[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Sean Williams, Shane DixHERETYK MOCY IIUCHODŹCAPROLOGCzłowiek, który nie był już człowiekiem, stał przed Obcym, który nie był tym, czym sięwydawał.- Wszystko jest przygotowane - rzekł człowiek.Obcy posmakował językiem powietrze, jakby szukał w nim kłamstw.- Jesteś pewien?- Tak, generale - odparł tamten stanowczo. Bardzo starannie kontrolował swoją postawę.Obcy, z którymi sądził, że ma do czynienia, doskonale umieli odczytywać język ciała.Najdrobniejszy gest czy drgnienie mięśnia twarzy mogło zostać uznane za niepewność. -Czujność ludności została uśpiona fałszywym poczuciem bezpieczeństwa, a jeśli nawet niebezpieczeństwa, to przynajmniej nadziei na to, że pewnego dnia będą bezpieczni. Jeśli nie zajdzienic nieprzewidziane go, wszystko powinno pójść zgodnie z planem.- Jestem zadowolony - rzekł Obcy. Krążył niespokojnie przed człowiekiem, stukającszponami o podłogę.Człowiek odetchnął z ulgą. Spełnienie warunków układu z jego strony było istotniesprawą życia lub śmierci.- Czy to znaczy…- Kiedy powrócisz, a ja będę całkowicie pewien, że wywiązałeś się ze swojej częściumowy - rzekł Obcy ostro - wtedy, ale tylko wtedy dostaniesz to, czego pożądasz.Ogon obcego uderzył w ziemię. Koniec dyskusji. Nawet słowami nie wyraziłby tegojaśniej. Człowiek wzruszył ramionami i skinieniem głowy przyjął warunek. Nie było powodu,aby sądzić, że coś pójdzie inaczej, niż oczekiwano. Dostanie to, czego pragnął. Przecieżdopilnował wszystkiego.- Zostawię pana zatem, generale - rzekł. - Jeśli pan pozwoli.Obcy zerknął na niego przelotnie.- Możesz odejść - zgodził się, wydając serię odgłosów zbyt intensywnych, aby ludzkieuchomogło ich słuchać bez przykrości, lecz jednocześnie tak subtelnych, że tylko niewieleistot mogło je zrozumieć. Żadna ludzka istota nigdy nie wydała bodaj jednego dźwięku w tymjęzyku.Lecz od tego człowieka oczekiwano, aby posługiwał się nim płynnie.- Spotkamy się tutaj za kilka dni.- Możesz być pewien, że będę czekał - rzekł obcy, wciąż krążąc po podłodze. - I pamiętaj:mamy to, czego chcesz.Człowiek skłonił się, wiedząc, że nigdy tego nie zapomni. Opuścił statek patrolowy przezwąski korytarz startowy, z wystudiowaną łatwością przystosowując się do stanu nieważkości.Niecierpliwie czekał, by zgłosić się po to, co mu się słusznie należało - triumfalny począteknowego życia. Nieważne, ile istnień to będzie kosztować. Stanie radośnie przed płonącym stosemciał, jeśli tego będzie trzeba, aby ogrzać się w ogniu nieśmiertelności.Z uśmiechem wziął kurs na swoje przeznaczenie.I-WYPRAWALuke Skywalker wspinał się po kamienistym zboczu. Płuca płonęły mu z każdym ciężkimoddechem. Z ulgą stwierdził, że jego siostrzeniec również z trudem chwyta powietrze; znaczyłoto, że jego własne problemy ze wspinaczką nie miały nic wspólnego z wiekiem czy brakiemkondycji. Atmosfera na Munlali Mafir była po prostu zbyt rzadka, to wszystko.Za plecami słyszeli przerażające wycie Krizlawów. Dźwięk był wysoki i przenikliwy,nawet w tej rzadkiej atmosferze, i przeszywał ich dreszczem. Luke wiedział, że obce istoty ogładkiej różowej skórze i wielkich, podobnych do rancora łbach, pochylonych nisko nad ziemiąw poszukiwaniu zapachu, nie mogą być daleko. Zbliżały się od strony ruin pałacu, polując nagrupę desantową.Obejrzał się przez ramię, prawie się spodziewając, że już obgryzają mu pięty. Naszczęście nie były aż tak blisko. Na jego oczach cała siódemka wyłoniła się spod ozdobnejarkady u stóp najbliższego muru, potykając się o siebie i zsuwając po stercie gruzu, by jaknajszybciej dotrzeć do świętego kopca. Z okna wyskoczyły jeszcze trzy i przetoczyły się pozazasięg wzroku, lądując za jednym z posągów.Małe czerwone oczka, dwa cienkie ramiona zakończone trzema jadowitymi szponami,dwie potężne nogi, stworzone do skoku, pyski o elastycznych szczękach, dość rozciągliwych, byjednym kłapnięciem pochłonąć ludzką głowę…Ta myśl przypomniała Luke’owi, że powinien się ruszyć z miejsca.- Jest ich tylko dziesięć - zauważyła doktor Soron Hegerty ze zdziwieniem słyszalnymnawet mimo ciężkiego oddechu. Wydawało się, że idzie z większym trudem niż pozostali, nienadążając nawet z pomocą Jacena. - Zawsze… zawsze bywa ich… jedenaście… Myślałam… żeto może mieć… znaczenie.W sekundę później z okna wyskoczył jeszcze jeden Krizlaw, roztrzaskując resztkiozdobnej framugi, i ruszył w stroną kopca.Pani ksenobiolog pokręciła głową, jakby bardzo męczył ją fakt, że zawsze ma rację.- Jedenaście - potwierdziła.- Chodźmy, pani doktor - przynaglił Jacen. Luke poczuł, że siostrzeniec z lekkapodbudowuje Mocą jej wytrzymałość. - Musimy iść!- Myślicie, że to rytualna wataha łowiecka? - zapytał porucznik Stalgis. Krępy żołnierzImperium w lekkiej zbroi bojowej obrócił się i strzelił w kierunku wspinającej się na wzgórzesiódemki. Strzał trafił jednego z obcych w ramię, wywołując rozdzierający wrzask bólu, ale niezatrzymał stworzenia.- Coś… w tym stylu - wydyszała Hegerty.Luke i Jacen wymienili zatroskane spojrzenia. Pani ksenobiolog szybko się męczyła, aszczyt kopca wciąż pozostawał dość daleko. Konstrukcja składała się z ziemi ubitej nacentralnym kamiennym rdzeniu i tworzyła wysoką, stożkową pseudopiramidę o ściętym,płaskim, kamiennym szczycie, doskonale nadającym się na zaimprowizowane lądowisko.Wahadłowiec czekał na nich z rozgrzanymi silnikami, gotów od razu wzbić się w powietrze.Jedynym problemem było tempo: ze słabnącą panią doktor nie mieli szans do niego dotrzeć.Obaj Jedi obejrzeli się jednocześnie. Krizlawowie pokonywali stok pewnymi, równymiskokami, wczepiając się w zbocze mocnymi pazurami i odbijając niewiarygodnie silnymimięśniami ud. W chwili, gdy stworzenia się zorientowały, że Luke i Jacen stoją, przyspieszyłykroku, z każdym skokiem wyjąc coraz głośniej. Luke widział, jaki skutek to wycie wywierało naniższych formach życia - obserwował kiedyś pożywiających się Krizlawów. Potężne wibracjewydawanych dźwięków paraliżowały ośrodki nerwowe, otumaniały zmysły i wprawiały mięśniew konwulsje. Krizlawowie zjadali sparaliżowaną ofiarę w całości. Doktor Hegerty twierdziła, żeuważają bijące serce za niezbędne do dobrego trawienia.Ale tego Jedi nie strawicie, z determinacją pomyślał Luke. Ani w całości, ani wkawałkach!Wysłał swoje zmysły głęboko pod powierzchnię kopca. Co z tego, że grunt był ubity; wkońcu gleba to nie żelbet. Pod powierzchnią kryły się szczeliny, wiele punktów nacisku, które pojednym solidnym pchnięciu powinny…Jest. Dał znak Jacenowi i związał się myślą z siostrzeńcem, wykorzystując technikę więziw Mocy, którą długo ćwiczyli w ostatnim okresie. Wspólnie pchnęli punkt nacisku, który znalazłpod powierzchnią. Ze zbocza poniżej nich buchnął kurz, jakby zbudziła się do życia zakopanamaszyna. Deszcz grud ziemi ukrył poruszające go siły, wyrzucony w górę grunt spadł, poruszająckolejne warstwy i tworząc niewielką lawinę, która nabierała siły, aż opadła na Krizlawów,spychając ich z powrotem do podnóża.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]