[ Pobierz całość w formacie PDF ]
R'lyeh - zaginione miasto cyklopów
http://rlyeh.ms-net.info/index2.php
1.Cieńnakominie
Tejnocy,kiedyudałemsiędoopuszczonejposiadłościnaszczycieGóryGromów,byodnaleźćtamprzyczajoną
grozę, wokoło szalała burza. Nie byłem sam, nieostroŜność i brawura nie łączyły się bowiem w mej duszy z
zamiłowaniem do rzeczy osobliwych i przeraŜających, które ugruntowały mą karierę i skłoniły do poszukiwań
tajemniczychabudzącychgrozękoszmarów,zarównowŜyciu,jakiliteraturze.Towarzyszyłomidwóchwiernych
krzepkich męŜczyzn, po których posłałem, gdy nadeszła pora; ludzie ci ze względu na swe szczególne
umiejętnościoddawnatowarzyszylimiwupiornychekspedycjach.
Wyruszyliśmyzwioskipocichu,zuwaginareporterów,którzywciąŜtamprzebywali,odczasuowejmrocznej,
posępnej paniki, jaka wybuchła zaledwie miesiąc wcześniej, a ściślej od koszmarnej nocy, gdy nieuchwytna
śmierćnawiedziłaniewielkąwioskę.Skonstatowałem,iŜprzydadząmisiępóźniej,terazwszelakoniezaleŜałomi
zbytnionaichobecności.Gdzieśwgłębisercachciałem,bywzięliudziałwtychposzukiwaniach,bymniemusiał
tak długo nosić w sobie brzemienia owego sekretu, w grę wchodziła bowiem obawa, Ŝe świat uzna mnie za
obłąkanegolubŜejasamstracęzmysłyzasprawądemonicznychimplikacjitejmroŜącejkrewwŜyłachtajemnicy.
Teraz jednak postanowiłem wyznaćwszystko, niechajktochce nazwie mnie szaleńcem,Ŝałuję jedynie, Ŝe tak
długotrzymałemowąrzeczwsekrecie.Jabowiemitylkojawiem,jakiegorodzajugrozaczaisięnaszczycietej
widmowej,opuszczonejgóry.
Niewielkimautomobilemprzebrnęliśmyprzezmierzącąwielemilpołaćpradawnegolasuiwzgórza,pókistromizna
nieokazałasiędlanaszegopojazduniedopokonania.Miejsceto,oglądanenocąibeztłumówśledczych,którzy
kręcili się tu za dnia, wydało się nam o wiele bardziej złowrogie i nieraz kusiło nas, by zrobić uŜytek z
acetylenowegoreflektora,niezwaŜającnato,cosilnyblaskmógłbykunamprzywabić.Pozmierzchukrajobraz
wcaleniewydawałsięprzyjaznyiurokliwszy;podejrzewam,Ŝenawetniewiedzącogrozie,któratutajczyhała,
mimowoliwyczułbymzawartąwowymmiejscuzłąaurę.WpobliŜuniebyłowidaćŜadnychdzikichzwierząt,są
onebowiemroztropne,wyczująodrazuobecnośćzagroŜeniaiśmierci.Prastare,pooraneprzezpiorunydrzewa
wydawały się nienaturalnie wielkie i poskręcane, inna roślinność natomiast nienaturalnie gęsta i wybujała,
podczas gdy porośnięte chwastami fulgurytowe pagórki i wzniesienia kojarzyły mi się z węŜami i czaszkami
trupówpowiększonymidogigantycznychrozmiarów.
Groza czaiła się na Górze Gromów od ponad stu lat. Dowiedziałem się tego dzięki artykułowi w gazecie
dotyczącemutragedii,któryporazpierwszyprzybliŜyłświatutoniesamowitemiejsce.Jesttoodległy,odludny
regionCatskills,gdzieongiprzezkrótkiczaspróbowałaosiąśćgrupaosadnikówHolendrów,pozostawiającpo
sobiejedyniekilkazrujnowanychposesjiorazzaludnionegrupkamizdegenerowanychindywiduówŜałosnewioski
rozrzuconenazapomnianychprzezBogagórskichzboczach.Normalniludzierzadkoodwiedzaliterejony,pókinie
sformowanooddziałówpolicjistanowej,lecznawetwówczasstróŜeprawapatrolowalijesporadycznieizwielką
niechęcią.GrozawszelakonaleŜydoelementówprastarejtradycji,obecnychwsąsiadującychzesobąwioskach,
jestonabowiemgłównymtematemniewyszukanychrozmówowychnieszczęsnychwiejskichprostaków,którzyz
rzadka opuszczają swe doliny, by wymieniać ręcznie plecione kosze na prymitywne, acz niezbędne do Ŝycia
rzeczy,którychsaminiebyliwstanieustrzelić,zrobićlubwyhodować.
Przyczajonagrozazamieszkaławunikanejprzezludzi,opuszczonejposesjiMartense’ówwzniesionejnaszczycie
wysokiego,tarasowegowzgórza,którezuwaginaczęstość szalejącychnad nim burz nazwano Górą Gromów.
1 z 10
2007-08-13 00:13
R'lyeh - zaginione miasto cyklopów
http://rlyeh.ms-net.info/index2.php
Przezponadstolatprastary,otoczonygajem,kamiennydombyłtematemniewiarygodnych,mroŜącychkreww
Ŝyłach historii, opowiadań o potęŜnej, sunącej cicho i nieubłaganie śmierci, która latem nawiedziła okoliczne
tereny.Wieśniacyztrwogąizapamiętaniemzarazemmówiliodemonie,którypozmierzchuczyhałnasamotnych
wędrowców,abyporwaćichwnieznanelubpozostawićrozszarpanenastrzępyszczątkiwpobliŜuleśnegoduktu,
nadŜarte,jakbytouczyniływielkie,okrutnebestie.CzasamimiejscowiszeptalitakŜeośladachkrwiwiodących
jakobykuodległejposesji.Niektórzyzarzekalisię,Ŝetogrzmotywywoływałyprzyczajonągrozęzjejdomeny,
inninatomiasttwierdzili,iŜhukgromubyłjejprawdziwymgłosem.
Nikt, kto mieszkał poza leśnymi ostępami, nie wierzył w te róŜnorodne, częstokroć sprzeczne historie, pełne
niespójnych,wynaturzonychopisównawpółdostrzeŜonegodemona;Ŝadenfarmeraniwieśniakniewątpiłjednak,
Ŝe posiadłość Martense’ów była nawiedzona. Historia tej okolicy nie pozostawiała miejsca na jakiekolwiek
powątpiewanie, mimo iŜ śledczy, którzy odwiedzali posesję, gdy jakaś rozgłaszana przez miejscowych historia
okazywała się wyjątkowo barwna, nie natrafili na jakiekolwiek ślady istnienia upiornych mocy. Babki snuły
osobliwe opowieści o duchu Martense’a, legendy związane z jego rodem, dziwaczną wadą wrodzoną,
przekazywanągenetyczniezpokolenianapokolenie,apolegającąnaodmiennościbarwobojgaoczu,burzliwymi
nienaturalnymidziejamiowejrodziny,zapisywanymiwopasłejkronice,imorderstwem,któregoklątwaciąŜyła
nadkolejnymidziedzicami.
Groza,któraprzyciągnęłamnietutaj,byłajaknagłyomen,potwierdzającynajwymyślniejszespośródosobliwych
historii rozgłaszanych wśród górali. Pewnej letniej nocy, po wyjątkowo silnej burzy, w okolicy odnotowano
gwałtownąucieczkęogarniętychpanikąwieśniaków,którychtrwoginiemogływywołaćzwykłeprzywidzeniaczy
iluzje.śałosnetłumyprymitywnychgórali,wyjąciwrzeszczącwniebogłosy,bełkotałyonienasyconejgrozie,która
ich nawiedziła.Co do tego ludzienie mieli wątpliwości. Nie widzieli, co to było, ale słyszeli straszliwe wrzaski
dochodzącezjednegozsiółiwiedzieli,Ŝemiejscetoodwiedziłaokrutnaśmierć.
RankiemmieszkańcyipolicjapodąŜylizawstrząśniętymigóralamidomiejsca,którego,jakpowiadano,dotknął
palecśmierci.Takbyłowistocie.Ziemiapodjednązwiosekgóralizapadłasiępouderzeniupioruna,obracającw
perzynę kilka cuchnących, brudnych szałasów; było to jednak niczym w porównaniu ze zniszczeniami bez
wątpieniaorganicznejnatury.MimoiŜzamieszkiwałotuokołosiedemdziesięciupięciuosób,wpobliŜuniebyło
Ŝywego ducha. Wzburzoną ziemię pokrywały plamy krwi i ludzkie szczątki, aŜ nadto wyraziście obrazujące
okrucieństwoszponówikłównienazwanegodemona.OdmiejscamasakrynieodchodziłyjednakŜadnewidoczne
ślady,któreznaczyłybyjegodrogęucieczki.Wszyscyzgodniepotwierdzali,Ŝesprawcąowejzbrodnimusiałobyć
jakieśpotwornezwierzę,niktwszakŜeniewspomniał,iŜokrutnościąmordtenprzypominałnajbardziejposępne
rzeziedokonywanewśródgłębokodekadenckichwspólnot.Sprawęponownienagłośniono,kiedyokazałosię,Ŝew
nie wyjaśniony sposób zaginęło około dwudziestu pięciu mieszkańców wioski, nawet jednak w tych
okolicznościachniktniepotrafiłwytłumaczyć,wjakisposóbludziecibylibywstaniezamordowaćzeszczególnym
okrucieństwem, jak dzikie bestie, prawie pięćdziesiąt osób. Niezbitym dowodem było to, Ŝe owej letniej nocy
niebo rozcięła błyskawica, a po burzy pozostała wymarła wioska pełna upiornych, zmasakrowanych,
rozszarpanychinadŜartychciał.
W okolicy natychmiast zaczęto szemrać, łącząc owo koszmarne zdarzenie z nawiedzoną posesją Martense’ów,
choć obamiejsca dzieliła odległośćponadtrzechmil. Policjanci byli bardziej sceptyczni, włączyli posiadłośćdo
śledztwa jedynie z obowiązku i po pobieŜnym przeszukaniu, stwierdziwszy, Ŝe jest opuszczona, natychmiast
skreślili ją z rejestrów. Wieśniacy i okoliczni mieszkańcy natomiast przeczesali całe to miejsce z niezwykłą
pieczołowitością. Wywrócili wszystko w domu do góry nogami, przebagrowali stawy i strumienie, przetrząsnęli
zaroślaiprzebadaliuwaŜniekaŜdyskrawekpobliskiegolasu.WszystkonapróŜno;śmierćpojawiłasięiodeszła,
niepozostawiającposobieŜadnychśladów,zwyjątkiemzniszczeńitrupów.
Drugiego dnia poszukiwań całą sprawę nagłośniła skutecznie prasa, na Górze Gromów zaroiło się nagle od
dziennikarzy.Pismacyskoncentrowalisięprzedewszystkimnamakabrycznychszczegółach,aprzeprowadzając
wywiady, starali się ukazać całą sprawę jak pradawny koszmar w historycznej otoczce legend i mitów
opowiadanych przez miejscowe babiny. Z początku śledziłem te doniesienia bez większego entuzjazmu, jeŜeli
bowiemchodziogrozę,uwaŜamsiebiezakonesera,jednakpotygodniuwyczułemcośdziwnego,cowzbudziłome
zainteresowanie, i tak oto piątego sierpnia 1921 roku wynająłem pokój w hotelu w Lefferts Corners, wiosce
leŜącej najbliŜej Góry Gromów, w hotelu pełniącym zarazem funkcję kwatery głównej badających okolicę
dziennikarzy. Trzy tygodnie później dziennikarzy pozostało tu juŜ niewielu, mogłem zatem rozpocząć swe
przeraŜająceśledztwo,opartenapobieŜnychwywiadach,badaniachiobserwacjach,czylitymwszystkim,czym
zajmowałemsiędotejpory.
Tak więc owej letniej nocy, gdy z oddali dobiegał ryk grzmotów, zostawiłem swój cichy automobil i z dwoma
uzbrojonymitowarzyszamiwspiąłemsięnaszczytGóryGromów.WświetlemejlatarkielektrycznejjuŜniebawem
pośródwielkichdębówzaczęłyukazywaćsięwidmowe,szaremury.Wmrokachtejposępnejnocy,rozjaśniona
jedyniefalującymsnopemświatła,owawielkabudowlazdawałasięmgliściesugerowaćkoszmary,którychzadnia
niesposóbbyłodostrzec;niemniejjednakniezawahałemsię,jakoŜeprzybyłemtuzgłębokimpostanowieniem
doprowadzeniamojejmisjidokońca.Chciałemupewnićsię,czymojeprzypuszczeniabyłysłuszne.Wierzyłem,Ŝe
odgłosgrzmotówprzywoływałdemonaśmiercizjakiegośprzeraŜającegosekretnegomiejscai,czydemonówbył
istotązkrwiikości,czyteŜwidmowązjawą,zamierzałemgoujrzeć.
Jako Ŝe uprzednio starannie przeszukałem starą posesję, plan miałem gruntownie opracowany; na miejsce
czuwania wybrałem stary pokój Jana Martense’a, ofiary mordu, o którym pamięć po dziś dzień Ŝyje w
wieśniaczych legendach. Coś mi mówiło, Ŝe jego apartament najlepiej będzie się nadawać do moich celów.
2 z 10
2007-08-13 00:13
R'lyeh - zaginione miasto cyklopów
http://rlyeh.ms-net.info/index2.php
Komnatamierzącaokołodwudziestustópkwadratowychzawierała,podobniejakinnepokoje,stertypołamanych
gratów, które ongiś były meblami. Znajdowała się na pierwszym piętrze w południowowschodnim naroŜniku
domu,miaławielkieoknoodwschodniejiwąskieodpołudniowejstrony,obawszelakopozbawionebyłyszyboraz
okiennic. Naprzeciw duŜego okna mieścił się potęŜny holenderski kominek, na kaflach którego przedstawiono
historięsynamarnotrawnego,naprzeciwwąskiegookienkazaśwścianęwbudowanoszerokiełoŜe.
Gdygrzmoty,stłumioneprzezdrzewa,przybrałynasile,zająłemsięrealizacjąszczegółówmegoplanu.Najpierw
przymocowałem do parapetu okna trzy, jedną obok drugiej, drabinki sznurowe, które przyniosłem ze sobą.
Wiedziałem,Ŝesięgająszerokiegospłachciatrawnikapodoknem,poniewaŜwcześniejdokładniejesprawdziłem.
NastępniewetrzechprzyciągnęliśmyzdrugiegopokojuszerokiełoŜezbaldachimemiustawiliśmyjeprzyoknie.
Zamaskowaliśmy je gałęziami jedliny i rozciągnęliśmy się we trzech na łóŜku, z przygotowanymi pistoletami
automatycznymi. Dwóch odpoczywało, podczas gdy trzeci trzymał wartę. NiezaleŜnie od tego, z której strony
mógłsiępojawićdemon,mieliśmyzapewnionądrogęucieczki.Gdybyprzybyłzwnętrzadomu,mieliśmydrabinki
sznurowe,gdybyzaśzjawiłsięzzewnątrz,pozostawałynamschodyidrzwi.Mającnauwadzeprecedens,nie
sądziliśmy,abynawetwnajgorszejsytuacjiupiórścigałnasdalekooddomu.
Trzymałem wartę między północą a pierwszą i nagle, pomimo posępności domostwa, nie strzeŜonego okna i
zbliŜającej się burzy, poczułem niezwykłą senność. Znajdowałem się pomiędzy dwoma moimi towarzyszami,
George’em Bennettem zwróconym ku oknu i Williamem Tobeyem wpatrującym się w kominek. Bennett spał,
najwyraźniejporaŜonytąsamątajemnicząsennością,któradotknęłaimnie,toteŜwyznaczyłemnakolejnąwartę
Tobeya, choć i jemu kiwała się lekko głowa. To zadziwiające, z jakim zapamiętaniem wpatrywał się w ten
kominek.
Przybierającynasilegrzmotmusiałwywrzećznaczącywpływnamojesny,gdyŜpodczaskrótkiejdrzemki,która
mniezmogła,nawiedziłymnieiścieapokaliptycznewizje.Razomałosięnieobudziłem,prawdopodobniedlatego,
ŜeśpiącypodoknemprzypadkiempołoŜyłmirękęnapiersi.Nierozbudziłemsięjednaknatyle,bysprawdzić,czy
TobeywypełniałnaleŜyciesweobowiązkiwartownika,leczpoczułemwzwiązkuztymniewysłowionyaniejasny
niepokój.NigdydotądniedoświadczyłemrówniesilnegowraŜeniaobecnościzła.Późniejznówmusiałemzapaśćw
sen,wyrwałymniebowiemzobjęćkarmiącegomójumysłkoszmaramiMorfeuszaprzeraźliwe,przeszywającenoc
krzyki,jakichnigdydotądniesłyszałemaninawetniebyłemwstaniesobiewyobrazić.
We wrzaskach tych zawierał się odgłos, z jakim sama esencja ludzkiego strachu, agonii i cierpienia mogłaby
dobijać się bezradnie i szaleńczo do hebanowych bram mrocznego zapomnienia. Obudziłem się pośród
czerwonegoobłęduidiabolicznejdrwiny,podczasgdyniepojętewizjeowejchorobliwejikrystaliczniewyrazistej
udręki umykały gdzieś hen, wycofując się z mego umysłu. Nie było światła, lecz wyczuwając po swej prawej
stroniepustemiejsce,zorientowałemsię,ŜeTobeygdzieśzniknął.Bógjedenwiedział,dokądmógłsięudać.Na
mojejpiersiwciąŜspoczywałocięŜkieramięśpiącegoprzyokniemęŜczyzny.
I nagle błysnęło, a zaraz potem huknął grom, wstrząsając w posadach całą górą, i rozłupał patriarchę
pokrzywionych, gruzłowatych drzew. Gdy rozbłysł potworny, zygzakowaty piorun, śpiący drgnął i nagle się
obudził,ablaskzzaoknasprawił,Ŝenaprzewodziekominkowym,powyŜejpaleniska,pojawiłsięjegocień,od
któregoniebyłempotemwstanieoderwaćwzroku.To,ŜenadalŜyjęizachowałemzdrowezmysły,jestcudem,
którego nie potrafię wytłumaczyć. Nie jestem w stanie tego wyjaśnić, gdyŜ cień na kominie nie naleŜał do
George’a Bennetta ani jakiejkolwiek innej istoty ludzkiej, lecz do bluźnierczej potworności z najdalszych
zakamarkówpiekieł;bezimiennej,bezkształtnejpotwornejistoty,którejŜadenumysłniepotrafiwpełniobjąći
Ŝadnepióroniejestwstaniejejopisać.Wnastępnejchwilipozostałemwprzeklętejposiadłościsam,rozdygotany
ibełkoczącyjakobłąkaniec.PoGeorge’uBennetcieiWilliamieTobeyuniepozostałŜadenślad,niebyłoŜadnych
oznakwalki.IniktnigdyjuŜonichnieusłyszał.
[
Początek
][
Rozdział2>
]
2.Chodzącywśródburzy
NastępnekilkadnipotymprzeraŜającymdoświadczeniuwposiadłościleŜącejpośródleśnejgłuszyprzeleŜałemdo
cnawyczerpanywhotelowympokojuwLeffertsCorners.Niepamiętamdokładnie,jakudałomisiędotrzećdo
automobilu,uruchomićgoiwrócićniepostrzeŜeniedowioski;niemambowiemŜadnychkonkretnychwspomnień,
jedynie mgliste, ulotne wizje dzikorękich gigantycznych drzew, demonicznego mamrotania gromów i
charonicznychcieniprzecinającychwpoprzekniskiepagórki,odktórychwtejokolicyaŜsięroiło.
Gdyrozdygotanyrozmyślałem,comogłorzucićówporaŜającyzmysłycień,zorientowałemsię,Ŝeujrzałemna
własneoczyjedenznajokropniejszychkoszmarówziemi,nienazwanągrozęzzewnętrznejpustki,którejsłabe
demoniczne skrobanie słyszymy niekiedy na najdalszych obrzeŜach kosmosu, której oblicza jednak litościwie
oszczędzono nam ujrzeć. Nie mam dość odwagi, by starać się przeanalizować lub zidentyfikować cień, który
ujrzałem. Tamtej nocy coś leŜało pomiędzy oknem a mną i dreszcz mnie przechodził za kaŜdym razem, gdy
instynkt nakazywał, bym próbował to jakoś określić. Gdyby przynajmniej zawarczało, zawyło lub zaśmiało się
zawodzącym, piskliwym chichotem, to przynajmniej do pewnego stopnia złagodziłoby przepastną potworność
owegozdarzenia.
Lecz tobyłociche,tak ciche... PołoŜyłominapiersicięŜkieswe ramięlubnogę...Najwyraźniejbyła to istota
organiczna,no,przynajmniejkiedyśbyłaorganiczna...JanMartense,któregopokójzająłem,zostałpogrzebany
nacmentarzuwpobliŜuswejposiadłości...muszęodnaleźćBennettaiTobeya,jeŜeliŜyją...Czemutozabrałoich,
3 z 10
2007-08-13 00:13
R'lyeh - zaginione miasto cyklopów
http://rlyeh.ms-net.info/index2.php
amniezostawiłonakoniec?...Sennośćjesttakprzytłaczająca...nieodparta...asnytakupiorne...
Wkrótce uświadomiłem sobie, Ŝe muszę opowiedzieć komuś mą historię, bo w przeciwnym razie załamię się
całkowicie. Postanowiłem juŜ, Ŝe nie porzucę poszukiwań przyczajonej grozy, gdyŜ w błogiej nieświadomości
sądziłem,iŜniepewnośćgorszajestodpoznania,jakkolwiekmiałobysięonookazaćzatrwaŜające.Obmyśliłem
przetonajlepszywmymmniemaniuplandziałania;wiedziałemjuŜ,komumamsięzwierzyćzeswychprzeŜyći
jakwyśledzićidopaśćistotę,którawniewiadomysposóbporwaładwóchmoichludziirzuciłakoszmarnycień.
W Lefferts Corners zapoznałem się z kilkoma uprzejmymi dziennikarzami, którzy zdecydowali się pozostać w
wiosce,byzrelacjonowaćostatnieechatragedii.Spośródnichwłaśniepostanowiłemwybraćmegopowiernikaiim
dłuŜej się nad tym zastanawiałem, tym bardziej byłem przekonany, by opowiedzieć o swych makabrycznych
przeŜyciach niejakiemu Arthurowi Munroe, ciemnowłosemu, szczupłemu męŜczyźnie w wieku około trzydziestu
pięciu lat, którego wykształcenie, gusta i inteligencja oraz temperament sugerowały, iŜ nie ograniczał się on
jedyniedokonwencjonalnychpomysłóworazdoświadczeń.
Pewnego wrześniowego popołudnia Arthur Munroe wysłuchał mej opowieści. Od początku zauwaŜyłem, Ŝe
okazywał zainteresowanie i sympatię, kiedy natomiast skończyłem, zaczął dyskutować ze mną, analizując
dogłębnie i wnikliwie całe zdarzenie. Rada wszelako, jakiej mi udzielił, była jak najbardziej praktyczna, zalecił
bowiemodroczeniedalszychdziałańnaterenieposesjiMartense’ów,pókiniezdobędziemybardziejszczegółowych
informacjihistorycznychorazgeograficznych.
ZjegoinicjatywyprzeczesaliśmyokolicęwposzukiwaniuinformacjidotyczącychstraszliwejrodzinyMartense’ówi
odkryliśmy,Ŝepewienczłowiekposiadaichcudownieiluminowaną,rodowąkronikę.SpororozmawialiśmyrównieŜ
zprymitywnymiosadnikamizgór,którzynieumknęliprzedzgroząiszaleństwemwodleglejszezakątkiCatskills,
co miało być zaczątkiem zwieńczenia naszych badań, a mianowicie wyczerpującej i definitywnej analizy
posiadłości w świetle jej szczegółowo zarejestrowanej historii, a takŜe skrupulatnego i ostatecznego zbadania
miejscwiąŜącychsięzlicznymitragediamiuwiecznionymiwludowychopowieściachgórali.
Rezultatybadańpoczątkowoniebyłyzbytzachęcające,aczkolwiekichzestawieniazdawałysięzdradzaćwyraźnyi
znaczący trend; mianowicie, liczba doniesień związanych z koszmarnymi, przeraŜającymi zdarzeniami była
zdecydowaniewiększawrejonachznajdującychsięwpobliŜuopuszczonejposesjilubwmiejscachłączącychsięz
niąpoprzezpołaciemrocznego,posępnegolasu.Zdarzałysię,rzeczjasna,wyjątki,tragedia,októrejdowiedział
sięcałyświat,wydarzyłasięnapłaskiejpozbawionejdrzewprzestrzeniwmiejscurównieodległymodlasu,jaki
odpodejrzanej,powszechnieunikanejposesji.
JeŜelichodzionaturęiwyglądprzyczajonejgrozy,przeraŜeniimałorozgarnięcimieszkańcyszałasuniemoglilub
niechcielinampomóc.MówilioniejpospołujakoowęŜuiolbrzymie,diabelskimgromieinietoperzu,sępiei
kroczącym drzewie. My wszelako domniemywaliśmy, iŜ była to Ŝywa istota, wysoce wraŜliwa na wyładowania
elektryczne. W niektórych wersjach sugerowano, Ŝe miała ona skrzydła, uznaliśmy jednak, z uwagi na jawną
wręczniechęćdootwartychprzestrzeni,Ŝemusionaraczejporuszaćsiępoziemi.Jedynymczynnikiemzdającym
sięprzeczyćpowyŜszejteorii,byłaszybkość,zjakąmusiałabyprzemieszczaćsięowaistota,bydokonaćrzeczy,
którejejprzypisywano.
Kiedypoznaliśmygóraliniecolepiej,stwierdziliśmy,iŜsątoludziepodwielomawzględamisympatyczniimili.Byli
prości, to prawda, i znajdowali się po opadającej stronie na skali ewolucyjnej ze względu na swe niefortunne
pochodzenie iogłupiającąizolację.Lękali się obcych,leczzwolna do nas przywykli, a nawet słuŜylinam swą
pomocą,gdywycięliśmyzaroślaizerwaliśmywszystkieprzepierzenianaterenieposesji,poszukując,aczkolwiek
napróŜno,przyczajonejgrozy.Kiedypoprosiliśmy,bypomoglinamodnaleźćBennettaiTobeya,zareagowalize
szczerąkonsternacją.Chcielinampomóc,alewiedzieli,Ŝeprzyjacielemoiopuścilitenpadółrównieskuteczniei
nieodwołalnie, jak zaginieni górale z pobliskiego sioła i inni, których porwała tajemnicza groza. Byliśmy
przekonani,Ŝewielepośródichofiarpadłoofiarąwewnętrznychporachunkówimordów,takjakodstrzeliwanesą
dzikiezwierzęta,niemniejzniecierpliwościąiniepokojemoczekiwaliśmynakolejnątragedię.
WpołowiepaździernikanienaŜartyzaczęliśmysięniepokoićprzedłuŜającymsięimpasem.Nocebyłypogodnei
spokojne, demoniczny napastnik nie zaatakował ponownie, przeprowadzone zaś przez nas na próŜno badania
domuiokolicyprzywiodłynasniemaldoprzekonania,Ŝemieliśmydoczynieniazistotąniematerialnejnatury.
Obawialiśmy się, Ŝe nadejdą chłody i połoŜą kres naszym badaniom, wszyscy bowiem zgodnie przyznawali, iŜ
zimą demon nie dawał o sobie znać. Dlatego teŜ w pośpiechu i desperacji przepasywaliśmy w promieniach
zachodzącegosłońcanawiedzonyprzezgrozęzaścianek.Osadaświeciłaterazpustkami,gdyŜgóralebalisiętu
zachodzić,acodopierozamieszkać.Feralnaosadaniemiałanazwy,mieściłasięnaniewielkiejpołacibezdrzewnej
przestrzenipomiędzyskalnymiwzniesieniamionazwachStoŜkowaGóraiKlonoweWzgórze.WioskaleŜałabliŜej
KlonowegoWzgórzaniŜStoŜkowejGóry,aniektórezprymitywnychsadybwzniesionebyływręczwjaskiniachw
zboczupierwszegozewspomnianychwzniesień.Miejscetooddalonebyłoojakieśdwiemilenapółnocnyzachód
odpodnóŜaGóryGromówitrzymileodotoczonejdębamistarejposiadłości.JeŜelichodzioodległościpomiędzy
osadąaposesją,terennaprzestrzenidwóchijednejczwartejmilibyłotwartyirówny,jeślinieliczyćtychkilku
zygzakowatychjakzastygłepodziemiąwęŜepagórków,porośniętychtrawąigdzieniegdzierównieŜchwastami.
Rozpatrującteszczegółytopograficzne,doszliśmywkońcudowniosku,ŜedemonmusiałnadejśćodStoŜkowej
Góry,którejzalesionypołudniowykraniecnieznacznietylkooddalonybyłodnajdalejwysuniętejkuzachodowi
odnogiGóryGromów.OdnaleźliśmytakŜeosuwiskoznajdującesięnastokuKlonowegoWzgórzaorazstrzeliste,
rozłupanedrzewo,gdzietrafiłpiorun,któryprzywołałzłemoce.GdyniemaldwudziestyrazArthurMunroeija
przepatrywaliśmy z uwagą kaŜdy cal obróconej w perzynę osady, ogarnęło nas wyjątkowe zniechęcenie,
4 z 10
2007-08-13 00:13
R'lyeh - zaginione miasto cyklopów
http://rlyeh.ms-net.info/index2.php
rezygnacja zmieszana z całkiem nowym, niewytłumaczalnym lękiem. Było to zgoła niewiarygodne, nawet dla
pospolitych,przeraŜającychiniezwykłychwypadków,Ŝewmiejscu,gdziewydarzyłasiętakokrutnaibudząca
trwogę tragedia, nie pozostał Ŝaden ślad, który mógłby rzucić choć odrobinę światła na materię owego
wydarzenia. Prowadziliśmy przeto nasze badania pod ołowianym, mrocznym niebem, z tragicznym, acz
honorowymzapałemgodnymlepszejsprawy,mimoiŜdoskonalewiedzieliśmy,Ŝenaszedziałania,choćkonieczne
iniezbędne,skazanebyłynieuchronnienaporaŜkę.Działaliśmyzogromnądokładnością,odwiedziliśmywszystkie
chaty,jednąpodrugiej,przeszukaliśmykaŜdąkamiennąchudobęwposzukiwaniuciał,przepatrywaliśmybacznie
kaŜdyskrawekgórskiegozbocza,leczbezskutecznienieznaleźliśmywskałachŜadnychjaskińanigrot.
A jednak, jak juŜ wspomniałem, czułem unoszące sięgdzieś ponad nami groźne i niewyjaśnione lęki, jakby z
otchłanikosmicznejpustkiobserwowałynaswielkienienasyconegryfyonietoperzychskrzydłach.
Gdy nadeszło popołudnie, zrobiło się nagle ciemno, usłyszeliśmy takŜe pierwszy grzmot. Nad Górą Gromów
zbierałosięnaburzę.Dźwięktenwtakimmiejscumocnonamiwstrząsnął,lecznaturalnienietak,jakbytobyłow
nocy. Łudziliśmy się jeszcze, Ŝe burza rozpęta się dopiero po zmierzchu i z tą nadzieją kończąc bezowocną
inspekcjęosady,ruszyliśmydonajbliŜszegozamieszkanegosioła,byzebraćgrupkęgórali,którzymoglibypomóc
nam w poszukiwaniach. Mimo Ŝe mocno strwoŜeni, kilku młodszych męŜczyzn pod naszym przywództwem
obiecałonamswąpomoc.
Ledwieruszyliśmywdrogępowrotną,kiedylunęłojakzcebra,deszczbyłtakrzęsisty,Ŝenieodzowneokazałosię
znalezieniejakiegośschronienia.ByłociemnochoćokowykolipotykaliśmysięniemalprzykaŜdymkroku,leczw
świetleprzecinającychnieborazporazbłyskawiciznając„napamięć”drogędowioski,dotarliśmywkrótcedo
znajdującejsiętamnajlepiejzachowanejchaty.Prymitywnyszałaszbitybyłzgrubychpnidrzewiszorstkichnie
heblowanych desek. Jedyne maleńkie okienko i drzwi wychodziły na Klonowe Wzgórze. Zaryglowaliśmy drzwi
przed deszczemi wiatrem, zablokowaliśmy teŜoknotopornąokiennicą, jako Ŝe powielokrotnej inspekcji chat
odnalezienie jej nie sprawiło nam trudności. Siedzenie w egipskich ciemnościach na drewnianych,
rozchwierutanych skrzyniach nie było przyjemne, ogarnięci posępnym nastrojem paliliśmy fajki, włączając co
pewienczasnaszekieszonkowelatarki.Światłopiorunówprzebijało raz po raz przez szczelinyw ścianie;owo
popołudniebyłotakmroczne,ŜekaŜdybłyskwydawałsięwręczoślepiający.
Burzliwe czuwanie skojarzyło mi się z tamtą upiorną, przeraŜającą nocą na Górze Gromów. W umyśle mym
kołatałosięwciąŜpytanie,któreniedawałomispokojuodowegostraszliwegowydarzenia.Znówpytałemsam
siebie,dlaczegodemon,zbliŜającsiędotrójkibadaczyodstronyoknalubzwnętrzadomu,rozpocząłodludzi
znajdujących się po bokach, pozostawiając mnie, umieszczonego pomiędzy nimi, na koniec, zanim wyjątkowo
silnygrzmotnieprzegnałgozpowrotem.Dlaczegonieporywałswychofiarwkolejności,niezaleŜnieodtego,od
którejstronysiępojawił?Czemuniezabrałmniedrugiego?Jakązasadąsiękierował,gdychwytałwswemacki
moichprzyjaciół?AmoŜewiedział,Ŝebyłemszefemgrupy,ioszczędziwszymnie,zarezerwowałdlamnielosduŜo
gorszyniŜten,jakiczekałmychtowarzyszy?
Gdy tak rozmyślałem, zupełnie jakby dramatyzm moich refleksji wpłynął na intensywność wyładowań, kolejny
piorun uderzył gdzieś niedaleko, z potworną siłą, a po huku grzmotu dał się słyszeć odgłos przesuwającej się
ziemi. Równocześnie skowyt wichru przybrał na sile, przechodząc w zawodzenie, posępne crescendo. Byliśmy
przekonani,ŜebłyskawicaponownietrafiławsamotnedrzewonaKlonowymWzgórzu;Munroewstałzeswojej
skrzynkiipodszedłdomałegookienka,byoszacowaćrozmiaryzniszczeń.Kiedyzdjąłokiennicę,deszcziwyjący
opętańczowicherwtargnęłydzikodośrodka,niesłyszałemwięc,copowiedział.Czekałemcierpliwie,podczasgdy
Munroewychyliłsięnazewnątrz,próbującokreślićpandemoniumŜywiołu.Stopniowowiatrsięuspokoił,chmury
rozwiały,burzaminęła.Miałemnadzieję,Ŝeburzliwapogodautrzymasiędowieczora,byśmymogliprzeprowadzić
naszeposzukiwania,alepromieńsłońcawnikającybojaźliwieprzezotwórposękuwdescezamymiplecamiw
okamgnieniuobróciłmojenadziejewniwecz.
Bógjedenwie,ileichtambyło,alezpewnościątysiące.
Wołając do Munroe, abyśmy wykorzystali słoneczną pogodę, bo burza mogła wszak powrócić, odryglowałem i
otworzyłemtoporneodrzwia.PlacnazewnątrzpokrywałykałuŜebłockaideszczówki,widaćteŜbyłoświeŜezwały
ziemizosuwiska,którepojawiłosięnieopodal,niedostrzegłemjednakniczego,cowyjaśniałobyzainteresowanie
mego towarzysza, stojącego w bezruchu i milczeniu przy maleńkim oknie. Podchodząc do miejsca, skąd się
wychylał,dotknąłemjegoramienia.Munroenieporuszyłsięjednak.Potrząsnąłemnimlekkoipoczułemdławiące
mackirakowatejgrozy,którejkorzeniesięgałyniepamiętnejprzeszłościibezdennychotchłaninocy,wykraczając
pozaznanenamgraniceczasuiprzestrzeni.
ArthurMunroebyłmartwy.Ato,copozostałozjegonadŜartej,zmasakrowanejgłowy,byłozupełniepozbawione
twarzy.
[
<Rozdział1
][
Początek
][
Rozdział3>
]
3.Cooznaczałaczerwonapoświata
W burzliwą noc ósmego listopada 1921 roku, gdy blask latarni rzucał dokoła posępne, trupie cienie, stałem
samotnie,jakkretynrozkopującgróbJanaMartense’a.ZacząłemkopaćjuŜpopołudniu,poniewaŜzbierałosięna
burzę, teraz natomiast cieszyłem się, Ŝe było ciemno, a przed deszczem chroniło mnie gęste listowie drzew
powyŜej.
5 z 10
2007-08-13 00:13
[ Pobierz całość w formacie PDF ]