[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->JAMES LUCENOZMIERZCH JEDIDla Carmen, Carlosa i Dmitra - 13 lat późniejROZDZIAŁ 1Na planecie Gyndine wstawał świt, choć mogło to nie być oczywiste dla kogoś znajdującego sięna jej powierzchni. Wstające słońce było ledwie widoczne; wyglądało jak wyblakła tarcza,przesłonięta ciężkimi kłębami dymu buchającego z płonących lasów i budynków. Odgłosy bitwyodbijały się grzmotem od otaczających wzgórz, a gorący wiatr zamiatał opustoszałą równinę.Mroczna ciemność, przecinana tylko oślepiającymi błyskami światła, zapanowała nad dniem.Sztucznego światła dostarczali wojownicy i machiny wojenne; przemierzały spieczonąziemię,przecinały wzburzone niebo, krążyły na orbicie nad szaleństwem. Statki wrogów isprzymierzeńców przebijały się poprzez ołowiane chmury, uparcie ścigając sięwzajemnie iwzbogacając posępną muzykę walki o dźwięczne kontrapunkty. Na wschód od ogarniętej wojnąstolicy padające z nieba promienie energetyczne bezlitośnie wbijały się w powierzchnię.Rozpościerały się niczym włócznie jaskrawego światła słonecznego lub zbierały w oślepiającekotary, zabarwiające horyzont na czerwono, jakby świt zamarł w bezruchu.Pociski z gorącego kamienia, wystrzeliwane przez posuwające się wrogie kontyngenty, spadałydeszczem na szczątki miasta, dziurawiąc ocalałe jeszcze wieże i przewracając wypatroszone przezogień budynki. Kęsy roztrzaskanego ferrobetonu i pokręcone kawały plastali spadały na usianekraterami ulice i zawalone gruzem alejki. Kilku cywilów desperacko szukało schronienia, inni,sparaliżowani strachem, skupili się w grupki w poczerniałych od ognia, pustych dziurach, któreniegdyś były wystawami sklepowymi i wejściami do budynków. W niektórych dzielnicach działajonowe i ostatnie baterie turbolaserów odpowiadałysinoniebieskim ogniem na zmasowany atak artylerii. Jednak tylko w okolicach ambasady NowejRepubliki pociski wroga były skutecznie odbijane przez pospiesznie zaimprowizowane pole siłowe.Wielotysięczny i wielorasowy tłum kłębił się niebezpiecznie blisko energetycznej ściany,tłoczył się wokół ogrodzenia i napierał, by jak najszybciej dostać się do środka. Na obrzeżach grupykręciły się roboty, oszołomione, aż nadto świadome losu, który je czeka w opanowanym przeznapastnika mieście.Gdyby ogrodzenie z paralizatorami było jedyną przeszkodą dzielącą ogarnięty paniką tłum odbezpiecznej przystani, prawdopodobnie wszyscy wdarliby się już na teren ambasady. Jednakogrodzenia pilnował dodatkowo szereg uzbrojonych po zęby żołnierzy Nowej Republiki, należałosię też liczyć z samym polem siłowym. Parasol energii musiałby wpierw zostać zdezaktywowany,aby można było bezpiecznie go przekroczyć, a to następowało tylko wtedy, gdy kolejny statekewakuacyjny wznosił się w niebo na spotkanie z transporterami zakotwiczonymi w lokalnejprzestrzeni.Twarze barwy popiołu osłaniano szmacianymi maskami przed trującym powietrzem. Czekającyna ewakuację mieszkańcy Gyndine robili wszystko, żeby przeżyć. Obronnym gestem otaczaliramionami plecy przerażonych dzieci lub kurczowo przyciskali do piersi nędzne tłumoki,zawierające ich osobiste rzeczy. Błagali żołnierzy, próbowali nawet przekupstwa, obrzucali ichprzekleństwami i groźbami. Strażnicy, którym nakazano milczenie, mieli ponure, ściągnięte twarzei nie rozdawali ani krzepiących spojrzeń, ani słów otuchy. Tylko ich oczy zadawały kłam pozornejnieczułości; strzelały wokół jak taurille lub błagalnie kierowały się ku jedynej osobie, któramogłaby ulec pogróżkom i prośbom.Leia Organa Solo pochwyciła właśnie jedno takie spojrzenie, rzucone w jej stronę przezżołnierza ustawionego w pobliżu miejsca, które stało się bunkrem komunikacyjnym. W tej kobieciez warstwą brudu na twarzy, z włosami ściągniętymi pod czapką z daszkiem, nikt z tłumu nierozpoznałby niedawnej bohaterki Sojuszu Rebeliantów i głowy państwa. Po prostu niebieski jakniebo kombinezon bojowy z bufiastymi rękawami, na których widniał emblemat SENKI - senackiejkomisji do spraw uchodźców - sprawiał, że każdy widział w niej najlepszą szansę na ratunek,jedyną osobę, która mogła ich uwolnić. Nie mogła podejść do ogrodzenia nawet na parę metrów, byzaraz nie zaczęły się ku niej wyciągać ręce z płaczącymi dziećmi, naszyjnikami modlitewnychpaciorków czy pospiesznymi wiadomościami do ukochanych osób poza planetą.Nie miała odwagi nikomu spojrzeć w oczy, by nie odczytano z jej twarzy nadziei czy śladów jejwłasnej rozpaczy. Aby utrzymać choć częściowo równowagę ducha, czerpała otuchę z Mocy. Zbytczęsto jednak krążyła niespokojnie pomiędzy bunkrem a krawędzią tarczy, czekając na informację,że właśnie wylądował kolejny statek ewakuacyjny i czeka na pasażerów.Krok w krok za nią chodził wiemy Olmakh, z którego wrodzone okrucieństwo czyniło raczejnapastnika niż ochroniarza. Malutki Noghriprzynajmniej wydawał się czuć wśród tego chaosu jak u siebie w domu, podczas gdy C-3PO,którego normalny blask przyćmiła sadza i popiół, był doprawdy przerażony. Zwłaszcza że ostatniolęk robota protokolarnego koncentrował się nie tyle na własnym bezpieczeństwie, ile na znaczniewiększym zagrożeniu, jakie Yuzzhanie stanowili dla całego mechanicznego życia, które zazwyczajjako pierwsze padało ich ofiarą po podbiciu kolejnej planety.Potężna eksplozja zakołysała permabetonową płytą pod stopami Leii i z serca miasta uniosła sięwirująca kula pomarańczowego ognia. Gorący wicher chłostał kropelkami rozpalonego deszczu,szarpał czapkę i kombinezon Leii. Mikroklimatyczne burze, wygenerowane przez wymianyenergetyczne i pożogę, przez całą noc przetaczały się przez równinę. Grad mieszał się z popiołamiunoszonymi ze zrujnowanej powierzchni Gyndine; chłostał twarze i odsłonięte części ciała,pokrywając je bąblami jak deszcz kwasu. Nawet przez izolowane podeszwy wysokich do kolanbutów Leia czuła nienormalne gorąco podłoża.Kiedy usłyszała głośny, syczący dźwięk, okręciła się na pięcie i spojrzała na tarczę w samąporę, aby ujrzeć, jak unosi się w górę w falach zniekształceń.-Statek odleciał - zameldował żołnierz z bunkra łącznościowego, przyciskając obiema rękami zaduże słuchawki hełmofonu. - Dwa następne już są w szybie.Leia podniosła wzrok w mroczne niebo. Obły, obrysowany odblaskiem świateł startowychstatek uniósł się na repulsorach i wystrzelił w górę na kolumnie błękitnego światła, eskortowanyprzez tuzin X-skrzy-dłowców. Za nimi ruszyła, zaczajona do tej pory u stóp wzgórz, eskadrakoralowych skoczków.Leia odwróciła się do strażników strzegących ogrodzenia z paralizatorami.-Wpuścić następną grupę!Ci, którzy stali na czele tłumu - ściśnięci ramię przy ramieniu, twarz przy twarzy - ludzie,Sullustanie, Bimmsowie i inni, przepychali się przezbramę ambasady. Korzystając z opuszczonej tarczy, wystrzeliwane przez wroga pociski, do tej poryodbijane, teraz zasypywały budynek jak ogniste meteory. Jeden z nich uderzył we wschodnieskrzydło ambasady, zbudowanej jeszcze w czasach imperialnych, wzniecając pożar.Leia popychała energicznie uchodźców w stronę wahadłowca czekającego w strefie lądowania.-Szybciej! - wołała. - Szybciej!-Włączamy tarcze - przekazał ten sam łącznościowiec z bunkra. -Wszyscy cofnąć się.Leia zacisnęła zęby. Te chwile były najgorsze.Żołnierze przy bramie zamknęli kordon i rozejrzeli się wokół w poszukiwaniu wygaszaczy pola.W odpowiedzi tłum rzucił się do przodu, buntując się przeciwko niesprawiedliwej - jego zdaniem -arbitralności rozkazu. Najbliżej stojące istoty, obawiając się, że przez jedną lub dwie osoby stracąszansę na ratunek, próbowały przepchnąć się lub prześliznąć pomiędzy żołnierzami, podczas gdy ciz tyłu pchali z całej siły, próbując posunąć się choć parę metrów. Leia wiedziała, że ich wysiłek jestdaremny, ale tłum nie chciał się rozejść, mimo wszystko wierząc, że siły Nowej Republiki zdołająutrzymać najeźdźców w ryzach, dopóki ostatni cywil i ostatni niezdolny do walki nie opuściplanety.-Pani Leio - odezwał się C-3PO. Zbliżał się pospiesznie ze wzniesionymi rękami i rozjarzonymifotoreceptorami - Pole deflektorowe słabnie! Jeśli szybko nie odlecimy, z cała pewnością zginiemy.Jak wielu innych dzisiaj, pomyślała Leia.-Odlecimy ostatnim statkiem - powiedziała - nie wcześniej. Do tej pory zrób coś użytecznego:spisuj nazwiska i gatunki.C-3PO jeszcze wyżej podniósł ręce i podreptał w jej stronę. Nagle się zatrzymał.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]