[ Pobierz całość w formacie PDF ]
PRÓBA TYRANATom III trylogii KRYZYS CZARNEJ FLOTYMICHAEL P. KUBE-McDOWELLPrzekładJAROSŁAW KOTARSKITytuł oryginałuTYRANTS TESTRedakcja stylistycznaMAGDALENA STACHOWICZRedakcja technicznaANDRZEJ WITKOWSK.IKorektaDANUTA WOŁODK.OIlustracja na okładceDREW STRUZANOpracowanie graficzne okładkiWYDAWNICTWO AMBERSkładWYDAWNICTWO AMBERInformacje o nowociach i pozostałych ksišżkach Wydawnictwa AMBER oraz możli-woć zamówienia możecie Państwo znaleć na stronie Internetuhttp://www.amber.supermedia.plCopyright Š & TM 1996 by Lucasfilm, LtdAli rights reserved. Used under authorization.Published originally under the titleTyrant's Test by Bantam BooksDla wiernej załogi:Russa GalenaToma DupreeSue RostoniLynn BaileyI dla jej dzielnego kapitana,George'a Lucasa.ROZDZIAŁ1Trzy poziomy poniżej Rwookrrorro i osiemnacie kilometrów na pomocny wschódwzdłuż Szlaku Rryatt, Otchłań Umarłych sprawiała wrażenie jednolitej, zielonej ciany,rozcišgajšcej się przed Chewbaccš i jego synem, Lumpawarrumpem.Na tym piętrze dżungli wroshyr, porastajšcej Kashyyyk, splštana sieć pni i kona-rów była niemal naga. Przez zwarte sklepienie przebijało się tak niewiele wiatła, żelicie pojawiajšce się na gałęziach natychmiast więdły. Tylko szare odrosty pasożytni-czych welonowców i płaskolistnych niby-shyrów oraz wszędobylskie pnšcza kshyyzdobiły tutejsze cieżki.Roliny te nie występowały tu jednak na tyle licznie, by zablokować przejcie izmusić Wookieech do poruszania się poniżej gęstej sieci konarów. Podobnie jak stwo-rzenia, które uczyniły to piętro lasu swoim domem, mogli swobodnie przemierzać po-wierzchnię rolinnego gšszczu. Mimo nikłego owietlenia, widocznoć sięgała pięciu-set metrów, a jedynej kryjówki mogły dostarczyć pnie samych drzew wroshyr.Taki włanie był Las Cieni, królestwo zwinnych rkkrrkkrl, zwanych tkaczami pułapek"i powolnych rroshm, które żywišc się welonowcami nie dopuszczały do zarastania cieżek.Najliczniejszymi mieszkańcami tej krainy były małe igłoplu-skwy o kolczastychjęzykach. Ich tršbki ssšce mogły przebić twardš korę drzew wroshyr i dosięgnšć płynš-cych wewnštrz soków.Nieuchwytne kkekkrrg rro, pięcionożnych Strażników Cienia, uważano za najnie-bezpieczniejsze z tutejszych zwierzšt. Zwykle trzymały się dolnej częci tego piętra la-su i bardzo ceniły sobie smak mięsa. Strażnicy Cienia nie odważyliby się zaatakowaćdorosłego Wookiee, lecz pradawna i w większoci zapomniana - tradycja uczyniła znich symbol niewidzialnego, przyczajonego wroga. Niewielu Wookieech miało odwagęnie sięgnšć po broń na widok jednego z tych stworzeń.Wszystko to - i o wiele więcej - objaniał Chewbacca swojemu synowi w drodze zwyżej położonych terenów łowieckich, zwanych Ogrodami Półmroku. Przez cały czaspowracały do niego natrętne wspomnienia. Niektóre z nich dotyczyły jego własnej wy-prawy inicjacyjnej, którš odbył w towarzystwie ojca, Attitchitcuka, inne za prób, któredały mu prawo noszenia baldrica oraz pokazywania się w miecie z broniš, a także wy-boru własnego imienia.Minęło dwiecie lat, a las nie zmienił się ani trochę. Tyle, że tym razem występujšw roli ojca, a nie syna...Chewbacca doskonale pamiętał też idiotycznš wyprawę do Lasu Cieni, któršprzedsięwzišł wraz z Salporinem jeszcze przed przejciem inicjacji. Wyruszyli wów-czas nie uzbrojeni, jeli nie liczyć ostrza ryyyk, które Salporin pożyczył" od starszegobrata. Cichcem odłšczyli się od grupy rówieników i zeszli do królestwa, w którymdzieciaki, jakimi wówczas byli, nie miały nic do szukania.Zamierzali stawić czoło nieznanemu, lecz zamiast tego po prostu najedli się stra-chu. Ich odwaga malała w miarę, jak schodzili na coraz słabiej owietlone piętra lasu.Gdy wreszcie dotarli do Lasu Cieni, wystarczył płochliwy tkacz pułapek", by w te pę-dy rzucili się z powrotem ku bezpiecznym, dobrze znanym okolicom.To, co wtedy zobaczylimy - lub wydawało nam się, że zobaczylimy- stało siętematem nocnych koszmarów, powtarzajšcych się aż do chwili, gdy przeszlimy inicja-cję. Biedny Salporin... Ja musiałem czekać zaledwie szeć dni.Nawet jeli Attitchitcuk wiedział o ich wyczynie, nigdy nie zdradził się z tym anijednym słowem.Chewbacca zmierzył syna wzrokiem. Wštpił, czy nerwowo rozbiegane oczy mło-dzieńca widziały kiedykolwiek jakš tajemniczš wyprawš. Wiele lat temu mały Lum-pawarrump wyruszył samotnie do lasu nieopodal Rwookrrorro na poszukiwanie jagódwasaka i zabłšdził. Z czasem opowieć o jego przygodzie urosła do rozmiarów rodzin-nej legendy, pełnej niebezpiecznych stworzeń, rodem zarówno z lasu, jak i z mrocznychzakamarków wyobrani. Choć epizod nie należał do niebezpiecznych, strach malca byłjak najbardziej realny. Od tego czasu młody Wookiee wolał nie oddalać się od rówie-ników i rodzinnego drzewa.Mallatobuck i Attitchitcuk pozwalali mu różnić się od kolegów. Nigdy nie zmu-szali go do udziału w brutalnych, siłowych zabawach dorastajšcych samców, podczasktórych młodzi Wookiee poznawali ten charakterystyczny, ofensywny styl walki, wy-magajšcy szaleńczej odwagi. Gdy Chewbacca po raz pierwszy rzucił się z dononymrykiem na powitanie syna, Lumpawarrump o mało się nie poddał, całkiem tak, jakbyjuż był ciężko ranny.Wszyscy ciężko przeżyli tę chwilę. Póniej jednak Chewbacca zdał sobie sprawę,że jest to cena, jakš jego syn zapłacił za brak kontaktu z ojcem.Spłacajšc Hanowi Solo honorowy dług życia, Chewbacca opucił swojego potom-ka, pozostawiajšc go pod opiekš matki i dziadka. Nie mógł ich winić za miłoć i troskę,którymi obdarzyli młodzieńca, ale czego mu brakowało... Czego, co rozpaliłobyrrakktorr, buntowniczy ogień, będšcy sercem i siłš każdego Wookiee. Lumpawarrumpnie miał nawet przyjaciela, takiego jak Salporin, z którym mógłby toczyć walki na niby.Według kalendarza nadszedł już czas. Lumpawarrump osišgnšł wzrost dojrzałegoosobnika, lecz brakowało mu jeszcze czego, czym mógłby wypełnić tę rosłš sylwetkę.Było oczywiste, że rozmiarom nie towarzyszy odpowiednia siła. Poza tym widać było,że Lumpawarrump podziwia swego sławnego ojca i z paraliżujšcš niecierpliwocišpragnie uzyskać jego aprobatę. Tymczasem Chewbacca wcišż próbował ocenić możli-woci młodzieńca.Jego syn miał zręczne ręce. Choć trwało to aż dziewięć dni, Lumpawarrump skon-struował pierwszorzędnš kuszę. Drobnych błędów, które przy tym popełnił, nie unik-nšłby jedynie dowiadczony wojownik. Dowiódł też pewnoci ręki, celnie strzelajšc dokroyie podczas próby myliwskiej.Drugi test, polegajšcy na schwytaniu i zabiciu wielkookiego szybkożera na po-ziomie trzecim, trwał jeszcze dłużej i nie zakończył się pełnym sukcesem. Próba, któraczekała młodego Wookiee tu, w Otchłani Umarłych, mogła okazać się dla niego zbyttrudna.- Wyjanij mi, co tu widzimy - polecił Chewbacca.- Stoimy przed wielkš ranš, zadanš puszczy przez jaki obiekt, który dawno temuspadł z nieba. Jestemy na dnie wielkiej jamy Anarrad, którš widać z najwyższychpunktów obserwacyjnych Rwookrrorro.- Dlaczego Kashyyyk nie zaleczył tej rany?- Nie wiem, ojcze.- Dlatego, że katarny potrzebowały domu. wiatło wpada tędy w głšb lasu, pobu-dzajšc siły życiowe drzew wroshyr. Zielone listowie daje schronienie daubirdom orazmallakinom, do których z kolei cišgnš sieciowce i błotniaki. I tam włanie ucztuje kata-ru, prastary ksišżę lasu.- Skoro Kashyyyk podarował katarnom to miejsce, to dlaczego musimy na niepolować?- Stanowi o tym pakt, który zawarlimy z nimi dawno temu.- Nie rozumiem.- Dawniej to one polowały na nas. Przez tysišce pokoleń bogactwa najwyższegopiętra lasu należały do nich. A jednak nie udało im się nas zniszczyć. Nic na tej plane-cie nie dzieje się na próżno, synu. Katarny dały Wookieem siłę i odwagę, to dzięki nimodnalelimy w sobie rrakktorr. Dzi polujemy na nie, by odwdzięczyć się za ten dar,lecz pewnego dnia role znów się odwrócš.Lotniskowiec Ryzyko" wyłonił się przed Płatem Mallarem niczym skalista, szarawyspa na rodku nieskończonego morskiego pustkowia. Myliwce orbitowały wokółniego jak klucz drapieżnych ptaków.- Według mnie wyglšda cholernie dobrze - powiedział Feny Jeden.- To tylko pozory - odparł Ferry Cztery. Pourywajš nam łby za to, że stracili-my komandora.- Doć gadania. Wyrównać szyk - rzucił porucznik Bos, dowódca eskadry. - Kon-trola lotów lotniskowca Ryzyko", tu dowódca eskadry Bravo. Proszę o jak najszybszepodanie wektorów podejcia. Mam dziesięć ptaków gotowych do powrotu na grzędę.W normalnych okolicznociach szef kontroli lotów przekazałby opiekę nad eska-drš oficerowi dyżurnemu, kierujšcemu którym z aktywnych hangarów, a ten z koleiwłšczyłby systemy laserowego naprowadzania i bezpiecznie skierował maszyny ku lš-dowisku. Jednak tym razem wszystkie hangary Ryzyka" były szczelnie zamknięte.- Dowódca eskadry, utrzymać dystans dwóch tysięcy metrów i czekać na dalszeinstrukcje.- Co się dzieje, Ryzyko"?- W tej chwili nie mogę podać żadnych dodatkowych informacji. Trzymać dwa ty-sišce metrów i czekać.- Przyjšłem. Eskadra Bravo, wyglšda na to, że nie sš jeszcze gotowi, żeby nasprzyjšć. Lecimy kursem równoległym, utrzymujšc dystans dwóch kilometrów od lotni-skowca. Szyk liniowy, odstępy jak przy lšdowaniu. Czekamy na sygnał.- Czy mi się zdaje, czy wycelowali w nas działa? - szepnšł Ferry Dziewięć, nada-jšc na c... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • donmichu.htw.pl