[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Marek H�askoPami�tasz, Wanda...Daleko w ciemno�� wybiega ulica. Jest to w�a�ciwie taka samaulica, jakich dziesi�tki s� w naszym i innym mie�cie, a jednak...Jej domy ze zmrokiem trac� sw�j zarys, w dzie� wrzynaj� si� wjasne niefrasobliwe wiosenne niebo; w podw�rkach na balkonachwisz� kolorowe bety... wi�c w�a�nie taka normalna zwyk�a ulica,nie ma w niej nic zgo�a nadzwyczajnego: ani �adna � ani brzydka.Cz�sto pytam: co mnie tak wi��e z t� zwyk�� ulic�? Nie umiemsobie na to odpowiedzie�. Dalekie �wiat�� Dworca Gda�skiegomrugaj� niepewnie: zielone, niebieskie. Wyje gdzie� dalekoparow�z, rozdziera gwa�townie cisz� wieczorn� takniespodziewanie, �e a� drgn�a� i przytuli�a� si� silniej domnie. Teraz ju� w�a�nie wiem, w�a�nie teraz, gdy idziemy razem,gdy widz� tw�j �agodny profil z zadartym noskiem, jasne w�oski,kt�re rozwiewa wieczorny wiatr � wiem, dlaczego kocham t� zwyk�aulic�, dlaczego kot miauczy przyja�nie, dlaczego przykro mi jest,gdy widz� p�acz�ce dziecko, jak podnosi brudne pi�stki do oczu� to wszystko w�a�nie dzi�ki Tobie.Mo�e nawet sama si� nie domy�lasz, gdy tak idziesz ko�o mniew swojej powiewnej sukieneczce, machaj�c zerwan� ga��zk�. Nie,nie mo�esz si� domy�la�, jak bardzo Ci� kocham. Ciebie, twojew�osy, ki�� bzu w Twojej r�ce. Czuje �agodne ciep�o Twojegoramienia, przytulam policzek do Twoich jasnych, mi�kkich w�os�w,ch�on� nozdrzami ich delikatny, cierpki zapach, w milczeniu�ciskam Twoj� ma��, ciep�� d�o�. Kochamy si�, jest nas dwoje,a przecie� tworzymy jednego cz�owieka, my�limy razem, czujemyrazem: jest nam dobrze.Idziemy razem przytuleni do siebie, nie widzimy mijaj�cych nasludzi, wyskakujemy spod przeje�d�aj�cych samochod�w; ten ma�ygrubas, kt�ry wpad� na nas, jest taki zagniewany. Ze z�o�ci�poprawia okulary, mruczy co� pod nosem, dlaczego? �miejemy si�troch� z niego � troch� do siebie. Stajemy na wiadukcieGda�skiego Dworca, szepczesz: �Wyjmij r�k� z kieszeni�.Wpatrujemy si� w migoc�ce kolorowe �wiat�a semafor�w, stoimycichutko przytuleni do siebie, a� sp�oszy� nas znowu j�kliwy rykparowozu. Schodzimy na d�; mija nas grupa robotnik�w z metra:chudy i wysoki jak tyka chmielowa zajrza� Ci w twarz i cmokn��z uznaniem, �adna jeste�. Przytulasz oburzona do mnie, a jach�tnie uca�owa�bym go. Ludzie patrz� za nami z sympati�,znajomy dozorca k�ania nam si�, przez chwil� rozmawiamy znieznajomym �ysym panem, kt�ry prosi mnie o ogie�. On uchylakapelusza, ja w zak�opotaniu targam swoj� rozwichrzon� czupryn�i zn�w, idziemy razem.Pomy�l sobie, jak to cudownie, �e nie czujemy si� obco iwrogo w�r�d tych wszystkich ludzi, spaw, maszyn. �e wszystkojest nasze ch�odny asfalt ulicy, po kt�rym idziemy, niebo, kt�rema teraz kolor Twoich oczu, drzewo, z kt�rego zerwa�a� przedchwil� ga��zk� akacji i wr�ysz z niej: �Kocha nie kocha...�wyrywam ci j� z r�ki � kocha, przecie� kocha. �miejesz si� i jasi� �miej�. Czeka nas nasz dom, w kt�rym wszystko jest pi�kne,nawet ten ma�y kulawy stolik, kt�remu codziennie przybijamynog�. Zamek w drzwiach chrobocze tak swojsko. Stoimy teraz oboksiebie na balkonie, ogarniam Ci� ramieniem, odsuwasz si� �agodnieszepcz�c: �Csss, Malinowska patrzy�:. �miej�c si� ca�uj� twojeciep�e usta, na s�siednim balkonie Malinowska mru�y oczy.Pod nami miasto usypia. Ko� grzechocze podkowami po bruku,dozorca ze zgrzytem zamyka nasz� bram�, m�� Malinowskiejw�lizguje si� jak piskorz, aby nie p�aci� nocnego. Kierowcakln�c zamyka mask� nawalonego samochodu i patrzy w niebo, jakbystamt�d oczekiwa� pomocy w naprawie. Zapada noc, poma�u wykre�laz pola naszego widzenia ulice i place, pachnie s�odko bez,dentysta gra na pianinie i �piewa swym becz�cym g�osem. Gwiazdy,kt�re zapalaj� si� na niebie, migoc� w Twoich oczach. Milczymy.Silnik zaskoczy�, kierowca z zadowoleniem trzaska drzwiami, �onawo�a dentyst� na kolacj�, dziecko s�siadki zaczyna swoj�cowieczorn� serenad�. A nasza mi�o�� nie ko�czy si� o �wicie,b�dzie trwa� wiecznie, b�dzie mocna jak ci ludzie, z kt�rymip�jdziemy rano do pracy, prawda? A pami�tasz? Widz�, �epami�tasz, przytulasz si� w milczeniu do mnie, czuj�, �e niechcesz tych wspomnie�, �e nie chcesz psu� tego wieczorupachn�cego bzami. S�yszysz ten daleki �abi rechot, bzykaniekonik�w polnych? No dobrze, nie b�dziemy wspomina�.Rustecki pobieg� w po�piechu do okienka. Gdy �pieszy� si�i biega� po podw�rku, jego kulawa noga. Zataczaj�ca niezdarnekr�gi, dzia�a�a nader sprawnie. - Wszyscy ju� wyjechali? �wyrzuci� z siebie jednym tchem. Dyspozytor Kokoszka,stateczny, powolny, o obwis�ym brzuchu, spojrza� na tablic�. -Jeszcze Stefana nie ma.Techniczny zakl��.- Pewno znowu si� zachla�. To jest cz�owiek, jak bogakocham. - Zaraz nadejdzie � mrukn�� dyspozytor.W tej chwili w okienku pojawi�a si� g�owa Stefana.- Sto siedem � poda� numer wozu.Rustecki spojrza� na jego blad�, pomi�t� twarz z podpuchni�tymioczami i tr�ci� Kokoszk� w bok.- A co nie m�wi�em? Znowu po pija�stwie.- No i co mu pan zrobisz? � pyta oboj�tnie Kokoszka. -Wyrzuc�, na zbity pyskKokoszka wzruszy� ramionami.- Nie wolno mu?Stefan podszed� do wozu. W g�owie szumia�o mu jeszcze powczorajszej pijatyce , pod powiekami czu� piasek. B��dniesprawdzi� oliw�, zapu�ci� silnik i nie czekaj�c na rozgrzanieruszy� z miejsca.Rustecki spojrza� za nim ze z�o�ci�.- On zapi�uje tego d�emsa � zobaczysz pan.Dyspozytor u�miechn�� si� zgry�liwie.- Chcecie m�odzie� � macie m�odzie�.Stefan lecia� przez puste jeszcze ulice. Z bazy na porthandlowy mia� �adne par� kilometr�w. Spojrza� na zegarek:dochodzi�a sz�sta. By� ju� sp�niony, doda� gazu, a� dono�nygong silnika przeszed� w w jednostajny bucz�cy j�k. Opu�ci�przedni� szyb� � powietrze silnym strumieniem uderzy�o mu w twarzi potarga�o w�osy. Mo�e otrze�wiej� troch� � pomy�la�. � Iletego wczoraj by�o, cholera. I jak to by�o potem? Stasiek ju�ca�kiem trup, Henek kupi� jeszcze flaszk�, a dalej? Dalejrozwiewa�o si�. Czyje� zamazane twarze, skrzecz�ce g�osy,dobiegaj�ce przez mg��, obcy w�asny g�os, ranne przebudzenie wbutach, w ubraniu. Z nieprzepisow� szybko�ci� wjecha� na terenportu, a� stra�nik na branie zach�ysn�� si� z oburzenia.Podstawi� w�z pod ramp� i ruszy� na poszukiwanie Henka. Znalaz�go w k�cie magazynu, jak zlewa� pod kranem swoje jasne, a� doprzesady barankowe w�osy. Uderzy� go w plecy, a� tamtemu wodapolecia�a za koszul�.- No jak, Heniu, kak pa�ywajesz?P�ka�a wyszczerzy� w u�miechu swoje drobne mysie z�by.- Daj ty spok�j, ale by�o tego wczoraj. Chyba ze dwa litry.A Stasiek � trup. - Nie ma go dzisiaj w robocie?- A sk�d. Szewski poniedzia�ek sobie zrobi�. A ty jak si�czujesz? Kami�ski usi�owa� si� u�miechn��.- Jak z�oto. Ale trzeba b�dzie si� chyba zaprawi�, co?Wysup�ali z kieszeni ostanie drobne. Henek skrzywi� si�.- Starczy?- Musi. Na czterdziestk� starczy, skocz, Heniu.Wstrz�saj�c si� pili ukryci w koncie magazynu .Zaprawkanale�a�a do codziennego rytua�u.- Co dzisiaj wozimy?- Warzywo- O cholera, znowu po fajrant.Pami�tasz? Tak by�o codziennie. Ci�gle bez grosza, ci�glepijany. Przemyka�em si� chy�kiem pod obstrza�em ludzkichpogardliwych spojrze�. Patrzyli rozmaicie; jedni z u�miechempe�nym pob�a�liwo�ci: �Trudno musi pi� � alkoholik�, drudzywr�cz z pogard�, gdy czasami prosi�em o po�yczk�. Organizacjakaza�a mi si� leczy�. Bra�em antabusy przez par� tygodni, apotem znowu, po kamary�sku. Heniek m�wi�: �Stefan �amiesz si�?�� Nie, nie �ama�em si�. Zacz��em unika� ludzi, zamyka�em si� wsobie. Nocami przychodzi�y rozmaite postacie bez g��w i r�k.Straszy�y, rozrywa�y moje cia�o, chichota�y ob��ka�czo. Wtedyzacz�o si� ze mn� dzia� co� dziwnego. Twarze ludzkie by�yjednakowe � wszystkie m�ode, stare , brzydkie. Wtedy samspr�bowa�em przesta� pi� � ale ju� nie mog�em. Wtedy Tyzacz�a� u nas pracowa�. By�o chyba lato � prawda? By�a� opalonana taki z�ocisty kolor; tw�j nosek by� obsypany piegami. Nafartuszku mia�a� znaczek zetempowski. Siedzia�a� w swojejcentralce telefonicznej, przychodzili�my razem do pracy, jeszczewtedy na sz�st�. Nie znali�my si�. Dopiero wtedy, jak przechodz�cobok Ciebie zatoczy�em si�, spojrza�a� ze zdumieniem. My�la�a�pewnie, �e to zaczepka. Dopiero Rustecki podszed� do Ciebie ipowiedzia� Ci na ucho � zrozumia�a�. Widzia�em jak machn�� r�k�,wiedzia�em dobrze, co Ci powiedzia� �T�umaczyli�my wszyscy � nicnie pomaga. Trzymamy go przez ...� W�a�nie przez co?Sam cz�sto zastanawia�em si�: przecie� powinni mnie dawnowyrzuci�. Wszyscy pokazywali mnie palcami, te stare paniusie zksi�gowo�ci a� oczy przymyka�y, gdy przechodzi�em obok nich.Ca�a baza wiedzia�a, �e takich jak Kami�ski to � nie ma , nieby�o i nie potrzeba�, jak m�wi� �artobliwie Kokoszka. Niekt�rzym�wili: �Wyrzu�cie go, do cholery, co to � szpital dlaalkoholik�w?� W�a�nie tego dnia po pracy podesz�a� do mojegod�emsa. Zacz�li�my rozmawia�. Chwil� milcza�a�, zak�opotanawpatruj�c si� w moje przekrwione bia�ka ( im zawdzi�czamprzezwisko �Angor�). Tw�j fartuszek mia� na �okciu tak� male�k�cer�. Pami�tasz Wanda?Pal�c papierosa przygl�da� si�, jak robotnicy ko�czylil�dowa� w�z. Samoch�d by� na�adowany warzywami pod sam�plandek�, nawet na opuszczonym na �a�cuchach borcie sta�y koszez warzywami.- Nakitowali chyba z pi�� ton � pomy�la� i schyli� si�,�eby zobaczy�, czy resory nie siad�y. Nie. Pot�ny d�emswytrzymywa� takie �adunki. Zgni�t� niedopa�ek papierosa i ruszy�szuka� konwojenta. Zobaczy� go, jak k��ci� si� z magazynierem otowar. Magazynier, z w�ciek�o�ci purpurowy, wymachiwa� tamtemuprzed nosem plikiem kwit�w.- Waga jest � krzycza� � jest! No to czego?- Oho, Henek robi go na wadze � przemkn�o Stefanowi przezmy�l. Wskoczy� na ramp�.- Co jest, panie Zdzisiu? � zapyta� ma...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]