[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->WOJNY KLONÓWŻADNYCH JEŃCÓWKAREN TRAVISSPrzekładBłażej NiedzińskiRedakcja stylistycznaMagdalena StachowiczKorektaJolanta GomółkaHalina LisińskaProjekt graficzny okładkiDavid StevensonIlustracja na okładceCraig HowellSkładWydawnictwo AMBERMonika E. ZjawińskaDrukWojskowa Drukarnia w Łodzi Sp. z o.o.Tytuł oryginałuStar Wars: The Clone Wars: No PrisonersPublished by Random House Publishing GroupCopyright © 2010 Lucasfilm Ltd. & TM.All Rights Reserved.Used Under Authorization.For the Polish translationCopyright © 2010 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.ISBN 978-83-241-3777-0Warszawa 2010. Wydanie IWydawnictwo AMBER Sp. z o.o.02-952 Warszawa, ul. Wiertnicza 63tel. 22620 40 13, 22620 81 62www.wydawnictwoamber.plMike'owi, Rodowi i Cliffowi, jasnym światełkom w tunelu.Ja stawiam piwo.PROLOGKajuta kapitana Gilada Pellaeona, republikański okręt szturmowy „Leveler”, sektorDantusKto by tam chciał być admirałem?Tylko pagony i notatki służbowe. Czy tak powinno wyglądać życie żołnierza? Komisje,budżety, polityka. Nie, dziękuję. Ja mam wojnę do wygrania.Zresztą... dowództwo okrętu to jest coś, o czym w tej zabawie każdy marzy, o czympowinien marzyć, bo o to w tym wszystkim chodzi. Nie wstąpiłem do marynarki, żeby pisać notatkisłużbowe. „Kapitan” Pallaeon w zupełności mi wystarczy.Tak, możecie sobie zatrzymać swój awans, panowie. Nie potrzebuję waszego uznania.Cholera... albo to lustro jest popękane, albo robią mi się zmarszczki. Hallenie to się niespodoba.- Panie kapitanie? - Porucznik Meriones stuka w gródź. - Prosił pan, żeby pana powiadomić,kiedy...- Golę się, poruczniku... - Ten chłopak jest jak jeden z tych nadpobudliwych małych gryzonina Ber de Val: wyliniała sierść, ciągłe drgawki i zerowa zdolność koncentracji. - Muszę się skupić.- Czy nie byłoby bezpieczniej depilatorem zamiast brzytwą, kapitanie?Meriones i ja nie jesteśmy z tej samej marynarki, to wiadomo od dawna. No i on makoneksje. Inaczej nigdy w życiu nie dochrapałby się stopnia oficerskiego. We Flocie Republikikrążą różne gorzkie powiedzonka: jesteś nadziany - jesteś przyjęty. Badanie wzroku? Nie badamyich, tylko liczymy. I tak dalej. Wygląda na to, że dziś jedyne wymagania komisji kwalifikacyjnej tonormalne tętno i odpowiednie pochodzenie społeczne.Wojna totalna to dla nas coś nowego. Republika nigdy dotąd nie musiała toczyć takiejwojny. Teraz wszyscy możemy się przekonać, ile jesteśmy warci, nawet Meriones.Nic dziwnego, że musieliśmy kupić armię klonów...- No dobrze, poruczniku, wyrzućcie to z siebie, zanim przetnę sobie żyłę szyjną.- Główny inżynier melduje, że jesteśmy gotowi do startu, panie kapitanie. No i przyszłazaszyfrowana wiadomość od agentki Devis.Żadnego sarkazmu, drwiny w jego głosie. On nie ma pojęcia o Hallenie Devis i o mnie. Ilepiej, żeby tak zostało.- Przyjdę na mostek, jak tylko skończę. Tam odbiorę wiadomość.Co ona kombinuje? Dlaczego kontaktuje się ze mną w ten sposób? Ukrywa się na widoku?Nie ma się czym martwić. Hallena jest agentem wywiadu. Szpiegiem, szpiclem. Jeśli ktośpotrafi naprawdę o siebie zadbać w niebezpiecznym miejscu, to Hallena. Dlatego jest takafascynująca. Słabe kobiety mnie nie pociągają.Mimo wszystko... trochę się martwię.„Leveler” jest świeżo po remoncie w kemlańskich stoczniach, dostał parę dodatkowychbajerów. Zawsze trafiają mi się prototypy. Może dowództwo floty uznało, że nie będzie mnieszkoda, w razie gdyby któraś z ich nowych, eksperymentalnych zabawek wyleciała w powietrze.Musimy więc teraz znaleźć jakiś zaciszny kąt w sektorze Dantus, z dala od kłopotów i wodpowiedniej odległości od stoczni - mamy parę dni na wykrycie i usunięcie ewentualnychproblemów.Potem wracamy do wojennej roboty.Konsoleta na moim biurku ćwierka, dając znać, że wiadomość od Halleny zostałaprzekazana na mostek.- Tak jest, panie kapitanie. - Dziecko-gryzoń czeka, całkiem jakby się spodziewał, żeodczytam ją przy nim. - Aha, jeszcze jedno, kapitanie.- Tak...?- Kapitan Rex przesyła pozdrowienia i pyta, czy może zabrać się z nami na rejsinstruktażowy. Ma nowych żołnierzy i zupełnie zieloną padawankę, którzy powinni się zapoznać zokrętem tej klasy.- Oczywiście. - Rex to porządny, rozsądny gość. Poza tym opowiada świetne kawały, kiedynie odgrywa karnego żołnierza. - Bez generała Skywalkera?- Bez, panie kapitanie. Tylko jego uczennica. Togrutanka.A zatem Rex będzie mógł swobodnie opowiadać kawały w mesie. Świetnie.- W porządku. Dajcie znać, jak się zjawi. Odmaszerować.Wracam do golenia staroświecką metodą i martwię się o Hallenę, chociaż nie wiem, czymam ku temu powody. Tak, wiem, że moja słabość do nieodpowiednich kobiet skuteczniepozbawiła mnie szans na awans. To niegodne oficera, mówią; powinienem być bardziej dyskretny,ustatkować się, znaleźć sobie odpowiednią żonę, pasującą do nienagannego przebiegu kariery. Alenasz czas w tej galaktyce jest krótki, a ja przyrzekłem sobie w pełni go wykorzystać.Trwa wojna. Mój czas może być naprawdę krótki.Zobaczmy tę wiadomość. Nie, nie pisze, gdzie jest. Nigdy nie pisze.Au! Mały gryzoń miał jednak rację z tą brzytwą.ROZDZIAŁ 1JanFathal był lojalnym członkiem Republiki, odkąd pamiętam. Nie pozwólmy, żeby takidrobiazg, jak wewnętrzny spór, zdołał to zepsuć. Obawiam się, że dążenia Fathalian dodemokratycznych przemian będą musiały poczekać do końca wojny, bo w tej chwili musimyutrzymać tę planetę.Armand Isard, szef Wywiadu RepublikiAthar, stolica JanFathal, Zewnętrzne RubieżeKurz, który wiatr przywiewał z równin, był bladoszary, a przy tym drobny i oblepiającyniczym pył z ferrobetonu.Nic dziwnego, że tubylcy o tej porze roku szczelnie zamykali okna i drzwi. Hallenazasłaniała chustką usta i nos, ale kurz i tak dostawał jej się do oczu, rozmywając obraz. Mruganienie pomagało. Musiała schronić się w wejściu do budynku przy głównym placu, żeby przetrzećoczy.Rozumiała już, dlaczego atharianie mają zwyczaj plucia na ulicach. Byli w tym zresztąbardzo dobrzy - precyzyjni, dyskretni, niemal eleganccy w swojej technice. Od przylotu parę dnitemu Hallena nauczyła się unikać lecących strużek śliny, a nawet samej udawało jej się od czasu doczasu wykonać celne splunięcie.Dopasuj się, mówiła sobie. Stań się niewidoczna - zmieszaj się z tłumem, tak jak robiłaśprzez całe życie...To było zupełnie jak smakowanie wina w eleganckiej kafejce na Coruscant, tyle że smakiemwypełniającym jej usta była zwietrzała, mineralna gorycz kurzu, który pokrywał jej język, a niebogata, owocowa Ondo Lava.Czy to jest trujące?Odwrócić się. Lekko nachylić. Wycelować. Mocno splunąć.Hallena włożyła w to trochę trudu. Czasem było to bardziej skomplikowane, niż sięzdawało. Zobaczyła, że ktoś idzie w jej kierunku, z głową nachyloną pod wiatr, który zdawał sięnigdy nie ustawać, i nagle zdała sobie sprawę, dlaczego Gilad zawsze ją przestrzegał, kiedy pływalijego prywatnym jachtem, żeby sprawdzić kierunek wiatru przed wylaniem płynu za burtę.Plask.- No, świetnie - powiedział męski głos. - Nie umie pani nawet prosto splunąć?Musiała osłonić twarz ręką. Większe, ostrzejsze drobiny kurzu szczypały ją w oczy. Jejwzrok powędrował od ciemnej, mokrej plamy na nogawce jasnobrązowych spodni do oburzonejtwarzy ich właściciela.- Przepraszam. - Pilnowała się, żeby zachować właściwy akcent. - Wytrę to.- Szuka pani sklepu z dywanami?Ach, tak? Wiedziała, jakiej ma udzielić odpowiedzi. Od razu poczuła się lepiej.- Podobno w środku tygodnia jest nieczynny.Mężczyzna miał czterdzieści parę lat, szczupłą twarz i początki łysiny. Patrzył jej przezchwilę w oczy, a potem mrugnął. Prosty szyfr został potwierdzony. To był jej łącznik.- Galdovar - powiedziała. Zapewne nie było to jego prawdziwe imię, ale nie miało to dlaniej żadnego znaczenia. Ważne było tylko to, że z tym właśnie człowiekiem miała się spotkać; itylko w tych granicach miała zamiar mu zaufać. Nie był przypadkowym nieznajomym, którego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]