[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Marek H�askoKrzy�Drzwi zgrzytn�y i do celi wszed� stra�nik. By� to jegomo�� wysoki i chudy; cer�mia� ziemist� i oczy wiecznie podkr��one, gdy� cierpia� na w�trob� - wiedzieli otym wszyscy ci, kt�rzy siedzieli tu d�u�ej; on sam cz�sto uskar�a� si� w g�os.Stra�nik chrz�kn�� g�o�no. Cz�owiek siedz�cy na pryczy spojrza� na niego zwyczekiwaniem.- Rodzice przyjechali - powiedzia� stra�nik. G�os jego brzmia� nosowo. - Trzebasi� i�� po�egna�.Siedz�cy na pryczy milcza�. Ogl�da� swoje r�ce; d�onie mia� wielkie, grube, osp�kanych palcach. R�ce takie na pierwszy rzut oka wydaj� si� niezgrabne i doniczego w�a�ciwie nieprzydatne; trzeba je dopiero zobaczy� przy pracy, abyprzekona� si�, ilu rzeczy potrafi� dokona�.-Tak - powt�rzy� stra�nik i przest�pi� z nogi na nog�. - Trzeba si� i��po�egna�. Oni czekaj� ju� od rana, przyjechali pierwszym poci�giem.Siedz�cy wsta� i wyprostowa� si�. By� wysoki i kr�py, twarz mia� okr�g��;ostrzy�one przy sk�rze ciemne w�osy czyni�y j� jeszcze bardziej podobn� do kuli.-Zimno dzisiaj? - zapyta�. Pocz�� rozciera� d�onie.- Nie b�dziemy przechodzi� przez podw�rko - powiedzia� stra�nik. Wykona�uspokajaj�cy ruch r�k�. - Po prostu zejdziemy na d�. Oni tam czekaj�.Wyszli na korytarz. Stra�nik zamkn�� drzwi. Pocz�li i�� korytarzem; wi�zie�szed� przodem i swoje ogromne d�onie za�o�y� do ty�u. Naprzeciw nim szli dwajwi�niowie trzymaj�c w r�kach kub�y. Jeden z nich machn�� r�k� do prowadzonego izmru�ywszy oko, rzek�:- Jak si� masz, gospodarzu.- K. S. - powiedzia� stra�nik. - Nie rozmawia�.Nios�cy kube� gwizdn��. Poszli dalej. Cz�owiek o okr�g�ej g�owie zapyta�:- Nie wyjd� ju� na podw�rko, co?- Chyba nie - odpar� stra�nik. Mia� m�cze�ski wyraz twarzy; ju� od rana czu�, �eczeka go w�ciek�y atak w�troby. Skr�cili w nast�pny korytarz i szli bardzowolno, gdy� wi�zie� ostatnio ma�o chodzi� i bola�y go nogi obute w ci�kiedrewniaki. Sycza� wi�c i potyka� si�. W pewnym momencie powiedzia�:- Piek� mnie nogi straszne.- Och - rzek� stra�nik. Wzruszy� ramionami. - To ju� niedaleko.Wi�zie� mrukn��; stara� si� st�pa� bokiem. Patrzy� z uporem na �ciany i pochwili rzek�:- �ar�wka si� przepali�a.- Gdzie? - zapyta� stra�nik. Przystan�li.- Tam - rzek� wi�zie� i uni�s� do g�ry swoj� ogromn� d�o�.Stra�nik spojrza�. Istotnie - jedna z �ar�wek roz�wietlaj�cych korytarz nie�wieci�a. Stra�nik pokiwa� g�ow�.-No i powiedz pan sam - rzek�. - Czy to s� �ar�wki? M�j zi�� kupi� w zesz�ymtygodniu trzy, to dwie si� od razu przepali�y. Poszed� do sklepu i chcia�wymieni�, a tam mu m�wi�: "Co pan, �mieszny? Czy to nasza wina? Takie daj�, totakie sprzedajemy..." Z �ar�wkami teraz bieda.- Ile kosztuje �ar�wka?- Nawet nie wiem - powiedzia� z zak�opotaniem stra�nik. I nagle zapyta�podejrzliwie: - A dlaczego?- Tak sobie.Stra�nik popatrzy� na niego uwa�nie i rzek� z gniewem.- Idziemy, idziemy. Co pan - �arty gra?- Szli dalej wzd�u� zamkni�tych drzwi. Przy samej klatce schodowej dy�urniwi�niowie myli korytarz. Szorowali z ha�asem szczotkami osadzonymi na kr�tkichtrzonkach; pachnia�o szarym myd�em i gor�c� wod�. Kiedy przechodzili, jeden znich podni�s� spocon� twarz i szepn��:- Kole�, rzu� fajk�, na wypisce ci oddam.- K. S. - powiedzia� stra�nik. - Nie rozmawia�.- Nikt przecie� nic nie m�wi - rzek� myj�cy pod�og�. - Czy ja co m�wi�, docholery? Przecie� nie m�wi�... - rzuci� z ha�asem szczotk� i odstawi� wiadra:stra�nik z okr�g�og�owym przeszli. Wi�zie� zn�w st�pn�� nieostro�nie i sykn��.- Ju�, ju� - rzek� uspokajaj�co stra�nik. - To naprawd� ju� blisko.Weszli do kancelarii, a potem przeszli do izby, gdzie czekali rodzice wi�nia.Na widok wchodz�cego podnie�li si� z �awki.- Mo�na si� przywita� - rzek� stra�nik i na jego chudej twarzy ukaza�o si� co�,co mog�o by� uwa�ane za u�miech, lecz tylko przez tych, kt�rzy znali jegochorob�. - Mo�na siedzie�. - Poprawi� pas z ci�kim pistoletem i usiad� nakrze�le pod oknem. Wi�zie� sta� po�rodku izby i mruga� oczami; by�o tu o wieleja�niej ni� w celi, gdzie przebywa� dotychczas. Nast�pnie podszed� do rodzic�w;najpierw poca�owa� w r�k� ojca i nast�pnie matk�.- To dzisiaj rano przyjechali�cie? - zapyta�?- Ano, tak - rzek� ojciec. By� pot�ny i wysoki, kark wylewa� mu si� zprzyciasnego ko�nierzyka; g�os mia� dono�ny, nawet teraz - kiedy nie wiadomoczemu stara� si� m�wi� szeptem. Syn nie by� do niego podobny; ani z wygl�du, aniz zachowania. - Jechali�my ca�� noc do ciebie - powiedzia� surowo ojciec.- Z przesiadk� w Jod�owie?- Teraz - powiedzia�a matka - trzeba si� przesiada� w Rostaszewie.- Uhm - mrukn�� wi�zie�. Stara� si� usadowi�, aby nogi jego odpocz�y nieco.Opar� si� palcami o �cian� i nogi wysun�� przed siebie. I nagle serce jegopocz�o bi� mocno: zl�k� si�, �e ojciec - cz�owiek bardzo surowy - ka�e mu wsta�i rozmawia� na stoj�cy, gdy� nie lubi�, aby dzieci przemawia�y do niego bezszacunku. Wi�zie� przypomnia� sobie o tym i zagada� szybko: - A jak tam uSidorowicza?- U Sidorowicza? - powt�rzy� z namys�em ojciec. Milcza� przez sekund� szukaj�codpowiedniego s�owa, a potem rzek�: - Tak jak to zwykle u niego. Tyle �e ko�pad�.- Pad� ko� - ucieszy� si� wi�zie�. Marzy� o tym, aby m�c ju� powr�ci� do celi izdj�� buty. - Jak to mog�o by�?- Pad� - i koniec - powiedzia� ojciec. - Wo�ali weterynarza, ale by�o ju� zap�no - poskroba� si� po g�owie, zn�w milcza� przez sekund�. Potem rzek� tonemupomnienia: - Z koniem trzeba delikatnie.- Trzeba ju� ko�czy� - powiedzia� stra�nik odwracaj�c si� ku nim. - Jeszczezosta�o pi�� minut.- To ko� - powiedzia� szybko wi�zie� i jeszcze nieco dalej wysun�� nogi. - Tak,tak... Ko�, ko�... Pewnie, �e z koniem tylko delikatnie... Tak, tak... Nowiadomo, co zrobisz, jak padnie?... Trzeba ostro�nie i koniec... Tak, tak... -sykn��: przysz�o mu na my�l, �e teraz - przy po�egnaniu - na pewno trzeba b�dziewsta�. Sykn�� i szybko zapyta�: - A u nas jak tam?- Ano, chwali� Boga - rzek� ojciec. - Jak dobrze p�jdzie, to kupimy krow� nawiosn�.- Koniec - powiedzia� stra�nik. Wsta� i podci�gn�� pas; olbrzymia kaburapistoletu �miesznie wygl�da�a przy jego chudym ciele.- No tak - rzek� ojciec. - Nie pora teraz rozmawia�. Teraz musisz z Bogiem,synu, porozmawia�. Ty ju� jego jeste�. Tak. No, to m�dl si�.Uni�s� d�o� do g�ry: stra�nik odwr�ci� si�. - �egnam ci� krzy�em Pa�skim -powiedzia� ojciec g�o�no. - Ukl�knij.Wi�zie� milcza�.- Nie - rzek� po chwili; powiedzia�, �e kosztowa�oby go to wiele b�lu i na sam�my�l o tym �wieczki stan�y mu w oczach.- Kl�knij, synu - powiedzia� ojciec uroczystym g�osem. - Przed krzy�em nale�ysi� kl�kn��.Wi�zie� pokiwa� g�ow�.- Nie - rzek�. Pochwyci� r�k� ojca i uca�owa� j�. Potem poca�owa� matk� iwyszed� razem ze stra�nikiem. Starzy r�wnie� wyszli; poszli przez dziedziniec iznale�li si� na ulicy. Pocz�li i�� w kierunku dworca, sk�d za dwie godzinyodchodzi� poci�g. Szli wiejskim zwyczajem: ojciec przodem, matka dwa kroki zanim, w tyle.- Odmienili go - powiedzia�a matka. - Nie chcia� ukl�kn��. - Chlipn�a; jejstarcza twarz skurczy�a si� �a�o�nie. - Mo�e nie wierzy ju� w Boga? - rzek�a.- Pierwszy raz - rzek� ojciec takim tonem, jakby nie dowierza� samemu sobie. -Pierwszy raz, �eby zrobi� nie po mojej woli. Ale dziecko z niego jest dobre.Przy kt�rym� ze skwer�w usiedli na chwil�. Dzie� by� ciep�y, �nieg topnia�. Wkolorze nieba, w nieznacznym spulchnieniu ga��zek, w po�ysku sier�ciprzeje�d�aj�cych koni, w wilgotnym blasku szyn czu�o si� ju� nadchodz�c� wiosn�.Przechodnie rozpinali palta, dzieci wychodz�ce ze szk� bieg�y gromadkami,brudny �nieg z szumem sp�ywa� do �ciek�w.- Tak - rzek� ojciec. - Na jesieni Mietek wr�ci z wojska. B�dzie mia� garniturpo Janku. Do jesieni trzeba si� jeszcze pom�czy�...- Janek by� t�szy - powiedzia�a matka.-T�szy, t�szy... Mietek w wojsku utyje, tam daj� im je�� jak si� nale�y... -milcza� przez chwil� patrz�c na swoje l�ni�ce buty. - No co - rzek� po jakim�czasie. - Dziecko by�o z niego dobre. Nic nie powiedzia�, �e ja mu kaza�em. Nic- a� do ko�ca.- Ty� mu kaza�? - spyta�a matka.- Ano - rzek� ojciec - tak wychodzi, �e ja... - kark poczerwienia� mu nagle. -Ja bachora w domu nie potrzebuj�. - Potrz�sn�� pi�ciami. - Tymi r�kamidorobi�em si� wszystkiego - ziemi, domu, �ony. Ja na stare lata wstydem �wieci�nie b�d�. Zgrzeszyli - ich sprawa. Mia� si� o�eni� z dziad�wk�? Co ona mia�a? Cowarty cz�owiek bez ziemi? Nic, tyle co �mier�, mo�e nawet tego nie. Chcia�em dlaniego dobrze. Ja mu powiedzia�em, �eby j� po�o�y� ko�o konia; niech b�dzie, �eko� j� kopn��. A on si� po tym wszystkim przestraszy�; uciek� i zostawi�siekier�. Ja mia�em dla niego �on� w Zawadowie. Mia�by i dom, i ziemi kawa�. Aleon wola� t�. Musia� zrobi� po mojej woli. Dobry by� z niego dzieciak. I nic niepowiedzia�. Synowskie pos�usze�stwo mia�.- �eby tylko nie cierpia� za bardzo - rzek�a matka i chlipn�a.- Gdzie tam - rzek� ojciec. Chrz�kn�� niecierpliwie. - �mier� to �mier� ikoniec. Czy to ma�o ludzi umiera? Czy on nie widzia� �mierci? przed demokracj�jednej zimy to na G�uchowicach p� wsi wymarz�o. A w Zawadowie? A w Janowicach?Z g�odu, z zimna zawsze przecie gorzej umiera� by�o. Dobry by� z niego dzieciaki �mier� b�dzie mia� lekk�. To dopiero za trzy dni. Wr�cimy do domu, top�jdziemy si� pomodli�, �eby mu ta �mier� letko posz�a.� Dobry by� - powiedzia�a matka. - Pewno, �e dobry - na jej okr�g�ej,pomarszczonej twarzy malowa�a si� jednak pe�na w�tpliwo�ci rozterka. - Dobry,dobry - powt�rzy�a gderliwie. - Ale dlaczego nie chcia� ukl�kn�� przed krzy�em?1956Marek H�asko - opowiadania - Krzy�Strona 1
[ Pobierz całość w formacie PDF ]