pobierz całość w formacie PDF ]