[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Andre NortonGwiezdni wygnancyPrzelozyla: Dorota ZywnoTytul oryginalu: Exiles of the StarsSCAN-dalKrip VorlundCzy mnie wzrok mylil, czy w pomieszczeniu unosila sie dziwna mgla? Na chwile ukrylem twarz w dloniach, zastanawiajac sie nie tylko nad tym, czy moge wierzyc wlasnym oczom, ale i nad cala sytuacja. Ten opar mogl byc widzialna emanacja uczucia, ktore potrafila wyraznie odebrac kazda osoba o najmniejszych chocby zdolnosciach telepatycznych. Cierpki smak, dotyk, zapach strachu. Nie naszego, lecz miasta, ktorego nerwowe tetno pulsowalo wokol nas niczym oddech wielkiego, przerazonego zwierzecia.Czujac je, mialem ochote uciec z pokoju, z budynku, poza miejskie mury do takiego bezpieczenstwa, jakie mogla mi zaoferowac "Lydis". Pancerz statku Wolnych Kupcow, mojego domu, odgrodzilby mnie od tej atmosfery strachu, ktory szybko przeradzal sie w panike. Mimo to nie ruszalem sie z miejsca, powstrzymujac drzenie dloni, ktore lezaly na moich kolanach, obserwujac osoby, z ktorymi przebywalem w pokoju, i sluchajac klekoczacej mowy ludzi z Kartum na planecie Thoth.Bylo ich czterech, w tym dwoch kaplanow. Obaj duchowni przekroczyli wiek sredni i obaj mieli wysoka range, sadzac po przepychu ciemnofioletowych szat wierzchnich, ktorych nie zdjeli, chociaz w pokoju bylo bardzo cieplo. Ciemna skore ich twarzy, ogolonych glow i rak. ktorymi gestykulowali, rozjasnialy wzory wymalowane ceremonialna zolta farba. Kazdy paznokiec przykrywala metalowa pochewka w ksztalcie pazura, wysadzana drobniutkimi klejnotami, ktore skrzyly sie i migotaly, nawet w tym przycmionym swietle. Mezczyzni przebierali palcami, rysujac w powietrzu symbole, jak gdyby nie potrafili prowadzic powaznej rozmowy bez nieustannego wzywania swego boga.Ich towarzysze byli urzednikami wladcy Kartumu. tak mu bliskimi, jak zareczali w mowie Thoth, jak wlosy jego ceremonialnej krolewskiej brody. Siedzieli przy stole na wprost naszego kapitana, Urbana Fossa, najwyrazniej nie majac nic przeciwko temu, zeby rozmowy prowadzili kaplani. Caly czas jednak trzymali bron pod reka, jakby lada chwila spodziewali sie zobaczyc otwierajace sie raptownie drzwi i atakujacych nieprzyjaciol.Z "Lydis" bylo nas trzech - kapitan Foss, magazynier Juhel Lidj i ja, Krip Vorlund, najnizszy ranga w tym towarzystwie - Wolnych Kupcow, urodzonych do zycia w kosmosie i wolnosci gwiezdnych szlakow, jak wszyscy nasi pobratymcy. Od tak dawna jestesmy wedrowcami, ze byc moze stworzylismy nowa ludzka rase. Nie obchodzily nas planetarne intrygi, chyba ze sami bylismy w nie uwiklani, a to nie zdarzalo sie czesto. Doswiadczenie, ten srogi nauczyciel, kazalo nam wystrzegac sie polityki ludzi, ktorzy urodzili sie na planetach.Trzech - nie, bylo nas czworo. Spuscilem reke i musnalem palcami sztywna kite sterczacej siersci. Nie musialem spogladac w dol, zeby wiedziec, co - lub raczej kto - siedzi na tylnich lapach przy moim krzesle, wyczuwajac jeszcze silniej ode mnie ten niepokoj, te gestniejaca atmosfere zagrozenia.Z pozoru byla to glassia z planety Yiktor, o czarnej siersci, z wyjatkiem nastroszonej kepki szorstkiej, szaro-bialej szczeciny na czubku lba, smuklym ogonie dlugim jak cale jej cialo i wielkich lapach zakonczonych wysuwanymi, ostrymi niczym sztylety pazurami. Pozory jednak mylily, gdyz w zwierzecym ciele goscila dusza innej istoty. W rzeczywistosci byla to Maelen, niegdys Ksiezycowa Spiewaczka Thassow, ktora otrzymala te postac, gdy konalo jej owczesne poranione cialo. Potem wlasny lud skazal ja na noszenie nowej skory, poniewaz zlamala jego prawa.Yiktor, planeta o ksiezycu trzech pierscieni... Wydarzenia, ktore mialy tam miejsce ponad planetarny rok temu. tak mocno utkwily mi w pamieci, ze nigdy nic moglbym zapomniec nawet najdrobniejszego szczegolu. To Maelen ocalila mi zycie, nawet jesli nie uratowala mojego ciala, czyli tej powloki, ktora nosilem po wyladowaniu na Yiktor. Od dawna bylo "martwe", wyrzucone w przestrzen kosmiczna, gdzie bedzie wiecznie dryfowac wsrod gwiazd - chyba ze ktoregos dnia wpadnie w ogniste objecia Slonca i splonie.Mialem pozniej drugie cialo, takie, ktore biegalo na czterech lapach, polowalo i wylo do ksiezyca Sotrath. W moim umysle zostaly po nim dziwne sny o swiecie, ktory skladal sie wylacznie z zapachow i dzwiekow, jakich moj gatunek nie znal. Teraz nosilem trzecia powloke, podobna do pierwszej. choc zarazem inna. Rowniez w niej mozna bylo wyczuc pozostalosc po obcym, ktora powoli wkradala sie do mojej swiadomosci, tak ze czasami swiat "Lydis" (ktory znalem od urodzenia) wydawal sie jakis dziwny, troche znieksztalcony. Naprawde jednak bylem Kripem Vorlundem, bez wzgledu na to, jaka postac przyjalem (teraz byla to skorupa Maquada z Thassow). To Maelen dokonala tej dwukrotnej przemiany i z tego powodu, pomimo swych dobrych, a nie zlych intencji, chodzila teraz na czterech lapach, porosnieta futrem i w moim towarzystwie. Tego ostatniego zreszta bynajmniej nie zalowalem.Najpierw bylem czlowiekiem, potem barskiem, a teraz mialem powierzchownosc Thassa; czastki ich wszystkich mieszaly sie we mnie. Gladzilem sztywna kite siersci Maelen, sluchajac, patrzac i oddychajac powietrzem, ktore przesycaly nie tylko osobliwe zapachy typowe dla kartumskiego domu, ale i emocje jego mieszkancow. Zawsze mialem zdolnosc psychopolacji. Posiada ja wielu Kupcow, nie jest wiec rzadkoscia. Niemniej jednak wiedzialem rowniez, ze w ciele Maquada zmysl ten wzmocnil sie i wyostrzyl. Dlatego wlasnie znalazlem sie o tej porze w tym towarzystwie - moi przelozeni oceniali moja przydatnosc jako telepaty do osadzania tych, z ktorymi musielismy miec do czynienia.Wiedzialem tez, ze rowniez Maelen niewatpliwie uzywa swych jeszcze czulszych zmyslow, aby oceniac i dokonywac osadu. Nasz wspolny raport da Fossowi solidne podstawy do podjecia decyzji. A decyzja ta musi zapasc juz wkrotce."Lydis" wyladowala cztery dni temu z typowym ladunkiem pulmna, proszku sporzadzanego z wodorostow, ktore rosly na Hawaice. W zwyklych okolicznosciach sprzedano by go swiatyniom do podsycania wonnych ognisk, ktore nieustannie w nich plonely. Nie byl to wprawdzie bajecznie oplacalny interes, przynosil jednak przyzwoity zysk. W zamian mozna bylo dostac (jesli wkupilo sie w laski kaplanow) skarby Noda - przynajmniej drobna ich czesc. Te zas z kolei mialy ogromna wartosc na kazdej z wewnetrznych planet.Thoth, Ptah, Anubis, Sekhmet, Set; piec planet ogrzewanych przez slonce Amen-Re. Z tych pieciu Set znajdowala sie zbyt blisko srodkowej gwiazdy, aby moglo istniec na niej zycie, natomiast Anubis byla mrozna, nie zasiedlona pustynia. Zostawaly Toth. Ptah i Sekhmet. Wszystkie zbadano, dwie czesciowo zasiedlono wiele pokolen temu przez osadnikow terranskiego pochodzenia. Tylko ze ci ludzie nie byli tam pierwsi.Nasz rodzaj pozno wyruszyl w kosmos; dowiedzielismy sie o tym podczas naszej pierwszej galaktycznej podrozy. Inne rasy i imperia powstaly, upadly i zniknely bez sladu na dlugo przedtem, zanim nasi przodkowie podniesli glowy, zeby zadumac sie nad natura gwiazd. Gdziekolwiek idziemy, znajdujemy slady obecnosci tamtych innych ras - chociaz wielu rzeczy nie wiemy i nie zdolamy sie nigdy dowiedziec. Nazywamy tych obcych "Pionierami", wrzucajac wszystkich do jednego worka. Coraz bardziej jednak sobie uswiadamiamy, ze w przeszlosci istnialo niejedno takie imperium o galaktycznym zasiegu, niejedna rasa podroznikow. Wciaz jednak tak malo wiemy.Uklad Amen-Re okazal sie prawdziwa kopalnia antycznych szczatkow. Nadal jednak nie bylo wiadomo, czy kwitnaca tu niegdys cywilizacja rozciagala sie tylko na obszarze tego ukladu, czy lez moze byla kolonia nieznanego nam galaktycznego mocarstwa. Glownym powodem braku scislejszych ustalen byl fakt, ze tamtejsi kaplani bardzo wczesnie obwolali sie straznikami owych "skarbow".Kazdy lud ma swoich bogow, moce, ktore nim wladaja. Nasz gatunek ma wewnetrzna potrzebe wierzenia w cos, co istnieje poza nami, cos doskonalszego. W niektorych cywilizacjach nastapil prymitywny regres do rytualu skladania ofiar - nawet z wspolplemiencow czcicieli - i religii strachu i mroku. Wyznanie moze tez polegac na wierze w jakiegos ducha i nie miec jakichkolwiek oficjalnych obrzedow. Na wielu planetach bogowie sa jednak silni, a bedacy ich glosem kaplani uchodza za osoby nieomylne i nie podlegaja wladzy doczesnej. Dlatego Kupcy stapaja delikatnie i ostroznie na kazdym swiecie, gdzie istnieje wiele swiatyn i potezny stan kaplanski.Uklad Amen-Re skolonizowaly statki z Vedy. Zapelniali je ludzie uciekajacy przed mordercza wojna religijna - przesladowani zbiegowie. Tak wiec od samego poczatku wladza spoczywala w rekach hierarchii koscielnej.Na szczescie nie byl on fanatycznie wrogo nastawiony wobec nieznanego. Na niektorych planetach pozostalosci dawnych miejscowych cywilizacji niszczono jako dzielo szatana. Jednakze w przypadku Amen-Re pewien dalekowzroczny arcykaplan za dawnych czasow mial dosc rozumu, zeby uswiadomic sobie, ze sa to w istocie skarby, ktore moga przyniesc korzysci. Oglosil, ze wszystkie znaleziska sa wlasnoscia boga i nalezy je trzymac w swiatyni.Kiedy Kupcy zaczeli przybywac na Thoth (kolonia na Ptah byla zbyt mala, zeby zachecic do wizyt), zaproponowano im na wymiane mniej cenne eksponaty. Z ich tez powodu handlarze zaczeli uprawiac zdzierstwo, gdyz zaden miejscowy produkt Thoth nie byl wart kosztow wywozu poza planete.Na wymiane oferowano drobiazgi, wrecz okruchy skarbow. Wiekszosc najlepszych eksponatow ozdabiala swiatynie. Niemniej jednak i te okruchy wystarczaly, zeby podroz oplacala sie ludziom mojego pokroju, jesli nawet nie wielkim kompaniom i korporacjom. Mielismy scisle ograniczona przestrzen w ladowniach; zylismy na obrzezach galaktycznego handlu, zbierajac rzeczy zbyt male, zeby mogly skusic wiekszych przedsiebiorcow.Nawiazalismy wiec z Thoth stale stosunki handlowe. Czas na pokladzie statku nie plynie jednak tak jak na planetach. Pomiedzy jedna a druga wizyta na kazdym ze swiato...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]