[ Pobierz całość w formacie PDF ]
1
A.C. Crispin
Trylogia Hana Solo – Tom II – Gambit Huttów
2
Trylogia Hana Solo
Tom II
GAMBIT HUTTÓW
A.C. CRISPIN
Przekład
ROBERT PRYLIŃSKI
Janko5
Janko5
3
A.C. Crispin
Trylogia Hana Solo – Tom II – Gambit Huttów
4
Tytuł oryginału
THE HUTT GAMBIT
Redakcja stylistyczna
MAGDALENA STACHOWICZ
Redakcja techniczna
ANNA BONISŁAWSKA
Korekta
WIOLETTA WICHROWSKA
Ilustracja na okładce
DREW STRUZAN
Opracowanie graficzne okładki
STUDIO GRAFICZNE WYDAWNICTWA AMBER
Skład
WYDAWNICTWO AMBER
Copyright © 1997 by Lucasfilm, Ltd. & TM
All rights reserved.
Mojemu dobremu przyjacielowi
i zarazem koledze, pisarzowi Kevinowi J. Andersonowi
z podziękowaniem za pomoc i wsparcie
For the Polish translation
Copyright © 2000 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
ISBN 83-7245-414-0
Janko5
Janko5
5
A.C. Crispin
6
czy wreszcie porucznikiem, dbał bardzo o swój wygląd, jak przystało na oficera i dżen-
telmena. .. ale teraz... co to za różnica?
Uniósł kufel lekko drżącą dłonią i pociągnął ostatni łyk. Odstawił puste naczynie i
rozejrzał się po sali w poszukiwaniu kelnera. Potrzebuję jeszcze jednego, pomyślał.
Jeszcze jedno piwko i będę czuł się znacznie lepiej. Jedno...
Wookie warknął cicho. Han nachmurzył się jeszcze bardziej.
- Zachowaj swoją opinię dla siebie, futrzaku - burknął. - Sam wiem, kiedy mam
dosyć. Ostatnia rzecz, jakiej mi trzeba, to Wookie w roli niańki.
Wookie Chewbacca -bo tak naprawdę brzmiało jego imię -zawarczał miękko. Jego
niebieskie oczy nabrały jeszcze bardziej zatroskanego wyrazu.
Han przygryzł wargę.
- Naprawdę doskonale potrafię o siebie zadbać. Bądź łaskaw o tym pamiętać. A za
uratowanie twojego kudłatego tyłka nie jesteś mi nic winien. Już ci mówiłem... za-
wdzięczałem kiedyś sporo jednej Wookie. Kilka razy uratowała mi życie, więc po pro-
stu załapałeś się na zaległy odruch wdzięczności.
Chewbacca wydał z siebie dziwny dźwięk, coś pomiędzy skomleniem a warcze-
niem. Han potrząsnął głową.
- Nie. To po prostu oznacza, że nie masz żadnych zobowiązań. Nie możesz tego
pojąć? Miałem u tej Wookie dług wdzięczności, ale nie zdążyłem go spłacić. Pomo-
głem więc tobie i niech będzie, że jesteśmy kwita. Więc weź z łaski swojej te kredyty,
które ci dałem, i jedź na Kashyyyk. Zostając tutaj nie sprawiasz mi więcej przyjemności
niż drzazga w tyłku.
Obrażony Chewbacca powstał na całą wysokość olbrzymiego cielska. Z głębi jego
gardła dobył się niski warkot.
- Taa... wiem, że straciłem posadę i szansę na rozwój kariery, kiedy na Coruscant
przeszkodziłem komandorowi Nyklasowi zastrzelić cię. Nienawidzę niewolnictwa, a
Nyklas chłoszczący cię biczem energetycznym nie był specjalnie przyjemnym wido-
kiem. Znam Wookiech. Kiedy dorastałem, samica Wookie była moim najlepszym przy-
jacielem. Wiedziałem, że rzucisz się na Nyklasa, zanim jeszcze o tym pomyślałeś... i
byłem pewien, że Nyklas użyje Mastera. Nie mogłem tak po prostu stać i patrzeć, jak
wyparowujesz. Ale nie rób ze mnie z tego powodu bohatera, Chewie. Nie potrzebuję
partnera i nie szukam przyjaciela. Przecież wiesz, jak mam na imię, stary. Solo! -Han
stuknął się energicznie kciukiem w tors. - Solo! W moim języku oznacza to faceta, któ-
ry chadza tylko własnymi drogami. Sam. Załapałeś? Tak właśnie jest. I to mi odpowia-
da. Więc... nie bierz tego do siebie, Chewie, ale dlaczego stąd nie spłyniesz? Tak po
prostu. I to już na zawsze.
Chewbacca wpatrywał się w Hana przez chwilę, w końcu parsknął z niechęcią,
odwrócił się i wymaszerował z baru.
Han pomyślał bez specjalnych emocji, że może wreszcie udało mu się przekonać
to wielkie futrzane stworzenie, aby opuściło go na dobre. Jeśli tak, byłoby co uczcić
następnym piwem...
Gdy tak rozglądał się leniwie po barze, zauważył, że grupa stałych bywalców za-
czyna gromadzić się wokół stolika w rogu sali. Najwyraźniej formował się właśnie
ROZDZIAŁ
1
NOWI PRZYJACIELE I STARZY WROGOWIE
Han Solo, były oficer Floty Imperium, siedział zniechęcony przy lepiącym się od
brudu stole w obskurnym barze na planecie Devaron. Sączył cienkie alderaańskie piwo,
marząc o samotności. Nie przeszkadzali mu inni klienci baru - ani rogaci Devaronianie,
ani ich kudłate samice, ani cały ten tłum istot z przeróżnych światów. Han przywykł do
obcych; dorastał wśród nich na pokładzie „Farciarza" - wielkiego transportowca, prze-
mierzającego pustkę galaktyki. Zanim skończył dziesięć lat, władał chyba tuzinem nie-
ludzkich narzeczy.
Nie, nie chodziło o obcych wokół niego, ale o jednego obcego, siedzącego wraz z
nim przy stole. Han łyknął kwaśnego piwa, skrzywił się, a potem spojrzał na źródło
wszystkich swoich kłopotów. Wielka kudłata istota również wpatrywała się w niego
zatroskanym spojrzeniem niebieskich oczu. Han westchnął ciężko. Żeby on wreszcie
pojechał do domu! Ale Wookie- Chew... coś tam- uparcie odmawiał powrotu na
Kashyyyk, mimo równie upartego nalegania Hana. Obcy wbił sobie do głowy, że jest
coś winien byłemu porucznikowi Imperium, Hanowi Solo; nazywał to „długiem życia".
Dług życia... cudownie. Tego tylko mi brakowało, pomyślał ponuro Han. Skacząca
wokół mnie wielka futrzana niańka, która wciąż daje mi dobre rady, prycha, gdy za
dużo piję, i opowiada, jak to będzie się mną opiekować. Cudownie. Po prostu cudow-
nie.
Pochylił się nad swoim piwem. Z głębi kufla spojrzała na niego blada twarz o ry-
sach tak zniekształconych przez wodniste odbicie, że przypominała istotę z innego
świata. Jak właściwie nazywał się ten Wookie? Chew... coś tam. Wprawdzie przedsta-
wiał się na początku, ale Han nie mówił biegle narzeczem Wookiech, chociaż doskona-
le rozumiał ich język.
Poza tym wcale nie chciał się nauczyć tego imienia. Jeśli je zapamięta, nigdy już
nie pozbędzie się tego futrzastego cienia. Przesunął w zadumie dłonią po twarzy, wy-
czuwając kilkudniowy zarost. Odkąd wyrzucono go ze służby, nie przywiązywał spe-
cjalnej wagi do codziennego golenia. W czasach gdy był kadetem, podporucznikiem
Janko5
Janko5
Trylogia Hana Solo – Tom II – Gambit Huttów
7
skład do gry w sabaka. Han rozważył możliwość przyłączenia się do nich. W myślach
przejrzał zawartość swoich kieszeni i uznał, że nie byłby to najgorszy pomysł. Zazwy-
czaj przy sabaku miał sporo szczęścia, a teraz przydałby się każdy kredyt..
Takie czasy...
Han westchnął ciężko. Ile to już minęło od pamiętnego dnia, kiedy wysłano go do
pomocy komandorowi Nyklasowi przy nadzorze grupy robotników Wookie, którzy
mieli wykończyć nowe skrzydło Imperialnego Domu Bohaterów? Zaczął liczyć i
zmarszczył brwi, bo zdał sobie nagle sprawę, że stracił rachubę czasu pośród tego mo-
rza piwa i ciągłego obwiniania się. Za dwa dni miną pełne dwa miesiące...
Zacisnął wargi i przeczesał dłonią potargane brązowe włosy. Przez ostatnie pięć
lat strzygł się krótko, zgodnie z wojskowymi zasadami, ale teraz włosy zaczęły mu od-
rastać, tworząc bujną czuprynę. Nagle niezwykle wyraźnie zobaczył siebie takiego,
jakim był wtedy - nieskazitelnie czysty mundur, wypolerowane guziki, lśniące buty...
Spojrzał w dół, na swoje ubranie. Jakiż kontrast pomiędzy tym, co było, a tym, co
jest... Miał na sobie poplamioną szarą koszulę, która kiedyś była biała, równie brudną
kurtkę ze sztucznej skóry, którą kupił niedawno od poprzedniego właściciela, i ciemno-
niebieskie, wojskowego kroju spodnie z czerwonym koreliańskim lampasem biegną-
cym wzdłuż nogawek. Tylko buty były wciąż te same. Dopasowywano je dokładnie do
stóp każdego kadeta, kiedy awansował na oficera, więc Imperium nie zażądało ich
zwrotu. Han został oficerem niewiele ponad osiem miesięcy temu i chyba nigdy żaden
podporucznik nie był tak dumny ze swojego awansu... i z tych lśniących butów, teraz
już mocno znoszonych.
Westchnął ciężko spoglądając na nie. Zużyte, bez wcześniejszego blasku i szyku...
właściwie to samo można było powiedzieć o nim.
W tej chwili bolesnej szczerości Han musiał przyznać, że nie pozostałby w służbie
Floty Imperium, nawet gdyby się nie wplątał się w ratowanie Chewbacki. Zaczął tę
służbę pełen wielkich nadziei, ale szybko pozbawiono go złudzeń. Powszechne we flo-
cie uprzedzenia rasowe wobec nieludzi były trudne do zaakceptowania dla kogoś, kto
dorastał w takim środowisku jak Han. Z tym jednak powoli uczył się żyć, zaciskając
często zęby, natomiast nie kończące się, idiotyczne biurokratyczne procedury, uderza-
jąca głupota większości oficerów... Zastanowił się, jak długo właściwie mógłby to jesz-
cze wytrzymać. Cóż, nie spodziewał się, że czeka go niehonorowe wydalenie, pozba-
wienie odprawy i przywilejów emerytalnych, i wreszcie, co najgorsze, uniemożliwienie
wykonywania zawodu pilota. Nie, nie zabrano mu licencji, ale Han szybko odkrył, że
nie zatrudni go żadna legalna kompania. Przemierzał przez całe tygodnie port na Co-
ruscant, w przerwach między ostrym piciem, by upewnić się w końcu, że drzwi wszyst-
kich przyzwoitych firm pozostają odtąd przed nim zamknięte.
Pewnej nocy, kiedy topił troski w podłej knajpie obok getta obcych, wyłoniła się z
cienia i podeszła do niego wielka kudłata istota. Zamroczony alkoholem Han długo nie
rozpoznawał Wookiego, którego niedawno uratował. Stało się to dopiero wtedy, gdy
Chewbacca zaczął dziękować mu za uratowanie życia i ocalenie z niewoli. Chewie po-
wiedział krótko - jego rasa nie jest przesadnie elokwentna - że ma dług wdzięczności
A.C. Crispin
8
wobec Hana i będzie mu towarzyszył, by go strzec, gdziekolwiek Han od tej pory się
uda.
Tak też się stało.
Kiedy wreszcie Han zdołał wyrwać się z Coruscant, zostając pilotem statku z kon-
trabandą z Tralusa (ładunek był zapieczętowany magnetycznie w skrytce, a Han nie
miał ani odpowiedniego sprzętu, ani też ochoty, by się do niej włamać i sprawdzić, co
właściwie wiezie), Chewbacca pojechał wraz z nim. W czasie tej tygodniowej podróży
Han zaczął wprowadzać Wookiego w podstawy pilotażu. Podróż przez przestrzeń jest
śmiertelnie nudna, a tak miał przynajmniej coś do roboty oprócz ciągłego rozpamięty-
wania zmarnowanej przyszłości.
Na Tralusie zdał statek wraz z ładunkiem i zaczął poszukiwania następnej roboty.
Trafił w końcu do Używanych Statków Gwiezdnych Prawdomównego Toryla i złożył
Durosowi ofertę pracy. Toryl był znajomym z dawnych czasów; znał Hana jako godne-
go zaufania i doskonałego pilota. W tym czasie Imperium zaczęło wzmagać swój dła-
wiący uścisk na podlegających mu światach, a także własnych obywatelach. Durosi
mieli przemysł stoczniowy nie ustępujący koreliańskiemu, ale ostatnio Imperium za-
broniło im umieszczania systemów obronnych na ich statkach. Tym razem przemycany
przez Hana ładunek miały stanowić części tych właśnie systemów. Zanim dotarli na
Duro, Chewie stał się wcale niezłym drugim pilotem i strzelcem. Han miał nadzieję, że
kiedy już nauczy go tych sztuczek, łatwiej mu przyjdzie pozbyć się towarzystwa Wo-
okiego na którymś ze światów. Wiedząc, że Chewie ma szansę znaleźć jakąś robotę, nie
miałby wyrzutów sumienia, porzucając go przed rozpoczęciem następnego lotu. Tak
przynajmniej sobie wmawiał.
Na Duro spędził trochę czasu, przepijając zarobione kredyty i czekając na następ-
nego klienta. Pewnego dnia jego cierpliwość została wynagrodzona. Jakiś Sullustianin
zaoferował niezłą sumkę za przeprowadzenie statku z Duro na Kothlis -jedną z bothań-
skich kolonii - pod warunkiem, że ominie porty i uniknie statków Imperium. Oznaczało
to podróż przez jedną trzecią galaktyki. Oczywiście zgrabny, mały stateczek był „gorą-
cy" - czyli kradziony z któregoś z prywatnych lądowisk. Han musiał stale sobie przy-
pominać, że jego praca nie polega już na ochronie prawa, ale wręcz przeciwnie - na
jego łamaniu. Zacisnął więc zęby i odwiózł pojazd na Kothlis. Tam rozglądał się czas
jakiś za nowym zatrudnieniem i wkrótce je znalazł. W dodatku pozornie wyglądało na
całkiem legalne. Poproszono go mianowicie o przetransportowanie wielkiego nalargonu
z Kothlis na Devaron.
Han nigdy dotąd nie słyszał grającego nalargonu, co nie było specjalnie zaskaku-
jące, bo niewiele miał dotąd wspólnego z muzyką. Nalargon okazał się instrumentem
naprawdę sporych rozmiarów, a grało się na nim za pomocą klawiatury i pedałów noż-
nych. Rozmaitej barwy tony powstawały dzięki elektrycznym syntezatorom i zestawo-
wi rurek akustycznych. Ten rodzaj instrumentu zyskał ostatnio na popularności z po-
wodu przetaczającej się przez galaktykę mody na muzykę jizz.
Nalargon dostarczono na statek, który miał pilotować Han, przymocowano do po-
kładu i wreszcie zapieczętowano w pomieszczeniu transportowym.
Janko5
Janko5
Trylogia Hana Solo – Tom II – Gambit Huttów
9
A.C. Crispin
10
kredyty w kilka wysokich stosów, a potem podniósł dwie karty, które mu przypadły w
tej kolejce i zajrzał w nie, przyglądając się jednocześnie minom swoich przeciwników.
Kiedy nadeszła kolej na jego otwarcie, przesunął po stole wymaganą liczbę kredytów.
Miał Szóstkę Buław oraz Królową Przestrzeni i Mroku, ale rozdający w każdej chwili
mógł wcisnąć przycisk i wartości kart ulegały zmianie. Han uważnie przyglądał się
partnerom - malutkiemu Sullustianinowi, futrzastej devarońskiej samicy, rozdającemu
Devaronianinowi i wreszcie olbrzymiej samicy - gadowi z planety Barab Jeden. Han
pierwszy raz widział Barabela z bliska, i był to dość imponujący widok. Samica miała
ponad dwa metry wzrostu i była pokryta czarnymi, twardymi łuskami, które odbiłyby
nawet strzał z Mastera. Do tego natura wyposażyła ją w podobne do sztyletów kły i
maczugowaty ogon; te istoty musiały być naprawdę groźnymi przeciwnikami w walce.
Jednak ta, co z nimi grała - przedstawiła się jako Shallamar - wyglądała na dość poko-
jowo nastawioną. Uniosła kartę, którą właśnie dostała, i uważnie studiowała jej elektro-
niczną powierzchnię zwężonymi gadzimi oczami.
W sabaku chodziło o zebranie w kartach dwudziestu trzech punktów, ujemnych
lub dodatnich; nie można było przekroczyć tej liczby. W przypadku, gdy udało się to
dwóm graczom naraz, dodatnie punkty wygrywały z ujemnymi. Karty, które teraz
trzymał w ręku Han, miały wartość czterech punktów dodatnich, bo Królowa Przestrze-
ni i Mroku liczyła się za minus dwa. Han mógł rzucić tę kartę na pole interferencyjne,
co zamroziłoby jej wartość, w nadziei, że dostanie Głupca i jakąś inną kartę liczoną za
trzy punkty. Głupiec miał wartość punktową zero, więc taki układ dałby Hanowi Roz-
danie Głupca, co było warte nawet więcej niż czysty sabak, czyli układ kart wynoszący
dodatnie lub ujemne dwadzieścia trzy punkty. Han zawahał się patrząc na swoją Kró-
lową i wtedy pola kart zamigotały i zmieniły się. Jego Królowa stała się teraz Królem
Mieczy, a Sześć Buław okazało się Ósemką Pucharów. Han miał plus dwadzieścia dwa
punkty. Odczekał chwilę, zanim pozostali gracze przyjrzeli się swoim kartom. Barabel,
devarońska samica i rozdający z niechęcią odrzucili karty - wypadli z gry, bo przekro-
czyli dwadzieścia trzy punkty. Sullustianin za to podniósł stawkę, a Han dołożył i jesz-
cze trochę podniósł.
- Sprawdzam - powiedział maleńki obcy odkrywając swoje karty. - Dwadzieścia -
zakomunikował.
Han uśmiechnął się krzywo i pokazał swoje karty.
- Dwadzieścia dwa - odparł niedbale. - Obawiam się, że ten stosik jest mój, bracie.
Pozostali gracze popatrzyli ponuro, gdy Han zgarnął kredyty. Samica Barabel syk-
nęła i posłała mu spojrzenie, które byłoby w stanie stopić tytan, ale nie odezwała się ani
słowem. Następną partię wygrał Sullustianin, a kolejną rozdający Devaronianin. Han
spojrzał na rosnący stos skumulowanego sabaka i zadecydował, że czas zaatakować
główną stawkę. Zagrali jeszcze kilka kolejek i znowu wygrał rozdanie, ale nikt nie zdo-
był skumulowanej kwoty. Han odrzucił Trójkę Monet i Głupca na pole interferencyjne i
wtedy objawiło się jego szczęście następna zamiana przyniosła mu Dwójkę Pucharów.
- Rozdanie Głupca - powiedział z triumfem, dorzucając Puchary do poprzednich
dwóch kart na pole interferencyjne. - Stos skumulowany jest mój, panie i panowie...
Pochylił się, by zgarnąć kredyty, ale nagle samica Barabel ryknęła przeraźliwie:
Han przyjrzał się instrumentowi dokładniej, gdy wraz z Chewiem lecieli już bez-
piecznie przez nadprzestrzeń. Poklepał go, postukał, włączył i spróbował po kolei
wszystkich klawiszy i pedałów. Nie usłyszał żadnego dźwięku oprócz hałasu, który
sam robił próbując uruchomić instrument. Opukując obudowę przekonał się jednak, że
wielka skrzynia nalargonu nie jest pusta w środku. Przysiadł obok i przyjrzał jej się z
uwagą. Oczywiście przewoził skrytkę... tylko na co?
Han wiedział jeszcze z czasów służby we Flocie Imperium, że na Devaronie panu-
ją ostatnio niepokoje. Nie tak dawno grupa rebeliantów podniosła bunt przeciwko na-
miestnikowi Imperium, żądając niepodległości. Han skrzywił usta z niechęcią. Głupcy.
Sądzą, że mają jakieś szanse w tej walce. Siedmiuset rebeliantów schwytano, gdy impe-
rialne odziały zajęły starożytne, święte miasto Montellian Serat. Ludzie ci zostali stra-
ceni bez sądu, zamordowani bez litości. Niedobitki rebeliantów wciąż ukrywały się w
górach, atakując czasem z ukrycia, ale Han wiedział, że było tylko kwestią czasu, za-
nim ulegną zdeptam ciężkim butem Palpatine'a. Ich świat znów trafi pod twarde rządy
Imperium, jak stało się to ze wszystkimi pozostałymi światami dawnej Republiki.
Han domyślał się, co może zawierać w środku nalargon, który przyszło mu prze-
wozić.
Laserowe samobieżne działko o krótkim zasięgu zmieściłoby się tu akurat. Taką
bronią, zamontowaną na pełzaczu, można było rozwalać małe obiekty - budynki, nisko
lecące myśliwce Imperium. W skrzyni mogły też być ręczne miotacze laserowe. Dzie-
sięć, może nawet piętnaście, sprytnie upchniętych. Cokolwiek tam zresztą schowano,
Han nie był specjalnie zadowolony ze swojego ładunku. Zadecydował, że gdy tylko
osadzi statek na planecie, zniknie i więcej się tam nie pojawi. Miał wszystkie fałszywe
kody lądowania dostarczone przez Bothaninów i zamierzał ich użyć: więcej nie miano
go tam zobaczyć...
Stało się to wczoraj. Han wiedział, że jego statek wciąż stoi na lądowisku, a nalar-
gon znajduje się w ładowni. Miał jednak dziwne przeczucie, że rebelianci na Devaron
nie marnowali czasu...
Potrząsnął głową, w której lekko mu wirowało. Żałował trochę, że wypił ostatnie
piwo. Wciąż czuł w ustach jego kwaskowy smak. Rozejrzał się badawczo po pomiesz-
czeniu i doszedł do wniosku, że jeszcze nie ma zaburzeń wzroku. To dobrze. Nie był
zatem na tyle pijany, by nie móc zagrać i wygrać w sabaka. A więc do roboty, Solo.
Przyda się każdy kredyt...
Przemytnik podniósł się i podszedł równym krokiem do stolika.
- Pozdrawiam, przyjaciele - powiedział we wspólnym. -Zmieści się jeszcze jeden
gracz?
Rozdający, devaroński samiec, odwrócił ku niemu głowę z gładko wypolerowa-
nymi rogami i obrzucił go uważnym spojrzeniem.
Uznał najwyraźniej, że przybyły nie wygląda podejrzanie, bo wskazał mu puste
krzesło przy stole.
- Witaj, pilocie. Będziesz mile widziany tak długo, jak długo masz choć jeden kre-
dyt - uśmiechnął się pokazując ostre zęby. Han skinął głową i usiadł na wskazanym
miejscu. Nauczył się grać w sabaka jeszcze gdy miał czternaście lat. Ułożył przed sobą
Janko5
Janko5
Trylogia Hana Solo – Tom II – Gambit Huttów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]