[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Małgorzata Gutowska-AdamczykNiebieskie nitkiWarszawa 2005redakcja i korektaElżbieta Cichyopracowanie graficzneKatarzyna Kaliszukprojekt okładki i strony tytułowejMagdalena Błażkówfoto na okładceAndrzej Ryszawaskład i łamanieMariola Cichy© copyright by Małgorzata Gutowska-Adamczyk © copyright by Agencja Edytorska „Ezop"wydawcaAgencja Edytorska „Ezop"01-829 Warszawa, Al. Zjednoczenia 1/226tel./fax (022) 834 17 56e-mail: 2ezop@wp.plwww.ezop.com.plISBN 83-89133-17-2ъъЩAgencja Edytorska „Ezop" wyraża podziękowanie Bankowi Spółdzielczemu Oddział w Mińsku Mazowieckim oraz firmie PHU „Partner" z siedzibą w Mińsku Mazowieckim za pomoc finansową w wydaniu książki.l^MiooSfoM/płCćmOłówek błąka się bez celu, kreśląc na kartce nieregularne pętle, a Linka patrzy w okno i myśli o Grecji, jest zimno. Może dlatego, że nie chciało jej się od rana napalić w piecach? Dobiegające z dołu, denerwujące chichoty babki i prababki, odrywają jej myśli od słońca i morza, piasku i kamieni, przeźroczystej wody i obezwładniającego błękitu.Za oknem jest szare, listopadowe popołudnie. Robi się ciemno. Marznący deszcz rozmiękcza kontury bloków, jakby ktoś pociągnął palcem po wykonanym węglem szkicu.Linka zakrywa uszy dłońmi i, choć to nie może pomóc, zaciska mocno powieki. Ale wciąż słyszy śmiech, więc chce jej się krzyczeć, bo już rozpłynął się obraz Grecji i ojca jedzącego arbuza. Bo trzeba wrócić i albo dalej marznąć, albo wreszcie pójść po węgiel.•••••••••Powoli zapada sobotni zmierzch. Joanna idzie niespiesznie Tamką pod górę. jest zmęczona, a kręgosłup odmawia jej posłuszeństwa. Dyżur w Duodentalu był jak zwykle wyczerpujący, choć zapewne mniej niż codzienne oczekiwanie na pacjentów w jej własnym gabinecie w Mińsku. Wychodzi z Ordynackiej i skręca w lewo. W świetle latarni ulicznych pierwszy śnieg, niczym uwertura do Bożego Narodzenia, rozgrzesza konającą od tygodni jesień i mości się wygodnie na chodnikach i głowach przechodniów.Lecz ani początek zimy, ani świąteczne dekoracje nie nastrajają Joanny radosnym oczekiwaniem. W jej uporządkowane dotąd życie wdarły się chaos, zmartwienie i smutek, nie pozostawiając miejsca na drobne przyjemności.Gdy za chwilę wejdzie do kawiarni Bliklego, znów nie będzie miejsca na kanapce, usiądzie więc przy barze i zamówi dużą kawę po irlandzku. Mirka, jak zwykle, spóźni się co najmniej pół godziny.•••••••••Musia i Bunia grają w scrabble. Bunia, w swoim ulubionym fotelu, jak zwykle trochę oszukuje, zwłaszcza gdy dostanie „ć", „ń" lub „ź". Kiedy nie może inaczej, układa jakieś francuskie rzeczowniki, zmyślone nazwy7miast albo nieistniejące terminy muzyczne, kłócąc się o nie zaciekle z Musią. No cóż, Bunia nigdy nie umiała przegrywać. Na szczęście Musia podejmuje rękawicę, krzyczy na Bunię, rzekomo oburzając się na jej nieuczciwość, bo wie, że zbyt łatwa wygrana nie daje satysfakcji.- „Gment"?! A cóż to znowu za „gment"? Nie, no dosyć mam już tych wszystkich twoich wynalazków! Lepiej od razu umówmy się, że wygrywasz i nie zawracajmy sobie więcej tym głowy!Brzmi to chyba dość szczerze, bo Bunia śmieje się szelmowsko:- Sprawdź u Glogera.- A żebyś wiedziała, że sprawdzę!Zaraz się okaże, że Bunia i tym razem szachruje. Musia wstaje, by sięgnąć po książkę, ale jej wzrok pada na okno, podchodzi więc bliżej i zamiera w niemym zachwycie. Pierwszy śnieg! Świerki na podjeździe i wysokie drzewa przy bramie, gniazda wron i druty telegraficzne - zima wszystko rozświetliła swym dotknięciem.- Buniu, śnieg pada!- „Tombe la neige..." - podśpiewuje pod nosem Bunia. Właśnie widzi miejsce dla każdej ze swych liter i obawia się, czy Musia nie popsuje jej efektownego zwycięstwa.- już pora na herbatę. Nie zjadłabyś biszkopta?Słysząc to Bella, śpiąca do tej pory pod piecem, zrywa się z entuzjastycznym szczekaniem.Linka siedzi w kucki, ze słuchawkami walkmana wciśniętymi głęboko w uszy. Sting godzi ją powoli z samą sobą. Musia i Bunia cichną jak na komendę. Linka zasłania usta złożonymi niby do modlitwy dłońmi i, kiwając się w rytm piosenki, słucha zachłannie:Dansons tu dis Et moi, je suis Mes pas sont gauches Mes pieds tufauches Tu ments, ma soeur Tu brises mon coeur8•feecoute, tu parlesJe ne comprends pas bienLa Belle Damę sans regretsFrancuski, niegdyś znienawidzony, gdy musiała tłuc do znudzenia: je suis, tu es, ii, elle est... akcentując przesadnie, teraz znajduje cudowne zastosowanie, niczym tajna broń, której Linka nagle potrzebuje. Uroczo nieporadny akcent Stinga wzrusza Linkę, a piosenka, od kiedy usłyszała ją po raz pierwszy, stała się jej orężem:Je pleure, tu ris Je chante, tu cries J'attends, toujours Mes ais sont sourdsI już nie jest mało atrakcyjną, niską szarą myszą z aparatem korekcyjnym na zębach, jest wysoka, piękna i niedobra. Rozważa, czy nie pójść do „Galaktyki" na andrzejki, choć jeszcze godzinę temu wydawało się to idiotyzmem.Sting, wysłuchany dwunastokrotnie, naładował jej akumulatory na wypadek spotkania tam Szymona, który nawet przez chwilę nie pomyślał, że mógłby być Linki rycerzem. Piosenka dała jej wsparcie. Gdy znów się spotkają, nie będzie żebrać o jego uwagę. Wygłupiać się na przerwach, by ją zauważył. 1 nie zabraknie jej słów. Przyszpili go swym ostrym językiem. Niech mu przypadkiem nie wpadnie do głowy, że mogłoby jej kiedykolwiek na nim zależeć!Marek Śliwiński patrzy na zegarek. Nie zdąży dojechać na czas. Z Anina do centrum jest kilkanaście kilometrów, do szóstej zaś pozostał tylko kwadrans. A jeszcze trzeba gdzieś zaparkować. Pewnie znów będzie tłok na Smolnej. Może pod giełdą się uda? Czuje lekką tremę i nawet trochę żałuje, że zgodził się na to spotkanie. Ale wydawca nalegał. Nie wspominając o marketingu, promocji, wzroście sprzedaży, nie zająknąwszy się nawet o następnym nakładzie, o tym, że książka świetnie się sprzedaje, bo jej autor, zwykły lekarz, stał się nagle gwiazdą mediów. Z obłudą przy-9wołując na twarz wyraz troski, rozkładał ręce w geście bezradności i bezczelnie cytował jego własne słowa:- jeżeli w ten sposób możemy ocalić choć jedno ludzkie życie... Wiedział, że to wystarczy. Bo przecież on właśnie dlatego napisał tęksiążkę. By uciec od bezsilnej rozpaczy i dławiącego poczucia winy.Do niedawna jeszcze nieznany szerszemu gronu doktor kardiologii, stojąc na przejściu dla pieszych, patrzy na ścianę Empiku, zajętą w połowie przez ogromny banner:30 listopada, godz. 18.00 MAREK ŚLIWIŃSKI podpisuje swój bestseller: „ŚCIĘTE KWIATY"•••••••••- O matko, czy ja już nigdy nie przyjdę punktualnie? - Mirka jest zgrzana, oddycha z trudem, widać, że zaparkowała gdzieś daleko i całą drogę pędziła. Całuje Joannę w policzek i bez szczególnego zainteresowania rozgląda się po sali.- Nigdy - Joanna zna przyjaciółkę i nie ma złudzeń.- Pięknie jest, zauważyłaś?- Tak w ogóle?- W ogóle też, ale i w szczegółach... -Mirka przypatruje się Joannie w skupieniu. - Kiepsko wyglądasz, Isiu. Nie za dużo pracujesz?- Żartujesz?! Moja praktyka polega teraz głównie na poszukiwaniu jakiegoś zajęcia. Ale za to bez wątpienia jestem najbardziej oczytanym stomatologiem w gminie Mińsk Mazowiecki.- jest aż tak źle?- jeszcze gorzej.- A czytałaś „Ścięte kwiaty"? - Mirka nie umie pocieszać i nie znosi smutnych tematów.- Nie.- Więc nie jesteś. To lektura obowiązkowa. Nadzieja dla samotnych kobiet, że są jeszcze prawdziwi mężczyźni na świecie.- Niepotrzebna mi nadzieja. Potrzebuję kupca na dom.10- Sprzedajesz pałac?!- Skąd! Sprzedaję nasz dom.- Ten na Zachodniej? Przecież dopiero się wprowadziliście!- |uż się wyprowadziliśmy. Najpierw na początku września Paweł, a zaraz potem ja z Linką, bo Paweł potrzebuje pieniędzy.- Co się stało?!- Udał mu się nadzwyczaj pewien rozwód. Za jednym strzałem rozwiódł swoją klientkę i siebie. Powinni to opisać w podręcznikach prawniczych, nie uważasz? - Joanna śmieje się gorzko, udając, że jest dowcipna.- Odszedł? Nie wierzę!- |a też nie wierzyłam.- Byliście wzorcowym małżeństwem!- Każde małżeństwo jest wzorcowe do czasu.- To gdzie teraz mieszkasz?- Na razie w pałacu. Ale to zabrzmiało, co? Pałac!- Zawsze ci zazdrościłam tego domu.- Zawsze był dla mnie jak więzienie. Zresztą tam się wszystko sypie! Dach przecieka, podłogi próchnieją, piece kopcą, trzeba by zainstalować centralne. Musia robiła, co mogła, ale z emerytury, sama wiesz... Bunia ma już osiemdziesiąt cztery lata. Bierze fury leków. A to kosztuje majątek. One i tak co miesiąc rozkładają pieniądze do kopert. I na wszystko im wystarcza. Nie mam pojęcia, jak to robią.- Zupełnie jakbyś mówiła o mojej mamie. Wstyd się przyznać: jej emerytura to zaledwie ułamek moich dochodów, a to ja od niej pożyczam, nie ona ode mnie. jestem jakaś strasznie niepozbierana. No, ale dość tego trucia! Co słychać u Linki?- Całymi dniami milczy. Siedzi bez ruchu i patrzy w okno albo rysuje. Zawsze łączyło ją z Pawłem coś niezwykle silnego. Dał jej przecież nawet swoje imię. I teraz została ze mną... Mając szesnaście lat, chciałoby się to jakoś zrozumieć.Kelner, wykorzystując chwilową przerwę w rozmowie, stawia na barze talerzyk z ciastkiem:- Która z pań zamawiała szarlotkę?Mirka wzdycha ostentacyjnie i pokazuje na Joannę.11- Wychodzę - mówi pośpiesznie w drzwiach, jakby starsze panie mogły jej czegokolwiek zabronić. Może nawet czeka, że zapytają, dokąd idzie i kiedy wróci, ale przecież tak długo walczyła o wolność dysponowania swoim czasem, że Musia tylko podnosi głowę znad gry i bez emocji pyta:- Weźmiesz szalik? Śnieg pada.- Wiem przecież! - Linka odpowiada hardo, bo nie ma zamiaru wracać. Nie jest aż tak zimno.Nie postanowiła jeszcze: pójdzie na andrzejki czy po prostu połazi, wystawiając twarz na pierwszy śnieg. To podwarszawskie miasto jest tak małe, że w którą by nie posz...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]