[ Pobierz całość w formacie PDF ]
JUAN PEDRO GUTIERREZ
BRUDNA TRYLOGIA O HAWANIE
NOWE RZECZY W MOIM ŻYCIU
Dziś rano od razu zobaczyłem w skrzynce różową kartkę pocztową od Marka Pawsona z Londynu. Wielkimi
literami napisał: 5 June 1993 some bastard stole the front wheel of my bicycle. Choć minął już rok, wciąż go
wkurzał ten incydent. Przypomniałem sobie maleńki klub koło domu Marka. Każdego wieczoru Rodolfo
rozbierał się w nim i odstawiał bardzo erotyczny taniec. Ja zapewniałem dziwaczny tropikalno-aleatoryczny
podkład: bębenki bongo, grzechotki, gardłowe okrzyki i co mi tylko przyszło do głowy. Świetnie się bawiliśmy,
było piwo gratis i dwadzieścia pięć funtów za wieczór. Szkoda, że tak krótko to trwało. Rodolfo był
rozchwytywany, wszyscy szaleli za Murzynem. Pojechał do Liverpoolu uczyć nowoczesnego tańca, a ja zo-
stałem w Londynie bez grosza. Mieszkałem u Marka, aż mi się w końcu znudziło i wyjechałem.
Teraz się wprawiam, by niczego nie brać na serio. Człowiek może popełniać mnóstwo małych błędów. To
bez znaczenia. Jeśli jednak te błędy są wielkie i ciążą na jego życiu, musi nauczyć się nie brać siebie na serio.
Tylko w ten sposób uniknie cierpienia. Zbyt długie cierpienie jest śmiertelnie groźne.
Przykleiłem pocztówkę na drzwiach od wewnątrz i puściłem kasetę ze Snake Rag Armstronga. Zrobiło mi się
lekko na sercu i przestałem myśleć. Przy muzyce nigdy nie potrafię myśleć, a ten jazz na dodatek autentycznie
mnie cieszy i każe mi nawet tańczyć solo. Na śniadanie wypiłem herbatę, poszedłem się wysrać, a potem
czytałem homoseksualne wiersze Allena Ginsberga. Zdumiały urnie jego Sphincter i Personals ad. I hope my
good old asshole holds out. Nie mogłem się jednak zdumiewać zbyt długo, bo przyszło dwóch moich bardzo
młodych przyjaciół, żeby się zapytać, czy to dobry pomysł wypłynąć na tratwie z San Antonio w stronę
przylądka Catoche, czy też lepiej byłoby pchać się od razu na północ, prosto do Miami. Było właśnie lato 1994,
czas wielkiego exodusu. Dzień wcześniej zadzwoniła do mnie pewna moja przyjaciółka i powiedziała: Uciekają
wszyscy mężczyźni i cała młodzież. Och, to będzie dla nas problem! Nie do końca tak było. Mnóstwo ludzi
zostało, bo nie każdy jednak potrafiłby żyć gdzieś daleko.
No więc dobrze, kiedyś pływałem trochę po Zatoce i wiem, że to może być prawdziwa pułapka. Z mapą w
ręku przekonałem ich, by nawet nie próbowali przeprawiać się do Meksyku. Później zeszliśmy zobaczyć tę ich
wielką sześcioosobową tratwę. Była to konstrukcja z desek przywiązanych linami do trzech opon z kół
samolotu. Mieli latarkę, kompas i race. Życzyłem im szczęścia, a potem postanowiłem przejechać się trochę na
rowerze. Po drodze kupiłem kilka piastrów arbuza. Dojechałem do domu mojej byłej żony. Jesteśmy teraz
dobrymi przyjaciółmi. To dużo lepszy układ. Nie było jej akurat. Zjadłem trochę arbuza i zostawiłem łupiny na
stole. Lubię zostawiać ślady. Resztę plastrów włożyłem do lodówki i od razu wyszedłem. W tym miejscu przez
dwa lata byłem zbyt szczęśliwy. Niedobrze jest tu teraz być samemu.
Obok mieszka Margarita. Dawno się nie widzieliśmy. Kiedy przyszedłem, prała i była cała spocona.
Ucieszyła się i chciała zaraz wziąć prysznic. Dwadzieścia lat temu była moją jakby to powiedzieć potajemną
narzeczoną (nieważne, muszę jakoś to nazwać). Każde nasze spotkanie zaczynało się wtedy od ostrego seksu, a
dopiero potem, już na luzie, rozmawialiśmy. Tak więc nie pozwoliłem jej się wykąpać. Ściągnąłem z niej
ubranie i przejechałem językiem po wszystkich częściach jej ciała. Po tym całym rowerze na słońcu też byłem
okropnie spocony. Ona przytyła i wyraźnie wróciła do formy. Już nie była wymizerowana. Znów miała krągłe,
twarde i jędrne pośladki, i to mimo tych swoich czterdziestu sześciu lat. Murzyni już tacy są: mocno zbudowani,
muskularni i bez niepotrzebnego tłuszczu. Do tego jeszcze gładka, czysta skóra. Och, nie mogłem oprzeć się
pokusie. Najpierw pobawiliśmy się trochę nawet dość długo, bo zdążyła mieć trzy orgazmy i potem wepchnąłem
jej swoją lagę w tyłek. Pomalutku, centymetr po centymetrze i dobrze nawilżoną tymi wszystkimi jej
waginalnymi płynami. Nie śpieszyłem się. Powoli wchodziłem i wychodziłem, cały czas masując ręką jej
łechtaczkę. Margarita wariowała z bólu, lecz równocześnie prosiła o więcej. Gryzła poduszkę, wyrzucała biodra
do tyłu i krzyczała, bym wsadził jej głębiej, aż do końca. To nieprawdopodobna kobieta. Żadna nie potrafi
dochodzić tak jak ona. Robiliśmy to przez dłuższą chwilę. Gdy wreszcie wyciągnąłem kutasa, był cały umazany
gównem. Zbrzydziło ją to. Mnie nie. Mam w sobie dyżurnego cynika, który zawsze czuwa. To on mi mówi, że
seks nie jest dla higienistów. Seks jest wymianą płynów i fluidów; seks to ślina, zdyszany oddech, ostre zapachy,
1
mocz, sperma, gówno, mikroby i bakterie. Albo nie ma seksu. Jeśli seks ogranicza się do czułości, eterycznych
nastrojów i uduchowienia, jest tylko nudną i jałową parodią tego, czym mógłby być. Jest po prostu niczym.
Wzięliśmy prysznic i dopiero wtedy mogliśmy spokojnie porozmawiać przy kawie. Margarita chciała, bym z nią
pojechał jutro do El Rincón. Miała tam do wypełnienia jakiś ślub, który złożyła świętemu Łazarzowi, i bardzo
nalegała, żebym jej towarzyszył. Prosiła mnie o to tak gorąco, że w końcu się zgodziłem. U kobiet kubańskich
myślę, że chyba u wielu innych też, na przykład w Ameryce albo w Azji to jest właśnie cudowne: kiedy cię o
coś proszą, robią to tak czule, że nie potrafisz odmówić. Europejki są inne. Europejki są tak oschłe, że dają ci
wszystkie szanse, by powiedzieć NIE! I jeszcze mieć z tego satysfakcję.
Potem wróciłem do domu. Pod wieczór trochę się ochłodziło. Byłem głodny. Nic dziwnego: od rana w
brzuchu miałem tylko herbatę, plaster arbuza i kawę. W domu zjadłem kawałek chleba i znów popiłem herbatą.
Pomału się już przyzwyczajam do wielu nowych rzeczy w moim życiu. Przyzwyczajam się do nędzy. Do
godzenia się ze wszystkim. Oduczyłem się mieć wymagania. Inaczej bym nie przeżył. Całe życie mi czegoś
brakowało. Zadręczałem się, chciałem mieć wszystko od razu, zawsze walczyłem o coś więcej. Teraz uczę się,
że nie wszystko muszę mieć na zawołanie. Że mogę żyć prawie bez niczego. W przeciwnym razie musiałbym
pozostać przy mej tragicznej wizji życia. Dlatego teraz nędza nie przeszkadza mi zbytnio.
Właśnie wtedy zadzwoniła Luisa. Chce do mnie przyjechać na weekend. Luisa to cudowna kobieta. Może
jest trochę za młoda dla mnie. Ale to nieważne. Nic nie jest ważne. Zaczęło padać grzmieć. Okropna wilgoć i
huraganowy wiatr. Tak to jest na Karaibach. Świeci słońce, a tu nagle zrywa się wicher, leje i człowiek jest
pośrodku cyklonu. Cholernie potrzebowałem odrobiny rumu, ale nie było skąd go zdobyć. Miałem nawet jakieś
pieniądze, tyle ze nic się nie dało za nie kupić. Położyłem się spać. Spocony i w brudnej pościeli, ale lubię czuć
zapach swego potu i brudu. Rajcuje mnie ten smród. I Luisa niebawem tu będzie. Chyba w końcu zasnąłem.
Było mi wszystko jedno. Nawet gdyby wiatr miał zerwać nad moją głową te eternitowe płyty. Nieważne.
WSPOMNIENIE CZUŁOŚCI
Szukałem jakiejś dobrej muzyki w radiu i wreszcie nastawiłem stację, która zawsze nadawała muzykę
latynoamerykańską: salsę, son i tego typu rzeczy. Skończył się właśnie muzyczny kawałek i wtedy odezwał się
ten facet, który chrapliwym głosem i na kompletnym luzie gada zwykle o wszystkim: o swoich dzieciach, o
rowerze albo o tym, jak spędził zeszły wieczór. Głos ma rzeczywiście imponujący, a do tego jeszcze ten wulgar -
ny i knajacki akcent, zupełnie jakby gość całe życie spędził na ulicach Hawany Centrum. Możesz sobie
wyobrazić, że to jakiś czarnuch podchodzi do ciebie i mówi: He, białas, nie uciekaj! Mam biznes do ciebie.
Moja żona i ja często go słuchaliśmy. Podobał się nam. Dotąd nikt tak nie mówił w radiu. Facet znał się na
latynoskiej muzyce. Coś tam zawsze powiedział, zażartował, a potem od razu puszczał płytę i już. Żadnych
rozwlekłych wyjaśnień i pokazywania, jaki to on jest mądry. Wyglądał na inteligentnego Murzyna, a ja się za-
wsze bardzo cieszę, gdy trafiam na inteligentnych i pewnych siebie Murzynów, nie takich, którzy nigdy nie
patrzą ci w oczy imają tę swoją cholerną i pokurczoną mentalność niewolników.
No dobrze. A więc zawsze słuchaliśmy go w domu w tamtych czasach, gdy byliśmy szczęśliwi i nieźle się
nam powodziło, mimo że musiałem zarabiać na życie chorym i tchórzliwym dziennikarstwem, pełnym
nieustannych koncesji i bezlitośnie cenzurowanym. Dręczyło mnie to, nie powiem, bo coraz bardziej się czułem
żałosnym najemnikiem, któremu co dzień równo płacą kopniakami w tyłek.
Później moja żona wróciła do Nowego Jorku. Chciała, by ją widziano i żeby o niej słyszano. To normalne.
Wszyscy tego chcą. Nikt nie chce być skazany na ciemność i milczenie. Wszyscy chcą być widziani i słuchani w
świetle reflektorów. A gdyby się dało, to jeszcze kupowani, wynajmowani i kuszeni. Napisałem wszyscy chcą?
Powinienem poprawić: Wszyscy chcemy być widziani i słuchani.
Moja żona jest rzeźbiarką i malarką. W świecie sztuki o takich mówi się, że są wysoko notowani. Znaczy to,
że są nieźli jako rzeźbiarze czy malarze. To bardzo budujące mieć wysokie notowania. No więc w końcu moja
żona wyjechała. Mnie wywalili z dziennikarstwa, bo z każdym dniem stawałem się coraz bardziej wisceralny.
Wylewałem z siebie wszystko na zewnątrz. Takich typów się nie lubi. No dobra. To była długa historia. W
każdym razie powiedzieli mi mniej więcej coś takiego: Potrzebujemy ludzi rozsądnych i rozważnych. Z
wyczuciem. Żadnych weredyków, bo kraj jest akurat w trudnym momencie. To może być decydujący etap w
naszej historii.
Wtedy też dowiedziałem się, że ten facet o ochrypłym i zapitym głosie nie jest wcale Murzynem. Że to jakiś
młody biały mężczyzna, i na dodatek po studiach. No cóż, tamten jego image świetnie do niego pasował.
Zostałem straszliwie samotny. Zawsze tak jest, gdy człowiek zakocha się na amen, zupełnie jakby był
niedorostkiem. I oto twoja miłość wyjeżdża na długo do Nowego Jorku ktoś by powiedział, że bierze dupę w
2
troki a ty zostajesz sam i jeszcze bardziej zagubiony niż rozbitek pośrodku prądu zatokowego. Tyle że ktoś
młody szybko z tego wychodzi, natomiast taki czterdziestoczteroletni facet jak ja długo nie może się pozbierać i
cały czas myśli: Kurwa, znów mi się to zdarzyło. Dlaczego byłem taki głupi?
Z Jacqueline było jeszcze gorzej, bo do niej należy rekord, który bardzo podbudował moje męskie ego:
pewnego razu miała ze mną dwanaście orgazmów. Pod rząd. Mogła mieć ich więcej, ale nie wytrzymałem i w
końcu miałem też swój. Gdybym na nią poczekał, doszłaby co najmniej do dwudziestu. Zwykle miała od ośmiu
do dziesięciu orgazmów i tamtego rekordu nigdy nie pobiła. Cieszyliśmy się seksem, bo byliśmy szczęśliwi. Nie
chodziło przecież o bicie rekordów. To nie miały być zawody, tylko zabawa. Taki fajny sport, który pozwala
zachować młodość i kondycję. Zawsze powtarzam: Dont compete. Play. Tak czy inaczej, Jacqueline jest zbyt
delikatna, by mogła żyć w Hawanie w 1994 roku. Urodziła się na Manhattanie, a pochodzi z rodziny, w której w
ciągu trzech pokoleń wymieszali się Anglicy, Włosi, Hiszpanie, Francuzi i Kubańczycy z Santiago de Cuba. Ci
ostatni rozsiali się po całych Karaibach od Nowego Orleanu po Wenezuelę i Kolumbię. Zupełnie zwariowana
rodzina. Ojciec Jacqueline był weteranem wojennym, przeżył Dzień D w Normandii. W każdym razie
Jacqueline była tworem zbyt skomplikowanym i trudno przyswajalnym dla takiego tropikalnego i wisceralnego
samca jak ja. Wciąż mi powtarzała: Ach, w Hawanie nie ma już kulturalnych ludzi. Wszyscy są coraz bardziej
wulgarni i chamscy, a do tego fatalnie się ubierają. Coś mitu nie grało: albo ta elegancja Jacqueline, albo
hawańskie chamstwo, albo ja po prostu byłem głupi, bo w sumie nie widziałem dokoła nic strasznego i czułem
się nieźle w tej mojej Hawanie, choć owszem, bieda zwiększała się w galopującym tempie. Kiedy zostałem sam,
miałem czas, żeby to sobie przemyśleć. Mieszkałem w najlepszym chyba miejscu na świecie: w malutkiej klitce
na dachu starego ośmiopiętrowego budynku w Hawanie Centrum. Późnym popołudniem przygotowywałem
sobie szklankę mocnego rumu z lodem i pisałem bardzo ostre wiersze (czasem pół na pół ostre i melancholijne),
które później zostawiałem gdziekolwiek. Albo pisałem listy. O tej porze wszystko staje się złociste, więc
właśnie wtedy przyglądałem się światu. Na północy błękitne i nieprzewidywalne morze stworzone ze złota i
nieba. Na południu i na wschodzie było stare miasto zniszczone i sponiewierane przez czas, sól, wiatr i ludzką
niedbałość. Na zachodzie nowoczesne dzielnice z wieżowcami. Wszędzie inni ludzie, ich własny gwar i muzyka.
Lubiłem popijać rum w owe złociste popołudnia, gdy mogłem patrzeć przez okno lub długo tkwić na tarasie,
obserwując port i jego wejście oflankowane dwiema starodawnymi twierdzami z nagiego, nie otynkowanego
kamienia, które w łagodnym świetle przedwieczoru stają się jeszcze bardziej odwieczne i piękne. Wszystko to
stymulowało mnie do w miarę jasnego myślenia. Zastanawiałem się, dlaczego moje życie jest akurat takie.
Próbowałem zrozumieć jego sens. Czasami lubię tak wylatywać nad siebie i z wysoka przyglądać się temu
Pedrowi Juanowi. Tak naprawdę owe popołudnia z rumem, złocistym światłem, ostrymi lub melancholijnymi
wierszami i z listami do odległych przyjaciół pozwalały mi odzyskać pewność i zaufanie do siebie. Jeśli masz
jakieś własne idee nawet jeśli jest ich niewiele powinieneś zrozumieć, że wciąż będziesz spotykać różnych
strasznych ludzi, którzy będą próbowali ci przeszkadzać, dołować cię i uświadamiać, że opowiadasz bzdury, że
musisz unikać takiego czy innego gościa, bo to wariat, pedał, aspołeczny typ albo zwykły bęcwał, tamten znów
to onanista, zboczeniec i podglądacz, jeszcze inny to zaboboniarz, spirytysta lub ćpun. Masz też uważać na te
wszystkie kurwy, nimfomanki, lesby i inne wyzwolone bezwstydnice. Sprowadzają ci cały świat do kilku
hybryd, do garstki nudnych, monotonnych, bezpłciowych i doskonałych osób. Chcą z ciebie zrobić gówno:
gościa, który odrzuca każdą inność. Masz się zaprzedać jednej jedynej sekcie, a całą resztę spuścić z wodą.
Będą ci mówić: Takie jest życie, mój drogi. Selekcja i eliminacja. My posiedliśmy prawdę. Inni niech się w
dupę ugryzą. Jeśli będą ci to wbijać do głowy przez trzydzieści pięć lat, a potem nagle zostaniesz sam, uznasz
się za najlepszego. Cholernie dużo stracisz. Stracisz coś najpiękniejszego w życiu: radość z różnorodności i z
zaakceptowania faktu, że nie wszyscy jesteśmy tacy sami. Że dzięki temu może ominąć nas nuda.
Dobra. Oto właśnie facet o ochrypłym i zapitym głosie znów pojawił się w moim radiu. Coś tam popierdolił,
a potem puścił salsę z Portoryko. Przez chwilę tańczyłem ją solo. W końcu pomyślałem: Kurwa, co ja robię,
tańcząc tak sam ze sobą? Wyłączyłem radio i wyszedłem z domu. Pojadę do Mantilli zadecydowałem.
Pokręciłem się trochę po ulicy, aż nadjechał autobus, potem przesiadłem się do drugiego i w końcu dotarłem do
Mantilli, która jest już na peryferiach Hawany i bardzo mi się podoba, bo człowiek może tam wreszcie zobaczyć
czerwoną ziemię, zielone pola i pastwiska. Sporo lat przemieszkałem w Mantilli i mam tam kilku przyjaciół.
Wstąpiłem do Joseita, który kiedyś był taksówkarzem, a potem, gdy nadszedł kryzys, stracił pracę i zaczął zara-
biać na życie hazardem. Od dwóch lat już tak żył. W Mantilli było dużo miejsc, gdzie nielegalnie dało się
pograć. Od czasu do czasu policja robiła nalot na parę wybranych szulerni, wygarniała stamtąd ludzi, wsadzała
ich do więzienia i po kilku dniach wypuszczała. Dałem się namówić Joseitowi. Miałem wszystkiego jakieś
trzysta peso, a on dziesięć tysięcy. Zapowiadało się ostro. Poszliśmy do meliny, gdzie Joseito podobno zawsze
miał szczęście. I faktycznie. Ja swoje trzy stówy przegrałem w kwadrans. Szlag mnie trafiał, że dałem się
3
wyciągnąć Joseitowi do tej cholernej szulerni. Mnie nigdy nie udaje się wygrać ani centa, za to Joseito od
samego początku miał farta. Wyszedłem, kiedy był do przodu O jakieś pięć tysięcy peso. Ten to ma szczęście!
Nieźle bym sobie pożył, gdybym też miał takie. Joseito zresztą wcale nie narzeka. Siedzi sobie w tej swojej
Mantilli i zawsze mi mówi: Kurwa, Pedro Juan, gdybym wcześniej wpadł na to, dawno bym olał tę pierdoloną
taksówkę.
Wkurzały mnie te stracone trzy stówy. Nie lubię przegrywać. Zawsze mnie to bolało, a teraz na dodatek
widziałem, jak łatwo Joseitowi przychodziła forsa. Ja, gdy tylko tknę się kart albo kości, od razu jestem
spłukany. Po prostu mam pecha, i to takiego, który tylko mnie dotyka, bo innym przynoszę szczęście. Zawsze.
Kiedyś kupiłem sobie auto: starego i zdezelowanego grata, który stał mi przed domem przez tydzień, bo miał
parę rzeczy spieprzonych, a mnie brakowało pieniędzy na naprawę. No i po paru dniach podszedł do mnie taki
stary dziadek, Hiszpan z pochodzenia, i powiedział mi, że wszyscy dokoła stawiają na numery z mojej tablicy
rejestracyjnej: 03657.
Oj, Pedro Juan, chyba musisz upomnieć się o procent śmiał się. Wczoraj facet z mięsnego wygrał trzy patyki
na pięćdziesiąt siedem. I co ty na to?
A co ja mogę? Niech mi skurwiel odpali coś na mechanika. Od tygodnia tu stoję, bo nie mam kasy.
O kurde, ty to masz niefart! Na twym samochodzie wszyscy zarabiają, a tobie gówno z tego.
I tak było zawsze. Do dupy idzie mi w hazardzie. I w wielu innych rzeczach też.
Gdy wychodziłem z szulerni, w której Joseito zbijał kasę, miałem jeszcze trochę drobnych w kieszeni.
Wystarczyłoby mi na autobus do Hawany, ale musiałem sobie golnąć. Cholernie mnie rąbnęła ta przegrana i
zaczęła we mnie wzbierać agresja. W takich sytuacjach rum runie uspokaja. Zobaczę, czy Rene jest w domu
pomyślałem. Rene (ja po starej znajomości i poufale ignoruję ten snobistyczny akcent na ostatniej sylabie) był
niezłym fotografem prasowym. Często pracowaliśmy razem. Łata temu. Kiedyś przyłapali go, jak robił zdjęcia
aktów. Takie zwykłe fotki ładnych dziewuch na golasa. Żadne porno, żadne robienie lasek czarnuchom. Nic w
tym rodzaju. Po prostu fajne akty. Ale i tak zrobiła się chryja. Wywalili go z partii, z redakcji, a potem ze
związku dziennikarzy. W końcu nawet żona pokazała mu drzwi i powiedziała, że się na nim zawiodła. Takie
były czasy. Kuba, która gorączkowo budowała socjalizm, chlubiła się purytańską czystością obyczajów w
najlepszym inkwizytorskim stylu. Facet nagle znalazł się na samym dnie. Zamieszkał w obskurnej norze w Man-
tilli, w jednym pokoiku z synem narkomanem, który żył z handlu trawką. Zresztą ten jego syn i tak więcej czasu
spędzał w kryminale niż w domu, gdzie sprzedawał marihuanę, którą sprowadzał z Baracoa. Stamtąd też brał
olej kokosowy, kawę i czekoladę, ale najlepszym interesem była jednak górska maryśka: świetna i tania, bo miał
jej zawsze dużo.
Teraz Rene był sam. Jego syn narkoman popłynął na tratwie do Miami podczas wielkiej ucieczki w sierpniu
dziewięćdziesiątego czwartego. Odtąd już o nim nie słyszał.
Nie wiem, gdzie on teraz jest. Może w Miami, a może go wyłowili Amerykanie i zabrali do bazy w
Guantańamo. Może jest w Panamie. Pojęcia nie mam. Niech to szlag zwali, Pedro Juan! Do dupy jest ten świat.
Kiedy mieszkał tu ze mną cały dzień mi pyskował, że gdyby nie on, to bym już dawno wylądował na ulicy.
Pierdolę to wszystko. Tak mi już dokopali w dupę, że o nikim i o niczym nie chcę niczego wiedzieć. Rozpłakał
się. Pochlipywał przez nos i wyglądało, że sam jest już na niezłym haju. Słuchaj, Rene, jestem twoim kumplem.
Nie pierdol, tylko chodźmy i poszukajmy gdzieś rumu. Jest jeszcze trochę w kuchni. Przynieś go tutaj.
Był to straszny bimber. Pół butelki trutki na karaluchy. Pociągnąłem łyk z gwinta. Na miłość boską Rene!
Czym ty się trujesz? Z czego to robią? Z cukru, choć może tego nie czuć. Mam to od sąsiada. Wiem, że to
gówno, ale już się przyzwyczaiłem. Chcesz się sztachnąć? Skręć sobie jointa. Suport jest w szufladzie. Czemu
tak mówisz? Skąd ci się to wzięło? Chcesz być cool? Przyczepiło mi się od kurw, które tu przychodzą. Małpują
tych swoich Hiszpanów i chcą mówić jak oni. Wyloguj się, masz fajny interfejs, sorry, to krytyczny wyjątek. To
idiotki. Jakiś kawałek mózgu im się wyzerował. Mnie też. Mnie też wyzerował się kawałek mózgu i mówię jak
ci wszyscy półwyspiarze i ich czarne dziwki. Zapaliliśmy po skręcie i przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu.
Zamknąłem oczy, by lepiej czuć marihuanę. Żadna nie ma takiego smaku i zapachu jak ta z Baracoa. Ale i tak
daje kopa. Nie zaciągałem się za mocno. Pomyślałem sobie, że powinienem pojechać do Baracoa i przywieźć
stamtąd parę paczek trawki. Syn Renego zawsze przywoził jeszcze olej kokosowy, kawę i czekoladę, bo kawa
zabija zapach marihuany. Ja też tak zrobię. Zastanawiałem się nad tym wszystkim, kiedy nagle Rene wstał,
wyciągnął z szuflady album ze zdjęciami i położył mi go na kolanach. Zobacz to sobie, Pedro Juan. Trochę
plątał mu się język po alkoholu i maryśce. Zmęczonym i zniechęconym ruchem opadł znów na fotel. W ogóle
nie powinienem był tu przychodzić. U Renego człowiek od razu zanurza się w ciężkiej atmosferze gówna i
beznadziei. To jest cholernie zaraźliwe. Zupełnie jakbyś wdychał jakiś trujący gaz. który cię dusi i przenika do
krwi. Nie, Rene nie był kimś do rozmowy. Mnie potrzebny by był jakiś twardy kumpel. Facet, który pomógłby
4
mi wyjść z tego mo jego dołka i przy którym potrafiłbym zapomnieć o dawnych i szczęśliwych czasach. Teraz
sam musiałem stać się twardy jak kamień. Otworzyłem album. Same gołe baby. Na oko jakieś trzy setki. We
wszystkich pozycjach. Murzynki, Mulatki, białe, blondynki, brunetki. Roześmiane, poważne, jakie kto chce.
Niektóre były po dwie: całowały się, obejmowały, szczypały za cycki. Rene, co to jest? Kurwy, chłopie, po
prostu kurwy. Taki katalog kurw. Prawie każdy taksówkarz ma przy sobie ten album. Turysta pyta o towar,
pokazujesz mu zdjęcia, on wybiera, a ty odwozisz go pod same drzwi. Świetnie, Rene! A więc masz akredytację
u hawańskich gwiazd! Rene, oficjalny fotograf gwiazd! Rene, fotograf kurw. Chłopie, zniszczyli mnie. Jestem
teraz gównem. Nie pierdol, Rene. Jeśli robisz na tym kasę... Wiesz, że jestem artystą a to gówniane zajęcie,
naprawdę... Słuchaj, ręce opadają. Nie bądź taki dupek. Wykorzystaj te kurwy. Rób te swoje świńskie zdjęcia i
rób je dobrze. Niech to będą ostre akty, na przykład czarnobiałe. Pstrykaj te dziwki w pokoju, w łóżku,
wszędzie. Złap atmosferę, a potem, za parę lat, zrobisz cholernie fajną wystawę: Hawańskie kurwy. Napiszesz
taki wstęp do katalogu, że niech się schowa sam Sebastiao Salga do. Co ty, w tym kraju? Hawańskie kurwy? W
tym albo w innym. Zabierz się do roboty, a potem pomyślisz, gdzie będzie wystawa. W końcu jeśli źle ci tutaj,
zwijaj manatki i spieprzaj gdziekolwiek, byle dalej od Kuby. Ale najpierw weź się w garść, bo nie możesz reszty
życia przesrać w tej cholernej norze. Wiesz co... Może to jest pomysł. Jasne. Tylko rusz się. Zobaczysz, że
wyjdziesz z tego dołka. Słuchaj, czy twój syn ma jakichś kumpu w Baracoa? A po co ci oni? Chcę stamtąd
przywieźć trochę marihuany. Nie mam kasy, Rene, i muszę pomyśleć, jak skombinować parę peso. Zapytaj o
Ramoncita. Ramoncito Wariat, tak go nazywają. Mieszka na skraju, przy szosie do La Farola. Każdy go tam zna.
Powiedz, że jesteś ode mnie i że to ja potrzebuję maryśki, może ci ją sprzeda trochę taniej. Tylko uważaj i nie
pokazuj się z nim za bardzo, bo wszyscy tam wiedzą, że dziadek żyje z marihuany, i policja może cię namierzyć.
Będziesz spalony. Dobra, bracie, dzięki. Trzymaj się i na razie. Powinienem jak najszybciej pojechać do
Baracoa. Biznes biznesem, ale może znajdę tam sobie jakąś dupiastą Indiankę, i to taką przy której każdy facet
czuje się prawdziwym macho. Ci Indianie prawie w ogóle się nie wymieszali ani z białymi, ani z czarnymi.
Chyba warto się tam wybrać. Tam są inni ludzie.
DWIE SIOSTRY I POŚRODKU JA
Całe ich mieszkanie było pełne gnoju. Choć dopiero od paru lat tam mieszkali, wszystko śmierdziało kurzym
gównem i świniami, które hodowali na tarasie. Łazienka lepiła się od brudu i chyba od początku nikt jej nigdy
nie sprzątał. Mnie to nie przeszkadza. Murzyni już tacy są. Przyszedłem, bo chciałem się zobaczyć z Haydą ale
zastałem tylko Caridad. Pogadaliśmy trochę. Stały repertuar: żarcie, dolary, bieda, głód, Fidel, kto wyjechał, kto
został, Miami.
Kiedyś mieliśmy z sobą taki drobny flircik. Nic specjalnego, poszło błyskawicznie. Było to już dawno.
Spędziliśmy razem cały dzień, czekając na autobus do Hawany. Gdy w końcu dostaliśmy się do któregoś z
rzędu, był już wieczór. Po drodze urządziliśmy sobie małe bachanalie przy fontannach spermy. Byliśmy młodzi,
a za miodu człowiek jest rozrzutny, bo nie myśli, że w końcu coś mu się może wyczerpać. No i dobrze, bo
choćby oszczędzał, na starość i tak mu zabraknie. Dojechaliśmy do Hawany i Caridad najwyraźniej czekała, aż
pójdziemy do jakiegoś pokoju na godziny i dokończymy wszystko w łóżku jak trzeba. Ale nie. Ja jestem raczej
biały i miałem wtedy takie pieprzone poczucie obowiązku, przez które traciłem wiele naprawdę ważnych rzeczy.
Wpojono mi do głowy za dużo dyscypliny, odpowiedzialności i nieugiętych zasad połączonych z potężną dawką
despotyzmu. Fajnie, że mam już ten etap za sobą.
No i ona wtedy się obraziła. Kobiety zwłaszcza czarne nie lubią niczego odwlekać. Pomyślała, że ja
wszystko robię tylko do połowy, i później już nigdy nie dała się namówić. W tamtych czasach była mistrzynią w
tenisie i miała jakieś osiemnaście lat. Podróżowała po świecie, była ładna i jej kariera nieźle się zapowiadała.
Faktycznie ją robiła, i to szybko. W każdym razie nie chciała już o mnie słyszeć. Potem poznałem jej siostrę
Haydę i rozpoczęliśmy romans, który trwał dwadzieścia lat. Oczywiście z przerwami. Hayda jest zupełnie inna:
bardzo chuda i wysoka Murzynka. Pracuje jako pielęgniarka społeczna w poliklinice i musiało jej to wyostrzyć
jakieś wewnętrzne włókna. W dzieciństwie miała wypadek z naftowym prymusem i zostały jej blizny po prawej
stronie ciała, od szyi aż po biodro. Jest niepewna siebie, nieufna, trochę neurotyczka, ale na pewno nikomu nie
zrobiłaby świństwa. Jej skóra ma cholernie mocny zapach. Bardzo czarni Murzyni zawsze tak cierpko i zbyt
ostro pachną. W każdym razie przez lata przeszkadzało mi to wsadzić język w jej dziurę. Hayda jest jednak
bardzo napalona. Tutaj nie ma żadnych zahamowań. Może zrobić wszystko. Później jeszcze o niej opowiem.
Teraz miałem przed sobą Caridad. Dwadzieścia lat po tamtej autobusowej przygodzie. Właściwie później
była jeszcze jedna:
wtedy Caridad miała już męża, urodziła córkę, była gruba, piersiasta i wszędzie obrośnięta tłuszczem. Była
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • donmichu.htw.pl