[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Marek Hłasko – Opowiadania – Namiętności
Namiętności
Z niego już nic nie będzie, prawda? — zapytała siostra. Podeszła do doktora i pochyliła się
obok niego nad umierającym. Swym ramieniem dotknęła barku lekarza i ten odsunął się.
— Nie — powiedział.
— Umrze?
— Na pewno.
— Jeszcze dziś?
— Niedługo. Godzina, może jeszcze wcześniej.
— Dlaczego on to zrobił? Jak pan myśli?
— Nic nie myślę — powiedział doktor. Wyprostował się; był wysoki i szczupły, biały
fartuch dodawał zmęczenia jego ostrej twarzy. Przesunął ręką po czole: —Nigdy się tego nie
dowiesz.
— Strach? — powiedziała siostra składająca strzykawki do niklowego pudełeczka. — Może
się czegoś bał? Może mu coś groziło? Albo zrobił coś złego...
Patrzyła na doktora ze skupieniem; oczy miała niebieskie i czyste, bardzo duże. “Lalka —
pomyślał z niechęcią. — Porcelanowa lalka..." Żachnął się.
— Chciałabyś jednym słowem wyjaśnić klęskę cudzego życia — powiedział z gniewem
odwracając się do niej plecami. — To niemożliwe. Podszedł do okna i odsunął firankę;
chciwie przytulił czoło do szyby i odetchnął głęboko. Widział w szybie niewyraźne odbicie
swojej twarzy; wytężył wzrok i starał się dojrzeć jak najwięcej. Noc była jasna i mroźna; na
środku szklanego nieba tkwił nieruchomy, dziwnie cienki księżyc; w jego blasku oszronione
drzewa na szpitalnym podwórku wyglądały teatralnie i drażniąco. Wiatry mknęły w górze
szlakami gwiazd, ciemna ziemia skuta była mrozem i lodem. “Jeśli się nie ociepli — pomyślał
z wściekłością doktor — to wszystkich nas szlag trafi w tej dziurze". Odwrócił się i
powiedział do siostry:
— Zobacz, czy jest jeszcze trochę kawy.
— Gdzie?
— W moim biurku. Tam jest taka żółta puszka. Posłusznie podeszła do biurka i poczęła
trzaskać szufladami. Patrzył na jej mocne ręce, okrągły kark, szeroko rozstawione, muskularne
nogi i znów pomyślał: “Lalka".
— Jest — powiedziała po chwili.
— Zaparz.
Strona 1 z 9
Marek Hłasko – Opowiadania – Namiętności
— Jedną czy dwie?
— Jedną. Westchnęła.
— Pójdę poszukać garnuszka.
— Dziwne. Powinien przyjść do ciebie.
— Doktorze.
— Tak.
— Dlaczego pan taki jest?
— Mianowicie?
— Zły — powiedziała. — Dziwny.
— Dlaczego masz nie oczyszczone buty? Radzieccy uczeni wynaleźli już—pastę do butów.
Poza tym nie używaj do paznokci tego wstrętnego lakieru, bo mdło ni się robi. Poza tym
przestań się już czesać na Simonę, bo jesteś podobna do niej w takim samym stopniu, w jakim
ja jestem podobny do marszałka polski. A teraz idź po ten garnuszek.
Wyszła, Spojrzał na zegar wiszący nad drzwiami: była godzina druga, Machinalnie podszedł
do umierającego i ujął jego puls. Zrobiło mu się nieprzyjemnie: ręka tego człowieka była
zimna i lepka od potu. “Nie przyzwyczaję się nigdy — pomyślał ze złością. — Nie
przyzwyczaję się nigdy do tych spoconych ciał i oczu z tandetnego szkła". Zacisnął mocniej
palce na rozdętych, fioletowych żyłach tamtego: nierówny puls słabł. “Cześć" — pomyślał. I
wtedy zobaczył, że umierający patrzy na niego szeroko otwartymi oczyma; źrenice jego
poszerzyła gorączka, w kącikach ust skupiła się zapiekła ślina. “Nie jesteś ładny — pomyślał.
— Nie powinienem się o to martwić, ale naprawdę nie jesteś ładny". Pochylił się bliżej jego
ucha.
— Możesz mówić?
— Będę żył?
— Nie denerwuj się. Mów spokojnie.
— Będę?
— Oczywiście. Chory odwrócił twarz.
— Kłamiesz — szepnął.
— Z obowiązku. Sam tego chciałeś. Gazowa śmierć to przykra historia. Był czas
przemyśleć.
— Chcę ci coś powiedzieć.
— Tak.
— Wszystko, czym straszą nas na ziemi, czym szantażują bez przerwy, to bluff. Żadnych
cierpień, żadnych wyrzutów, żadnych rachunków sumienia. Trochę szumu w uszach i koniec.
Strona 2 z 9
Marek Hłasko – Opowiadania – Namiętności
— Jeszcze żyjesz. Może uda się ciebie uratować. Źrenice chorego bielały. Na jego
przezroczystych
skroniach kropli! się pot. Oddech stawał się ciężki, a ręce złożone na piersiach drgały mu
lekko, jak nogi żabki wyciągniętej z wody.
— Kto mnie tu przywiózł?
— Ludzie.
— Zawsze zjawiają się niepotrzebnie. Już byłoby po wszystkim.
Po chwili doktor rzekł: — Już jest po wszystkim.
Naciągnął prześcieradło na jego twarz i wstał. Zapalił papierosa i zaciągnął się głęboko:
tytoń był mocny i gorzki. “Zimno — pomyślał. — Jeśli się nie ociepli, to naprawdę szlag nas
wszystkich trafi". Potarł zziębnięte dłonie i usiadł przy biurku. Wyciągnął książkę raportową i
począł szukać nazwiska zmarłego. Weszła siostra trzymając w ręku filiżankę.
— Jest kawa — rzekła. — Niech pan pije, póki gorąca.
— Nie mogłaś już chyba dłużej siedzieć — powiedział. — Nawet kawy nie potrafisz
szybko zaparzyć, tak jakby to była nie wiem jaka sztuka. Przez ten czas nasz przyjaciel
doszedł już do raju. Dzwoń do kostnicy. Niech go zabiorą. I nie rozlewaj kawy. Gdzie cukier?
— W szufladzie — rzekła stawiając przed nim filiżankę. Podeszła do aparatu i poczęła
wykręcać numer; mimo wysiłku ręce jej drżały lekko. — Parter? —zapytała drewnianym
głosem. — Bierzcie wózek i przychodźcie tu szybko.
Położyła słuchawkę i oparła się ciężko na stole. Patrzyła na doktora ze skupieniem. Milczał
mieszając łyżeczką cukier.
— Co jemu było? — zapytała tępo.
— Śmierć na skutek zatrucia gazem.
— Pan nie ma serca.
— Jeśli cię to interesuje, mogę jutro iść do rentgena.
— Dlaczego pan tak mówi? Uniósł ciężkie powieki.
— Czy tam w szkole nie uczyli cię tego, że nie powinnaś zadawać głupich pytań i opierać
się łokciami o stół?
Weszło dwóch sanitariuszy z wózkiem; jeden z nich był wysoki, drugi nieco niższy, o
śmiesznie okrągłej głowie. Podeszli do umarłego.
— Mały był — stwierdził wyższy.
— Ale sympatyczny. Podobny do tego bramkarza ze Skierniewic — powiedział niższy i
mrugnął na siostrę. Odwróciła głowę.
— Twoja miara — powiedział wyższy. — Ciekaw jestem, czy też nosił siódemki. Uważaj,
Strona 3 z 9
Marek Hłasko – Opowiadania – Namiętności
ostrożnie.
— Myślę, jakie radio mu kupią: z ocementowaniem czy bez?
— Stawiam na cement.
— W porządku. Dobranoc, panie doktorze. Dobranoc, siostrzyczko. Nie myśl o nim.
Pomyśl może o mnie.
— Dobranoc — powiedział doktor. Patrzył, jak drzwi zamykają się za nimi.
— Ja tego nie wytrzymam — powiedziała siostra i wstała nagle. — Kiedy kończyłam tę
głupią szkołę, myślałam, że ludzie dla ludzi mają trochę serca. Doktorze.
— Mów.
— Czy naprawdę nie istnieje miłosierdzie?
— Z mego punktu widzenia istnieją ci, których da się uratować, i ci, których nie można.
— Ja tego nie wytrzymam. Odchodzi człowiek, a pan pije kawę. Odchodzi człowiek, a
tamci zakładają się o wódkę, jaką trumnę mu kupi rodzina — z ocementowaniem czy z
okuciem. Ja tego nie wytrzymam.
— Wytrzymasz — powiedział. — Nawet wyobrażenia nie masz, ile można wytrzymać —
wstał i rozprostował ramiona, ziewnął. Począł chodzić miarowym krokiem po sali. — Wypisz
mu kartę zgonu — powiedział. — I nie zawracaj sobie głowy tą całą sprawą. Weź walerianę,
weź brom, co chcesz.
— Dobrze — powiedziała cicho. Wyglądała żałośnie: usta miała skrzywione jak dziecko,
które wybuchnie za chwilę niepohamowanym płaczem, oczy — w ciemnych obwódkach. W
jej plecach, rękach, w pochylonym nad stołem karku czaiło się zmęczenie. Nagle uniosła
głowę. — Czy naprawdę tak wiele?
— Co?
— Tak wiele można wytrzymać?
— Ile masz lat?
— Dwadzieścia.
— Dlatego pytasz.
— Kiedy człowiek przestaje się dziwić?
— Nigdy.
— Więc po co to wszystko?
— Po nic.
Rozległ się dzwonek: na tablicy rozdzielczej wyskoczyła cyferka. Siostra potrząsnęła głową
jak człowiek nagle przebudzony i podniosła się ciężko.
— Na trójce ktoś dzwoni — rzekła. — Muszę iść.
Strona 4 z 9
Marek Hłasko – Opowiadania – Namiętności
— Przeżyję to.
Wyszła kołysząc miarowo swym ciężkim, mocnym ciałem. Patrzył za nią i pomyślał: “Nic z
tego, kochanie. Nic z tego, żebyś nawet miała w ten sposób chodzić po gwiazdach. To prawda,
że masz niskie czoło, krótki, zadarty nos, ciężkie powieki i duże usta, i płaski brzuch, dzięki
któremu możesz tak ładnie rozstawiać nogi, i że tak wiele obiecujesz, kiedy patrzysz swoimi
głupimi oczami, i że pachniesz tak bardzo delikatnie, jak bułeczki dopiero co przywiezione z
piekarni, i że zapach ten nawet tutaj, w tym całym świństwie, czuję wyraźnie. Ale w tych
sprawach musisz być piekielna noga. O takich jak ty marzą uczniowie w liceum, ja też
marzyłem, ale tylko do chwili, kiedy poznałem taką samą jak ty, z takimi samymi oczyma, tak
samo pachnącą. Biedne, ciężkie krowy. Nie dość, że leżycie bez ruchu, ale jeszcze tak się
musicie męczyć podczas porodu, w przeciwieństwie do szczupłych, takich, za jakie nie dałby
nikt pięciu groszy, które kochają i rodzą jak ptaki".
Podszedł do ona i znów przytulił czoło do szyby. Czynił tak zawsze, kiedy był już bardzo
zmęczony, podczas nocnych, dręczących brakiem snu dyżurów, kiedy zdawało mu się, że za
chwilę zwali się z nóg jak szmaciana lalka, którą wypuściło ze swych rąk dziecko. Za oknem
tężała gęsta od mrozu noc. Księżyc zniżył się i biegał po dachach; nad wieżami kościoła
szamotała się w mroźnych mgłach Wielka Niedźwiedzica.
Odwrócił się i spojrzał na łóżko, na którym zmarł ów człowiek. Było już zasłane czystym
prześcieradłem, gładkie i zimne. “Wiele po tobie zostało — pomyślał i uśmiechnął się. —
Widzisz, mój zasrany Werterze, tylko tyle. Czy zrobiłbyś to, gdybyś wcześniej mógł
przypuszczać, że tak to wygląda? Zrobiłeś swojej wybrance kolosalną reklamę, będzie teraz
miała noc w noc kupę radości, będzie opowiadała o tobie nowym przyjaciołom, nie dla każdej
kobiety człowiek przecież wali sobie w łeb, będzie więc opowiadać o tobie nawet w chwili
orgazmu, mój zasrany Werterze z powiatowego miasta, a ja, chociaż przyjaźniłem się z tobą
od pięciu lat, nie jestem w stanie myśleć o niczym innym, jak tylko o tym, że mi się piekielnie
chce spać, i nic mnie nie obchodzi ta odrobina plotek, pogardy, żalu i wspomnień, która
pozostanie po tobie. Jedyne, co ci mogę obiecać, to to, że jak będę robił twojej Lotcie
skrobankę, to postaram się, aby pokrzyczała sobie trochę. Już teraz wolno to robić, więc nie
będę potrzebował jej uciszać ani zakładać maski. Czy pomyślałeś o tym? Trochę plotek.
Trochę wspomnień, w których zawsze będziesz inny, niż byłeś naprawdę. Ale nie miej
złudzeń; zrobię wszystko, aby zapomnieć o tym jak najprędzej. Czy pomyślałeś o tym
wszystkim, mój Werterze?" Do pokoju weszła siostra.
— Ten siwy staruszek, który leży przy oknie na trójce, skarży się, że nie może oddać
moczu. Co mu poradzić?
Strona 5 z 9
[ Pobierz całość w formacie PDF ]