[ Pobierz całość w formacie PDF ]
PIRAT
On myśli za dużo.
Tacy ludzie są niebezpieczni.
Szekspir, Juliusz Cezar
PROLOG
Rok 1818 Londyńskie doki
Owego wieczoru "Pod Zielonym Wężem" panował spokój. Choć rozsypująca się knajpa znana była z
podłego dżinu i jeszcze gorszego towarzystwa, które się w niej zbierało, po zmroku prawie zawsze
panował tłok. Klientelę stanowili wykolejeńcy, jakich z rzadka tylko spotkać można było poza murami
Newgate, a tacy nie przywiązują żadnej wagi do jakości spożywanych trunków. Jednak tego wieczoru
było tam niewiele osób.
Jedynie w rogu popijało pięciu mężczyzn, nachylonych ku sobie i rozmawiających szeptem. Od czasu do
czasu któryś z nich, podchmielony, wybuchał zduszonym chichotem, ale trzeźwiał spojrzawszy na twarze
kompanów. Ich miny świadczyły, że nie jest im do śmiechu.
W miarę upływu czasu coraz częściej zerkali nerwowo na drzwi, jak gdyby oczekiwali, że niebawem zjawi
się diabeł we własnej osobie. Kiedy jednak nikt nie przychodził, . stawali się jeszcze bardziej nerwowi i jak
gdyby chcąc zagłuszyć niepokój, wychylali duszkiem dżin, ocierali usta rękawem i zamawiali następną
kolejkę.
Całą tawemę wypełniał strach. Nie tylko malował się na twarzach mężczyzn, nie tylko pobrzmiewał w
przejmującym dreszczem dzwonieniu cynowych kufli, ale unosil sięw powietrzu jak odór nie mytych ciał
czy zdeptanej słomy pokrywającej podłogę. Nawet szczury Zdawały się wyczuwać, że coś wisi w
powietrzu. W regularnych. odstępach czasu wysuwały się ze swych dziur; aby sprawdzić: skąd taka cisza.
Stawały na tylnych łapkach, węszyły, a potem rozważnie cofały się do swych kryjówek.
- A co będzie, Murdoch, jak nam nie uwierzy? Jak nas wszystkićh rozwali? Ja wiem, że robimy to dla złota,
ale mówią,
że
dla "Vashona zabić faceta, 'to jak splunąć powiedział głośno starszy mężczyzna. -
Przeżyłenrjuż kopę lat, ale nie wiem, czy dziś pójcię ...
- A co z tym smokiem? - spytał inny. - Podobno daje mu tajemniczą siłę. Słyszałem o tYm piracie historie,
które przestraszyłyby najodważniejszego.
- Durnie z nas! On nie potrzebuje naszych illformacjit Poderżnął więcej gardeł, niż potrafię z1iczyć -
ośmielony dżinem, walnął pięścią w stół trzeci.
- Nie potrafisz zliczyć? Nie potrafisz zliczyć? - odezwał się wreszcie ich przywódca, Murdoch,
niechlujnie wyglądający mężczyzna okolo plęcdziesiątki, podniósł się. - Głupie kundle! Nie potraficie
zliczyć do trzech! - spojrzał z odrazą na swych kompanów i ze złością oznajmił: - Nie potrzebuję tchórzy!
Kto się boi zostać, niech się stąd zabiera! Ale niech nie myśli, że dostanie swoją dolę! Podniósł stół do
góry i walnął nim o podłogę. Posypało się szkło, a blat pękł na połowę.
Po- tym gwałtownym wybuchu wszyscy umilkli. Ruszył w ich stronę rozwścieczony szynkarz, ale kiedy
Murdoch spojrzał na niego, zatrzymał się.
- Jak chcesz doczekać jutra, to lepiej trzymaj się z daleka - powiedział Murdoch rozchylając kurtkę. Za
pasem błysnął pistolet.
Szynkarz nie czekał na dalsze argumenty, tylko wycofał się chyłkiem.
- A teraz - powiedział Murdoch, odwracając się do swoich ludzi - kto zostaje, a kto wychodzi?
- Można stąd wyjść tylko z nożem Vashona w brzuchu. - Jeden z mężczyzn podniósł głowę. Gapił się
bezmyślnie
wyblakłymi oczami gdzieś za plecy Murdocha. Wykrzywił usta w szaleńczym grymasie, a potem zaczął się
śmiać. No więc chyba zostajemy.
- W porządku - powiedział Murdoch siadając na ławie.
Popatrzył uważnie na śmiejącego się kompana, a potem odrzucił kopniakiem rozbitą butelkę po dżinie. Miał
właśnie posłać kogoś po następną, kiedy padł na niego jakiś cień. Spojrzał w górę.
- V ... Vashon - wykrztusił, podrywając się na równe nogi. Reszta zrobiła to samo. Z otwartymi ustami
wpatrywali się w demona, który stał przed nimi. Zaskoczył ich i jeśli przedtem, czekając na niego, bali się, to
teraz byli przerażeni.
Kuląc się, patrzyli, jak zbliża się do nich. Choć ubiór Vashona - granatowy frak i jasne spodnie ze skóry
kozłowej - był drogi i w dobrym guście, jasne było, że człowiek ten nie należy do dobrego towarzystwa.
Przewyższał ich wszystkich przynajmniej o głowę. Jednakże to nie jego wzrost ani atletyczna postura
sprawiały, że wszystkim przeszły ciarki po plecach. Przyczyną tego był wyraz jego twarzy.
Twarz Vashona była przystojna, niezwykle przystojna, ale twarda i bezlitosna jak twarz Spartanina. W
oczach zdawał się mieć wypisaną pogardę dla świata, który uważał za odrażający. W tym swoim świecie, w
tym ohydnym miejscu, gdzie nie znano piękna ni pokoju, on wydawał się mieć wielką moc niszczenia. Na
pierwszy rzut oka można było ,poznać, że '::złowiek ten przeprowadzi wszystko, bez względu na to, jak
brutalnie czy okrutnie będzie musiał się zachowywać. W jego oczach zdawała się tkwić przeszłość, tak jak
pistolet za pasem. Trudno było nie rozszerzyć tego porównania i nie zastanowić się, czy ten człowiek nie jest
równie szybki i niebezpieczny jak pistolet.
- Vashon - rzekł drżącym głosem Murdoch - bardzo dziękuję, że przyszedłeś. Nie wiedziałem, czy
przyjdziesz ... - Przyszliśmy. No więc mów, co masz do powiedzenia. Słysząc liczbę mnogą, Murdoch
spojrzał w stronę drzwi.
Stał tam krępy pirat. Wyglądał na dwa razy starszego od Vashona, ale choć miał siwe włosy i był otyły, nie
było wątpliwości, że potrafi skorzystać z pistoletu, który trzymał wycelowany w głowę Murdocha.
Murdoch z powrotem obrócił wzrok na Vashona.
- N ... napijesz się z nami, szefie ... ? - wykrztusił.
- Mów, co wiesz. Natychmiast.
Na te słowa wszyscy, oprócz Vashona i stojącego za nim człowieka z pistoletem, wstrzymali oddech. Nawet
szaleniec o bladoniebieskich oczach przestał się uśmiechać. Było oczywiste, że nie opłaca się wystawiać
Vashona na próbę.
Murdoch przełknął ślinę i zebrał się na odwagę. W jego głosie pojawił się błagalny ton:
- Nie chcę cię urazić, Vashon, nawet by mi to nie przyszło do głowy, ale to kosztuje.
- Ja ocenię, czy to, co masz mi do powiedzenia jest warte zapłaty. - Vashon splótł ręce na piersi i oparł się o
ścianę. Spoglądał na Murdocha i jego kompanów tak, jakby patrzył na sforę kundli. Jego wzrok zupełnie
dobił Murdocha.
- No to powiem - zgodził się pospiesznie Murdoch. - Nie ma sprawy. Wiem, że zapłacisz. Jesteś równy gość.
Podziwiam cię. Ufam ci. ..
- No dalej, mów-rzekłVashon, wyraźnie zdegustowany łaszeniem się Murdocha.
- Oczywiście, oczywiście, szefie! - zaskomlał Murdoch. - Nie mogę się doczekać, kiedy ci powiem, bo z
tego, co wiem, jest to dla ciebie więcej warte niż całe twoje złoto.
- Na tej kartce wspomniałeś coś o Gwieździe Aranu. Co wiesz o tym szmaragdzie?
- Wiem, gdzie jest.
Vashon zesztywniał. Wbił palące spojrzenie w Murdocha. Powiedział ze śmiertelnym spokojem:
- Jeśli wiesz, gdzie jest Gwiazda, to czemu jej sam nie szukasz?
- Baaa, to nie takie proste ...
Vashon nagle wyprostował się i skinął na swego towarzysza:
- Izaak, idziemy.
- Zaczekaj! - krzyknął Murdoch i skoczył za nim. - W porządku! Nie wiem, gdzie jest ten kamień! Ale
wiem, gdzie szuka go wicehrabia Blackwell ijak bardzo nienawidzisz wicehrabiego.
Vashon odwrócił się i chwycił Murdocha za kurtkę. Gest ten wystarczył, by dwóch z ludzi Murdocha rzuciło
się w popłochu w stronę drzwi. Oczami niemal wychodzącymi z orbit Murdoch zobaczył, jak część jego
ochrony wymyka się w ciemność nocy.
- Wiem wszystko oJ osiah u Peterboroughu - mówił spokojnie Vashon, przyciskając go cały czas do ściany i
wiem, gdzie szuka kamienia. Ale Gwiazdy nie ma w Irlandii. Tak więc i on, i ty tracicie czas. - Puścił go.
Murdoch osunął się na podłogę jak szmaciana kukła.
Vashon odwrócił się, aby odejść, a z nim odchodziła nadzieja Murdocha na złoto. Zdesperowany, pozbierał
się z podłogi i złapał pirata za rękaw.
- Ale Blackwell szuka teraz gdzie indziej! Szuka tej dziewczyny, a tylko ja wiem, gdzie ona jest!
- Na to stwierdzenie Vashon zatrzymał się. Odwrócił się wolno.
- Wiesz, gdzie ona jest?
- Wicehrabia dostał wiadomość, że dziewczyna może być w Londynie. No więc szuka jej wszędzie. Mówi
wszystkim o niej i o medalionie, który ona nosi. Brightson, ten tutaj - Murdoch wskazał na jednego ze
swych kompanów, którzy pozostali w knajpie - zobaczył dziewczynę z takim medalionem i poszedł za
nią. Chcieliśmy powiedzieć o tym Blackwellowi, ale pomyśleliśmy, że nienawidzisz go tak bardzo, że
chyba zapłacisz za to więcej.
Vashon zmrużył oczy.
- Co wicehrabia planuje zrobić z tą dziewczyną. .. jeśli ją znajdzie? Jak sobie przypominam, miała dopiero
cztery lata, kiedy zmarł jej ojciec. Co ona' może pamiętać o Gwieździe?
Wyglądający jak gdyby przed chwilą uniknął egzekucji, Murdoch nerwowo podciągnął spodnie i
powiedział:
- Nie wiem, szefie, co ona pamięta, ale wiem, że Blackwell chce ją znaleźć. A kiedy ją znajdzie, chce ją
porwać. N a pewno wiesz, że on nie ma oporów przed torturowaniem, żeby dostać to, czego chce. Zapytaj
starego Danny'ego. On pracował dla niego - Murdoch wskazał na człowieka o wyblakłych niebieskich
oczach, który uśmiechał się do nich dziko i zaraz zainteresował się swoim kciukiem.
- Ma zamiar ją porwać? - zdziwił się Vashon.
- No, jakja to widzę, jeśli raz dostanie ją w swoje szpony, to nikt więcej nie będzie miał już z niej pożytku.
Na pewno.
- Gdzie jest ta dziewczyna?
- W Londynie.
Złowrogi pirat zamyślił się chwilę. Wyglądał tak, jakby nie całkiem wierzył Murdochowi. Wyraz jego
twarzy spowodował, że Murdoch o mało nie uciekł do kąta.
- Mów dalej.
Na obliczu Murdocha odmalowała się wielka ulga.
- No właśnie! Kiedy zdobyliśmy tę informację, wiedziałem, że cię to zainteresuje! I stary Peterborough może
iść do diabła. Tak powiedziałem! - Pragnąc zadowolić Vashona, a jeszcze bardziej ratować swoją skórę,
Murdoch wytarł rękawem kurtki ławkę. - Może usiądziesz, szefie? Nie ma potrzeby ...
- Powiedziałem: "Mów dalej" .
Murdoch zbladł i spojrzał na potężną, nieustępliwą postać pirata. Nie potrafił dość szybko dobrać słów.
- Ona jest w przytułku, tu, w Londynie ... słyszałem, że tam się wychowała.
- Co jeszcze?
- Nooo ... - Murdoch zawahał się. Widać było, że choć bardzo ceni swoje życie, to jeszcze bardziej ceni
złoto. Przywołując resztki odwagi, wykrztusił: - Nie ... nie chcę o tym mówić, szefie, ale j ... jest jeszcze
drobny szczegół. .. pieniądze ...
- Mów dalej, powiedziałem.
Murdoch spojrzał z obawą na Vashona.- Ten przytułek nazywa się "Dom Phippsa-Bluefielda dla Małych
Włóczęgów". To j-est między dokami a Goodman's Fields w Whitechapel. Teraz ona tam pracuje, pomagając
innym biednym chłopakom i dziewczynom, ale podobno szuka nowej posady. Właściciel niedawno umarł...
czy coś w tym rod.zaju.
- Masz jej nazwisko?
Murdoch skinął głową.
- No więc jak ono brzmi? Podaj mi jej nazwisko i będę wiedział, czy znalazłeś właściwą dziewczynę.
Mając nadzieję, że zakończy ten wieczór w gronie żywych, a może nawet trochę bogatszy, Murdoch wyszep-
tał:
- Nie mogę sobie przypomnieć, szefie, ale może ociupinka złota mogłaby ...
Bez ostrzeżenia Vashon złapał Murdocha za brudny kołnierz kurtki. Jego kompani wstrzymali oddech z prze-
rażenia, patrząc jak pirat podnosi go na wysokość swoich oczu. Kiedy Murdoch zaczął kwiczeć jak
zarzynana świnia, Vashon rzekł:
- Powiedz mi, jak się ona nazywa, ośle, bo inaczej gorzko pożałujesz, żeś mnie tu ściągnął.
- Aurora! Aurora Daynel - wybełkotał Murdoch. Vashon puścił go. Murdoch stanął na podłodze, chwiejąc
się, kaszląc i pocierając szyję. Pirat przez chwilę biernie mu się przyglądał. Potem sięgnął za połę płaszcza i
oczy Murdocha rozszerzyły się ze strachu. Jego ludzie zaczęli się chować po kątach, ale Vashon wyciągnął
tylko sakiewkę pełną monet.
- Dobra odpowiedź, durniu.
Z cynicznym uśmiechem Vashon rzucił sakiewkę na podłogę obok Murdocha. Potem, ku uldze wszystkich,
rzekł:
- A teraz powiedzcie więcej ...
"Dom
Phippsa-Blueftelda dla Małych Włóczęgów"
Aurora wytarła plamkę sadzy z okna swej mansardy i spojrzała na dachy Londynu. Pora była wyjeżdżać, ale
choć tęskniła do tej chwili przez ponad rok, teraz, gdy nadeszła, czuła się przybita.
- Wolałabym, żebyś nie wyjeżdżała - odezwał się za nią cichy głos dziewczęcy.
Aurora odwróciła się i uśmiechnęła lekko do dziewczyny. - Gdybym nie wyjechała, Faith, nie dostałabyś
mojego pokoju.
Faith rozejrzała się po małym pokoiku. Podłoga, choć goła. była zamieciona i wywoskowana, ściany białe po
ostatnim malowaniu. Koce nieco zniszczone i połatane, ale łóżko świeżo pościelone. Aurora wiedziała, że
dziewczynie podoba się tu.
- Och, nie chcę, żebyś wyjechała ... ale bardzo się cieszę, że będę miała swój własny pokój! - wykrzyknęła
Faith.
Aurora roześmiała się.
- Doskonale cię rozumiem. Pamiętam, jakim pałacem wydał mi się ten pokój w porównaniu z sypialnią dla
dzieci na dole.
- Ajaki teraz będziesz miała pokój?
Na to pytanie Aurora nie była przygotowana.
- Na ... naprawdę nie wiem - zdołała odpowiedzieć. Myślę, że będzie taki sam jak ten.
- Tyle tylko, że nie będzie to pokój w ubogim, starym sierocińcu, prawda? Będzie w wielkim dworze.
Szybko zapomnisz o nas.
Aurora dostrzegła wyrzut w spojrzeniu Faith. Szybko podeszła do niej i wzięła jej dłonie w swoje.
- Muszę jechać, Faith. Wiesz, że muszę.
Po policzku Faith spłynęła łza. Otarła ją ze złością.
~ Dlaczego pani Bluefield musiała umrzeć na suchoty?
Teraz przyszedł tu John Phipps i w ciągu roku wszystko zniszczył.
Twarz Aurory posmutniała. Objęły się i Faith zaczęła szlochać na jej ramieniu. Kiedy wypłakała się, Aurora
odsunęła się i powiedziała:
[ Pobierz całość w formacie PDF ]