[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Marek HłaskoÓsmy dzień tygodnia1- Nie - powiedziała Agnieszka. Odsunęła stanowczo jego rękę i obcišgnęłasukienkę. - Nie teraz.- Jak chcesz - mruknšł mężczyzna. Położył się obok niej na trawie i patrzył nadrugi brzeg Wisły. rodkiem rzeki mieszny holownik z wysiłkiem cišgnšł trzyciężkie barki; jego silnik pracował tak samo ciężko jak serce starego człowieka.Nadchodził wieczór i chłód tężał jak mleko. Drzewa ciemniały. Mężczyzna leżałnieruchomo aż do chwili, kiedy poczuł na głowie dłoń Agnieszki.- Pietrek - rzekła cicho. - Ja nie chcę, żeby to wszystko było ot tak na grandę.Gdybym cię nie kochała, może byłoby mi wszystko jedno. Tu mogš nadejć ludzie.Nie chcę, żeby w mojš najlepszš sprawę inni wchodzili butami. Musisz mniezrozumieć. Jeli jest czego naprawdę bronić, to chyba włanie tego.Podniósł się na łokciach i uniósł twarz do góry. Musiała przymknšć oczy; jegomłoda, dziecinnie jeszcze czysta twarz cięta była bólem.- Agnieszka - powiedział czy ty wiesz, jak strasznie jest prosić o takie rzeczy?Czy ty wiesz, co to jest czekać?- Ja też czekam.Uchwycił jej rękę. Oczy jego były teraz blisko: ciemne i skupione.- Jak długo będziemy jeszcze czekać? To udręka.- Musimy czekać - powiedziała odwracajšc głowę; holownik już zapadł w mgły. -Może uda nam się dostać jakie mieszkanie? W lecie możemy razem wyjechać...Chcesz się spotykać po jakich pokoikach lub na ławkach w parku?- Nie.Umilkli. Nad ich głowami niebo stawało się złote; złota była również rzeka. Rosakropliła się już na trawie i Agnieszka drżała z chłodu mimo skórzanej kurtki, naktórej siedzieli. Sšsiedni brzeg zgasł.- Ja kłamię - powiedziała nagle Agnieszka i w głosie jej wyczuł mękę. - Ja jużteż nie mogę czekać. Wszystko mi jedno. Postaraj się tylko a jaki pokój, ojakie mury. Aby nie tutaj, aby z daleka od ludzi. Rozumiesz?- Tak - szepnšł. Dotknšł jej dłoni: była bardzo chłodna i zamknięta jak muszla.Westchnšł i rzekł: - Chodmy już. Noc.Podnieli się; przez cały bielański las szli w milczeniu i dopiero przy pętlitramwajowej powiedział do Agnieszki:- Pogadam z Romanem, on ma pokój. Nich sobie znajdzie inny lokal na jednš noc."Pogadasz z Romanem - pomylała. - Wiem, co mu powiesz. Nie powiesz mu przecież,że mnie kochasz i że ja ciebie kocham. Powiesz mu tak: ŤTy, Roman, ja mamdziewczynę, którš muszę załatwić. Pożycz murów na jednš nocť. A on ciebiezapyta: ŤŁadna jest chociaż?ť. Ty wtedy skrzywisz się, zmrużysz oko i powiesz:ŤCzy ja wiem? Teraz nie jest sezon, więc co zrobićť. Nie przyznasz się mu doniczego, bo przecież też bronić chcesz tej sprawy. A potem powiecie jeszczekilka wiństw o kobietach, których mielicie żałonie mało i o których niczupełnie nie wiecie...".W tramwaju było zaledwie kilka osób: dwie stare baby, żołnierz o smutnej twarzy,paru wyrostków z piłkš. Owietlone domy uciekały w ciemnoć. Agnieszkaumiechnęła się i przytuliła do Pietrka.- Dobrze, kochany - rzekła. - Porozmawiaj z Romanem.- Co dzisiaj mamy? - rzekł w zamyleniu. - Czwartek?- Tak, czwartek.- Poproszę go - rzekł - aby wyjechał sobie gdzie z soboty na niedzielę. -Przytknšł usta do jej ucha: - Trzymaj się, Agnieszka.- Tramwaj zahamował. Konduktor uniósł wzrok znad okularów i powiedział przeznos: - Trasa... - Pietrek ucisnšł rękę Agnieszki i wyskoczył. Popatrzyła zanim: był szczupły i giętki jak leszczyna. Głowę nosił pochylonš. "Czemu on siętak garbi? - pomylała. - Boże, gdyby on jednak z nim nie rozmawiał". Po chwilizmieszał się z wieczornym tłumem i straciła go z oczu. Nad miastem przecierałysię dopiero pierwsze gwiazdy; tylko na samym rodku nieba, spokojnie i pewnie,płonšł Wielki Krzyż.- Targowa - powiedział konduktor. Podniosła kołnierz płaszcza: zaczšł padaćciepły deszcz. Przed niš szło dwóch mężczyzn w roboczych ubraniach. Jeden z nichzaklšł i powiedział do drugiego: - Znów leje. Już dawno nie pamiętam, żeby byłtaki paskudny maj. Nie można nawet podskoczyć w krzaki. - Z kim? - powiedziałdrugi. - Z teciowš chyba. Masz forsę? - Kiedy Agnieszka przechodziła obok nich,tršcił jš ramieniem i powiedział: - Z niš by podskoczył? - Obojętnie -powiedział pierwszy - ale ona takim jak my nie daje. - Może jš przygadamy? -zaproponował drugi. Krzyknšł: - Proszę pani, pójdę z tobš...Wymiała ich; skręciła w Brzeskš. W mętnych kręgach latarń zataczali się pijani.Z baru "Schron u Marynarza" wyrzucono pijanego awanturnika; pojechał twarzš pobruku; za chwilę wyleciała za nim teczka i kapelusz. W bramach stały grupkimilczšcych gapiów; jaki głonik ryczał dononym basem: "Dzisiejszy etapzakończył się porażkš drużyny polskiej. Zwycięzcš etapu był RumunDumitrescu...". mierdziały gnijšce odpadki jarzyn z bazaru. Kto piewałpiskliwym tenorem. Jaki wyrostek zajrzał Agnieszce w twarz i gwizdnšł. Ktodrugi powiedział tęsknie: - Chryste, ta by się pruła jak koronka... - Kotywałęsały się pod nogami; zza mgieł nie było widać już gwiazd. Jaki pijakszepnšł jej goršco do ucha: "Stara wyjechała, mam lokal. Dam ci nylonięta.Chcesz?" Na Dworcu Wschodnim wyły lokomotywy; wilgotne powietrze z trudem parłodo płuc; ludzie mieli spocone twarze i zmętniałe oczy."Porozmawiaj z nim - pomylała Agnieszka. - Porozmawiaj z nim jak najprędzej".1956Marek Hłasko - Opowiadania - Ósmy dzień tygodniaStrona 1
[ Pobierz całość w formacie PDF ]