[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Plik jest zabezpieczony znakiem wodnymEwa Gudrymowicz SchillerA po burzy, błękitne niebo…===bFxoXDpZaFxuCD1YblxtWT9aPwdjV29ePA84CWpZPQk=Projekt okładki: Maciej GudrymowiczKrekta i redakcja: Jolanta KowalikCopy rights by Ewa Gudrymowicz SchillerEwa Gudrymowicz Schiller selfpublishinghttp://egudrymowicz.wix.com/szaragodzinae.gudrymowicz@gmail.comISBN 978-83-7859-541-0All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiekfragmentu tej książki wymaga pisemnej zgody autora.Wszelkie zdarzenia, sytuacje oraz postacie występujące w książce są fikcją i jakikolwiek związek zezdarzeniami sytuacjami czy osobami rzeczywistymi jest przypadkowy i niezamierzony.Konwersja do epub A3M Agencja Internetowa===bFxoXDpZaFxuCD1YblxtWT9aPwdjV29ePA84CWpZPQk=*–Mamo, a może gdzieś pojedziecie z tatą?– Julia starała się hamować leciutkie zniecierpliwienie,które niespodziewanie zakradło się do jej głosu. Wróciła dopiero z pracy i przed nią piętrzyła się góraspraw, którym musiała poświęcić swoją uwagę.–Przecież niedawno byliśmy w Europie – sarknęła w słuchawkę starsza pani.– Po pierwsze już pół roku temu, a po drugie bardzo ci się podobało. Europa to nie tylko Francja,Hiszpania i Italia. Możesz teraz pojechać w drugą stronę. Na przykład do…– Julia, nie chcę nigdzie wyjeżdżać. A moja emerytura to emerytura nauczyciela a nie dywidendyRockefellera. Ja muszę zrobić coś innego, bo tak jak jest teraz, to po prostu nie mam po co rano wstawać.W bibliotece bywam co drugi dzień, basen i te wszystkie zajęcia z seniorami śmiertelnie mnie nudzą. Oniwszyscy rozmawiają o chorobach, o emeryturach, stolcach, o tym kto umarł w ostatnim miesiącu.Przecież to mnie wykończy.Julia oczami duszy i z wielką przesadą ujrzała swoją zadbaną, energiczną mamę w groniezniedołężniałych starców, którzy rzeczywiście byli już bliżej tamtego świata niż tego. Nic dziwnego, żeNelly Battlefield czuła się sfrustrowana. Po czterdziestu latach pracy w szkole, gdzie prowadziła bardzoaktywne życie zawodowe, teraz została odstawiona na boczny tor. Po chwilowym zachłyśnięciu sięwolnością, wysypaniu się do syta, odwiedzeniem bliższych i dalszych koleżanek, pójściem z ojcem kilkarazy do teatru i miesięcznej podróży po Europie, przyszedł kryzys i biedna mama nie umiała sobie z tymporadzić. Ojciec wcale nie był pomocą. Był już od pięciu lat na emeryturze i majsterkował zzamiłowaniem w swoim warsztacie na dole, zadowolony, że już nie musi zrywać się rano, ani obliczaćprzychodów, dochodów, strat i tym podobnych. Tata przeszedł to zupełnie bezboleśnie, a z mamą jestzupełnie inna sprawa.– Nie wiem sama, co ci poradzić – powiedziała bezradnie. Julia dawno zapomniała, co to jestnadmiar wolnego czasu. Jej normalny dzień zaczynał się o 7 rano, a kończył zwykle jedenastej okołowieczorem. Wtedy dopiero mogła rzucić okiem na telewizję, albo poczytać kilka stron książki. Zwyklejednak była tak zmęczona, że oczy zamykały jej się same. Paul już dawno ją prosił, żeby przyjęła jakąśpomoc do Talizmanu. Cóż, kiedy Galeria cały czas nie przynosiła jeszcze takich dochodów, żeby sobiemogły pozwolić na czwartą osobę. Julia i jej wieloletnia przyjaciółka Carla, kilka lat temu otworzyłyGalerię Wyrobów Artystycznych – o wielce obiecującej nazwie Talizman. Początkowo pracowały tylkowe dwie, ale szybko doszły do wniosku, że jest to niewystarczające i przyjęły do sklepu pracownicę.Ilona okazała się prawdziwym skarbem. Znała się na wszystkim po trochu, ale jej główna zaletą byłaznajomość psychiki ludzkiej. Od drzwi umiała określać ewentualnego klienta. Widziała, który coś kupi, aktóry tylko ogląda, który jest skłonny zostawić parę setek w ich sklepie, i potrzebuje tylko lekkiej zachęty,a który jest przygotowany na bardzo skromny zakup. Mając ją w sklepie, obie z Carlą mogły jeździć naaukcje i wynajdować różne cacuszka, cudeńka i rarytasy. Nie mniej jednak, Paul miał racje. Powinnymieć jeszcze jedną dziewczynę. Wtedy nie musiałby spędzać po tyle czasu w sklepie. Nie byłaby takawykończona wieczorem, żeby zasypiać zanim dotknie głowę do poduszki. Nawet czasami w weekendysiedziała przy komputerze porządkując rachunki. Doprawdy już nie pamiętała, kiedy pozwolili sobie zPaulem na taką spokojną pełną magicznych zabiegów, rozleniwiającą intymność. Coraz częściej sprawęzałatwiał szybki seks, po którym paradoksalnie czuła się winna wobec męża, ale sama też miała żal doniego za tak instrumentalne potraktowanie jej ciała. Szybko rozgrzeszała w myślach i siebie i jego, że jużwkrótce, po następnej aukcji, po kolejnych Walentynkach, po tych czy tamtych świętach będzie więcejczasu i wszystko nadrobią.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]