[ Pobierz całość w formacie PDF ]
NOWA REBELIA
Przekład
ANDRZEJ SYRZYCKI
ROZDZIAŁ 1
Pod palcami czuł chłód metalowej obudowy zdalnego sterownika. Nie chciał
wr
ę
cza
ć
go Kuellerowi, dopóki cały eksperyment nie dobiegnie ko
ń
ca. Dopiero przed
kilkoma chwilami u
ś
wiadomił sobie,
Ŝ
e m
ęŜ
czyzna b
ę
dzie czekał na wyniki tu, na
Almanii - miejscu triumfu jego nieprzyjaciół, ale tak
Ŝ
e ich pó
ź
niejszej
ś
mierci.
Brakiss nienawidził wie
Ŝ
. Miał wra
Ŝ
enie,
Ŝ
e wci
ąŜ
jeszcze co
ś
grzechocze w ich
kamiennych murach. Pewnego razu, kiedy odwiedził znajduj
ą
ce si
ę
pod nimi
katakumby, ujrzał ogromnego białego ducha.
Tego dnia wspi
ą
ł si
ę
na wysoko
ść
dwudziestego pi
ę
tra, ale dopiero kiedy
przebiegł kilka pierwszych, przeskakuj
ą
c po kilka schodów naraz, uzmysłowił sobie,
Ŝ
e
niektóre kamienne stopnie mog
ą
nie utrzyma
ć
ci
ęŜ
aru jego ciała. Kueller, co prawda,
nie wzywał go, ale Brakiss si
ę
tym nie przejmował. Pomy
ś
lał,
Ŝ
e im szybciej opu
ś
ci Al-
mani
ę
, tym b
ę
dzie si
ę
czuł szcz
ęś
liwszy.
Schody zakr
ę
ciły i w ko
ń
cu młody m
ęŜ
czyzna znalazł si
ę
na dachu. .. a raczej na
czym
ś
, co kiedy
ś
pełniło funkcj
ę
dachu. Zmurszałe stopnie schodów osłoni
ę
ta przed
oddziaływaniem wiatru i wody, stawiaj
ą
c wokół nich co
ś
w rodzaju kamiennej chaty.
Nie wyposa
Ŝ
ono jej jednak w
Ŝ
adne otwory okienne ani drzwiowe. Brakiss ujrzał
jedynie inkrustowane
Ŝ
wirem kamienne
ś
ciany, ponad którymi widniało usiane
gwiazdami niebo. Cz
ęść
kamiennych bloków tworz
ą
cych mury chaty wykruszyła si
ę
i
roztrzaskała o dach wie
Ŝ
y.
Ś
lady po trafieniach bomb i blasterowych błyskawic
tworzyły niewielkie wgł
ę
bienia w powierzchni, która musiała by
ć
kiedy
ś
idealnie
gładka. Kueller nie zadał sobie trudu,
Ŝ
eby naprawi
ć
wie
Ŝę
albo inne budynki rz
ą
dowe,
wzniesione za czasów panowania Je'harów. Zapewne ju
Ŝ
tego nie uczyni.
Kueller nigdy nie wybaczał nikomu, kto o
ś
mielał si
ę
krzy
Ŝ
owa
ć
jego plany.
Brakiss si
ę
wzdrygn
ą
ł, po czym chwycił poł
ę
cienkiej peleryny i zarzucił na
ramiona. Jego zgrabiałe z zimna palce prawie nie poczuły, kiedy zetkn
ę
ły si
ę
z tkanin
ą
szaty.
- Powiedziałem ci,
Ŝ
eby
ś
zaczekał na dole! - usłyszał niesiony z wiatrem, gł
ę
boki
głos Kuellera.
Przełkn
ą
ł
ś
lin
ę
. Nawet nie wiedział, w którym miejscu znajduje si
ę
m
ęŜ
czyzna.
Dach wie
Ŝ
y był o
ś
wietlony blaskiem tysi
ę
cy gwiazd, rozja
ś
niaj
ą
cych mroczne
niebo po
ś
wiat
ą
, któr
ą
uwa
Ŝ
ał za dziwaczn
ą
. Pokonał kilka ostatnich stopni, po czym
przeszedł przez wyrw
ę
w kamiennym murze chaty. Podmuch wichru natychmiast
odepchn
ą
ł go pod
ś
cian
ę
. Brakiss musiał wyci
ą
gn
ąć
praw
ą
r
ę
k
ę
, by nie upa
ść
, wskutek
czego wypu
ś
cił r
ą
bek peleryny. Zapinka wpiła mu si
ę
w szyj
ę
, a wiatr załopotał fałdami
materiału za jego plecami.
- Musiałem si
ę
dowiedzie
ć
, czy zadziała - odparł.
- Dowiesz si
ę
, kiedy zadziała.
Głos Kuellera przypominał co
ś
Ŝ
yj
ą
cego własnym
Ŝ
yciem. Otaczał Brakissa i
rozbrzmiewał echem w jego uszach, sprawiaj
ą
c,
Ŝ
e młody m
ęŜ
czyzna czuł si
ę
osaczony. Brakiss skupił my
ś
li, ale nie na głosie, a na samym Kuellerze.
Dopiero wówczas go dostrzegł, stoj
ą
cego na kraw
ę
dzi dachu i spogl
ą
daj
ą
cego na
miasto, widoczne pod jego stopami. Ogl
ą
dana z tej wysoko
ś
ci Stonia, stolica Almanii,
wydawała si
ę
mał
ą
i nic nie znacz
ą
c
ą
gromad
ą
domów. Kueller patrzył jednak na ni
ą
Stał w najwy
Ŝ
ej poło
Ŝ
onym miejscu planety Almania - na dachu wie
Ŝ
y,
wzniesionej kiedy
ś
przez pot
ęŜ
nych Je'harów. Wie
Ŝ
a była teraz zrujnowana, kamienie
schodów kruszyły si
ę
, kiedy stawiał na nich stopy, a na dachu le
Ŝ
ało pełno
ś
mieci,
pozostałych po bitwach, stoczonych przed wielu laty. Z tego miejsca mógł jednak
spogl
ą
da
ć
na swoje miasto i podziwia
ć
tysi
ą
ce widocznych jak okiem si
ę
gn
ąć
ś
wiateł,
mimo i
Ŝ
po opustoszałych ulicach przemykały si
ę
tylko automaty, a tak
Ŝ
e
wszechobecne androidy-stra
Ŝ
nicy.
Nie zamierzał jednak patrze
ć
długo w dół, na miasto. Pragn
ą
ł wpatrywa
ć
si
ę
w
gwiazdy.
Lodowaty wicher załopotał fałdami jego czarnego płaszcza. M
ęŜ
czyzna zł
ą
czył za
plecami dłonie, ukryte w czarnych r
ę
kawicach. Po
ś
miertna maska, któr
ą
nosił od chwili
unicestwienia Je'harów, wisiała teraz na srebrnym ła
ń
cuszku otaczaj
ą
cym jego szyj
ę
.
Gwiazdy nad głow
ą
mrugały i migotały. Nie do wiary,
Ŝ
e gdzie
ś
w górze istniały
inne
ś
wiaty. Planety, którymi b
ę
dzie kiedy
ś
władał.
Ju
Ŝ
niedługo.
Mógł był czeka
ć
cierpliwie na swoim stanowisku dowodzenia; sta
ć
w
obserwatorium wzniesionym specjalnie dla niego, ale tym razem nie chciał przebywa
ć
w
ś
ród ochronnych murów. Pragn
ą
ł si
ę
napawa
ć
, a nie tylko odbiera
ć
wra
Ŝ
enia za
pomoc
ą
wzroku.
Siła spojrzenia była przecie
Ŝ
niczym w porównaniu z pot
ę
g
ą
Mocy.
Odchylił głow
ę
i zamkn
ą
ł oczy. Tym razem nie dojdzie do
Ŝ
adnej eksplozji, nie
b
ę
dzie
Ŝ
adnego o
ś
lepiaj
ą
cego błysku
ś
wiatła. Skywalker powiedział mu,
Ŝ
e wła
ś
nie tak
wygl
ą
dały przestworza, kiedy został unicestwiony Alderaan.
„Poczułem silne zakłócenie Mocy" - oznajmił wówczas starzec. A przynajmniej
takich słów u
Ŝ
ył Skywalker, kiedy przytaczał jego słowa.
To zakłócenie nie b
ę
dzie mo
Ŝ
e równie silne, ale mistrz Jedi je poczuje. Z
pewno
ś
ci
ą
odbior
ą
je tak
Ŝ
e wszyscy młodzi Jedi, a wówczas zrozumiej
ą
,
Ŝ
e układ sił w
galaktyce uległ radykalnej zmianie.
Nie b
ę
d
ą
wiedzieli tylko tego,
Ŝ
e zmienił si
ę
na jego korzy
ść
. Jego, Kuellera,
władcy Almanii, a niedługo lorda wszystkich po
Ŝ
ałowania godnych
ś
wiatów, na
których przebywali.
Kamienne mury były wilgotne i zimne, kiedy Brakiss dotykał ich nie osłoni
ę
tymi
niczym palcami. Jego połyskuj
ą
ce czarne buty
ś
lizgały si
ę
na wykruszonych
kamieniach schodów i młody m
ęŜ
czyzna musiał nieraz wyci
ą
ga
ć
r
ę
ce na boki, by
utrzyma
ć
równowag
ę
. Srebrzysta szata, w któr
ą
był odziany, odpowiednia na krótk
ą
przechadzk
ę
ulicami miasta, nie chroniła ciała przed podmuchami zimnego wichru.
Je
Ŝ
eli ten eksperyment zako
ń
czy si
ę
sukcesem, Brakiss powróci na Telti, gdzie
przynajmniej panowały znacznie wy
Ŝ
sze temperatury.
jak pot
ęŜ
ny drapie
Ŝ
nik na zdobycz. Jego peleryna powiewała na wietrze, a szerokie
barki sugerowały, i
Ŝ
m
ęŜ
czyzna jest obdarzony niezwykł
ą
fizyczn
ą
sił
ą
.
Brakiss post
ą
pił krok do przodu, kiedy nagle wicher ucichł. Powietrze zamarło,
podobnie jak on... gdy
Ŝ
w tej samej sekundzie usłyszał-poczuł-zobaczył-milion głosów
istot krzycz
ą
cych z przera
Ŝ
enia.
Zalała go fala trwogi. Ponownie przypomniał sobie chwil
ą
, kiedy mistrz
Skywalker kazał mu wyprawi
ć
si
ę
w gł
ą
b własnego serca. Zobaczył, co si
ę
w nim
kryje, ale omal nie postradał zmysłów...
W gardle Brakissa wezbrał okrzyk...
I w tej samej sekundzie zamarł, kiedy wokół niego eksplodowały inne okrzyki,
napełniaj
ą
c go, rozgrzewaj
ą
c i topi
ą
c niesione podmuchami wiatru kryształki lodu.
Młody m
ęŜ
czyzna miał wra
Ŝ
enie,
Ŝ
e staje si
ę
silniejszy, wi
ę
kszy i pot
ęŜ
niejszy ni
Ŝ
kiedykolwiek przedtem. Zamiast przera
Ŝ
enia czuł teraz dziwaczn
ą
, pokr
ę
tn
ą
rado
ść
.
Uniósł głow
ę
i spojrzał na Kuellera. M
ęŜ
czyzna uniósł r
ę
ce ku rozgwie
Ŝ
d
Ŝ
onemu
niebu i odchylił głow
ę
. Dokonała siew nim jaka
ś
przemiana. Został napełniony now
ą
wiedz
ą
, której Brakiss prawdopodobnie nawet nie pragn
ą
łby pozna
ć
.
A mimo to...
Mimo to Kueller promieniował, jakby ból kryj
ą
cy siew głosach milionów osób
podsycił co
ś
w jego duszy i sprawił,
Ŝ
e urósł jeszcze bardziej ni
Ŝ
kiedykolwiek.
Wicher zacz
ą
ł znów wia
ć
, a jego lodowaty podmuch odepchn
ą
ł Brakissa pod
kamienn
ą
ś
cian
ę
. Młody m
ęŜ
czyzna zaczekał, a
Ŝ
Kueller opu
ś
ci r
ę
ce swobodnie
wzdłu
Ŝ
ciała, i dopiero wówczas powiedział:
- Działa.
Kueller nasun
ą
ł mask
ę
na twarz.
- Całkiem dobrze - przyznał.
Zwa
Ŝ
ywszy na doniosło
ść
chwili, takie stwierdzenie było oczywistym
niedomówieniem. Kueller powinien pami
ę
ta
ć
o tym,
Ŝ
e Brakiss tak
Ŝ
e umiał włada
ć
Moc
ą
.M
ęŜ
czyzna si
ę
odwrócił, a
Ŝ
zaszele
ś
ciły fałdy szaty za jego plecami. Sprawiał
wra
Ŝ
enie,
Ŝ
e za chwil
ę
pofrunie. Podobna do czaszki po
ś
miertna maska,
ś
ci
ś
le
przylegaj
ą
ca do jego twarzy, l
ś
niła, jakby promieniowała wewn
ę
trznym blaskiem.
- Domy
ś
lam si
ę
,
Ŝ
e chciałby
ś
powróci
ć
teraz do swojego nikczemnego zaj
ę
cia -
odezwał si
ę
Kueller.
- Na Telti jest o wiele cieplej.
- Tu te
Ŝ
mo
Ŝ
e by
ć
ciepło.
Brakiss niemal odruchowo pokr
ę
cił głow
ą
. Nienawidził Almanii.
- Twój problem polega na tym,
Ŝ
e nie doceniasz pot
ę
gi nienawi
ś
ci - rzekł łagodnie
Kueller.
- Wydawało mi si
ę
,
Ŝ
e mój problem polega na tym, i
Ŝ
słu
Ŝę
równocze
ś
nie dwóm
panom - odparł Brakiss.
Kueller si
ę
u
ś
miechn
ą
ł, a w
ą
skie wargi maski poruszyły si
ę
razem z jego wargami.
- Czy tylko dwóm?
Słowa wisiały przez chwil
ę
w powietrzu mi
ę
dzy m
ęŜ
czyznami niczym
Ŝ
ywe
istoty. Brakiss miał wra
Ŝ
enie,
Ŝ
e całe jego ciało zamienia si
ę
z wolna w brył
ę
lodu.
- Działa - powtórzył po chwili.
- Domy
ś
lam si
ę
,
Ŝ
e oczekujesz nagrody.
- Zgodnie z tym, co pan obiecywał.
- Nigdy niczego nie obiecuj
ę
- odparł Kueller. - Co najwy
Ŝ
ej daj
ę
do zrozumienia.
Brakiss zaplótł r
ę
ce na torsie. Nie okazał gniewu, mimo i
Ŝ
Kueller pragn
ą
ł,
Ŝ
eby
si
ę
rozgniewał.
- Dał pan do zrozumienia,
Ŝ
e obdarzy mnie wielkimi skarbami.
- To prawda - przyznał Kueller. - Tylko czy zasługujesz na to,
Ŝ
ebym obdarzył ci
ę
wielkimi skarbami?
Młody m
ęŜ
czyzna nie odpowiedział. Wci
ąŜ
pami
ę
tał o tym,
Ŝ
e to wła
ś
nie Kueller
pomógł mu przyj
ść
do siebie po prze
Ŝ
ytym wstrz
ą
sie. Kiedy Brakiss przebywał na
Yavinie Cztery, wyruszył na katastrofaln
ą
wypraw
ę
w gł
ą
b własnego serca, w trakcie
której omal nie oszalał. Ju
Ŝ
dawno jednak spłacił ten dług wdzi
ę
czno
ś
ci. Został,
poniewa
Ŝ
nie miał dok
ą
d si
ę
uda
ć
.
Odepchn
ą
ł si
ę
od kamiennej
ś
ciany. Odwrócił si
ę
i postanowił zej
ść
z wie
Ŝ
y.
- Wracam na Telti - powiedział, czuj
ą
c wzbieraj
ą
c
ą
fal
ę
buntu.
- To dobrze - odezwał si
ę
Kueller. - Ale najpierw dasz mi ten zdalny sterownik.
Brakiss stan
ą
ł i obejrzał si
ę
przez rami
ę
. Odnosił wra
Ŝ
enie,
Ŝ
e w ci
ą
gu ostatniej
godziny Kueller zdecydowanie urósł. Urósł i zm
ęŜ
niał, wydoro
ś
lał.
A mo
Ŝ
e tylko było to złudzenie, wywołane panuj
ą
cymi ciemno
ś
ciami.
Gdyby Brakiss miał do czynienia z jakimkolwiek innym
ś
miertelnikiem, zapewne
zapytałby go, jakim cudem mógł dowiedzie
ć
si
ę
o urz
ą
dzeniu. Kueller nie był wszak
Ŝ
e
pierwszym lepszym
ś
miertelnikiem.
Młody m
ęŜ
czyzna wyci
ą
gn
ą
ł r
ę
k
ę
, w której trzymał niewielki przedmiot.
- Nie działa tak szybko, jak inne sterowniki, które dla pana skonstruowałem.
- Doskonale.
- Musi pan wprowadzi
ć
najpierw kody zabezpieczaj
ą
ce. Trzeba poinformowa
ć
urz
ą
dzenie, na jak
ą
sekwencj
ę
cyfr powinno reagowa
ć
.
- Jestem pewien,
Ŝ
e sobie z tym poradz
ę
.
- Musi pan sprz
ą
c je ze sob
ą
.
- Brakissie, potrafi
ę
posługiwa
ć
si
ę
zdalnymi sterownikami.
- To dobrze - odparł młody m
ęŜ
czyzna.
Zebrał siły i przeszedł przez wyrw
ę
w murze kamiennej chaty. Przekonał si
ę
,
Ŝ
e w
ś
rodku, dok
ą
d nie docierały podmuchy wiatru, jest o wiele cieplej.
Nie wierzył jednak, aby Kueller pozwolił mu tak po prostu odej
ść
.
- Czego pan oczekuje ode mnie, kiedy wróc
ę
na Telti? - zapytał.
- Skywalkera - odparł Kueller. W jego chrapliwym głosie zad
ź
wi
ę
czała nuta
nienawi
ś
ci. - Wielkiego mistrza Jedi, Luke'a niezwyci
ęŜ
onego Skywalkera.
Młody m
ęŜ
czyzna poczuł,
Ŝ
e kryształki lodu przenikn
ę
ły do gł
ę
bi jego serca.
- Co zamierza pan z nim uczyni
ć
?
- Unicestwi
ę
go - odrzekł Kueller. - Tak samo, jak on usiłował nas unicestwi
ć
.
ROZDZIAŁ 2
Nagle poczuł fal
ę
emocji, która uderzyła go niczym pi
ęść
: zimna, twarda, pot
ęŜ
na
i przera
Ŝ
aj
ą
ca. Ból był bardziej dotkliwy ni
Ŝ
cokolwiek, co odczuwał do tej pory.
Gorszy ni
Ŝ
ten, którego doznał, kiedy omal nie stracił nogi, staraj
ą
c si
ę
unieszkodliwi
ć
„Oko Palpatine'a". Silniejszy ni
Ŝ
ból, jaki sprawiło mu wyładowanie energii ciemnej
Mocy, którym uraczył go Imperator, gdy przebywał na pokładzie Gwiazdy
Ś
mierci.
Gorszy nawet ni
Ŝ
ten, jaki przenikn
ą
ł go na Hoth, kiedy doznawał rany twarzy. Fali
przera
Ŝ
enia i bólu towarzyszył wstrz
ą
s, jaki wywołuje u
ś
wiadomienie sobie czyjej
ś
zdrady - wstrz
ą
s zwielokrotniony przez miliony umysłów istot, które go prze
Ŝ
yły.
Stoj
ą
cy na jednej r
ę
ce Luke zachwiał si
ę
. Usiłował zachowa
ć
równowag
ę
i
utrzyma
ć
w powietrzu kamienie i pie
ń
drzewa,
Ŝ
eby nie spadły na głowy niczego nie
podejrzewaj
ą
cych uczniów. Artoo rozpaczliwie zapiszczał, szybuj
ą
c w przeciwległy
kraniec polany, ale d
ź
wi
ę
k ten zmieszał si
ę
z okrzykami, jakie rozbrzmiewały w głowie
Skywalkera. Mały robot, wydaj
ą
c metaliczny grzechot, wyl
ą
dował na murawie.
Uczniowie Luke'a w popłochu rozbiegli si
ę
po polanie, a mistrz Jedi stracił resztki
koncentracji.
Luke Skywalker utrzymywał ci
ęŜ
ar ciała, stoj
ą
c tylko na jednej r
ę
ce. Zagł
ę
biwszy
palce w wilgotny grunt d
Ŝ
ungli, starał si
ę
utrzymywa
ć
równowag
ę
. Po jego obna
Ŝ
onej
szyi i twarzy spływały krople potu, które pó
ź
niej
ś
ciekały z brody i nosa. Mistrz Jedi
nie miał na stopach butów, a jego nogi odziane były w obcisłe spodnie,
ś
ci
ś
le
przylegaj
ą
ce do wilgotnej skóry. W powietrzu nad nim unosił si
ę
Artoo razem z
kilkoma wi
ę
kszymi i mniejszymi kamieniami, a tak
Ŝ
e na wpół spróchniałym pniem
jakiego
ś
drzewa.
Ć
wiczeniom Luke'a przygl
ą
dało si
ę
kilkoro słuchaczy akademii;
najzdolniejszych i najmłodszych uczniów jego najlepszej klasy.
Skywalker wykonywał to
ć
wiczenie od chwili, kiedy nad horyzontem czwartego
ksi
ęŜ
yca wzeszła ogromna pomara
ń
czowa kula gazowego giganta, Yavina. Wielka
miedziana tarcza planety wisiała teraz dokładnie nad jego głow
ą
, ale mimo i
Ŝ
Luke
obficie si
ę
pocił, nie odczuwał zm
ę
czenia ani pragnienia. Odnosił wra
Ŝ
enie,
Ŝ
e Moc
przepływa przez jego ciało niczym chłodna woda, pozwalaj
ą
c mu utrzymywa
ć
w
powietrzu Artoo, kamienie i pie
ń
drzewa.
Uczniowie zapewne zastanawiali si
ę
, jak długo jeszcze b
ę
d
ą
musieli przygl
ą
da
ć
si
ę
mistrzowi. Luke pomy
ś
lał,
Ŝ
e mo
Ŝ
e powinien po kolei unosi
ć
ich nad mi
ę
kk
ą
muraw
ę
polany, a potem pozostawia
ć
samym sobie i pozwala
ć
, by spadali na ziemi
ę
-
powoli albo szybko, w zale
Ŝ
no
ś
ci od indywidualnych umiej
ę
tno
ś
ci władania Moc
ą
.
Stłumił u
ś
miech. Bardzo lubił naucza
ć
, ale niecz
ę
sto to okazywał. Rzadko si
ę
ś
miał, gdy
Ŝ
czasami kandydaci na rycerzy Jedi s
ą
dzili,
Ŝ
e bawi si
ę
ich kosztem - co nie
wpływało korzystnie na wzajemne stosunki mi
ę
dzy uczniami a nauczycielem. Mimo to
zdarzały si
ę
momenty takie jak ten, które sprawiały mu du
Ŝ
o rado
ś
ci. Artoo zapewne
nie doceniał tego aspektu procesu nauczania, ale to wła
ś
nie dzi
ę
ki takim chwilom
Skywalker mógł si
ę
znów czu
ć
jak niesforny chłopak.
Zamiast unie
ść
w powietrze którego
ś
ucznia, oderwał od ziemi jeszcze jeden spory
kamie
ń
. Zbli
Ŝ
ył go do pozostałych, czuj
ą
c, jak kołysze si
ę
niepewnie, zanim znajdzie
si
ę
w wyznaczonym miejscu. Uczniowie Luke'a patrzyli w milczeniu. Mistrz przygl
ą
dał
si
ę
ich stopom, obserwuj
ą
c, czy który
ś
ucze
ń
, bardziej zirytowany ni
Ŝ
pozostali, nie
poruszy si
ę
niespokojnie. Zamierzał unie
ść
pierwszego, który b
ę
dzie sprawiał wra
Ŝ
enie,
Ŝ
e si
ę
niecierpliwi.
Opracował t
ę
metod
ę
szkolenia przed kilkoma laty jako
ć
wiczenie maj
ą
ce nauczy
ć
kandydatów cierpliwo
ś
ci, a tak
Ŝ
e jako sposób ukazania im pot
ę
gi Mocy. Podobnie jak
wi
ę
kszo
ść
metod, jakie stosował w swojej akademii, na jednych słuchaczach wywierała
wi
ę
ksze wra
Ŝ
enie, a na innych mniejsze. Czasami, obserwuj
ą
c reakcje uczniów na
ró
Ŝ
ne aspekty kształcenia, wiedział, co dzieje si
ę
w ich umysłach. Ci kandydaci, którzy
przygl
ą
dali mu si
ę
w tej chwili, przebywali w akademii na tyle krótko,
Ŝ
e na
ś
ladowali
reakcje pozostałych. Mistrz Jedi miał nadziej
ę
,
Ŝ
e pozb
ę
d
ą
si
ę
tego nawyku, zanim
pomara
ń
czowa tarcza planety skryje si
ę
za przeciwległym horyzontem.
Poczuł, jak mi
ęś
nie r
ę
ki pod ci
ęŜ
arem jego ciała wiotczej
ą
i odmawiaj
ą
posłusze
ń
stwa. Wyl
ą
dował na ziemi i na chwil
ę
stracił zdolno
ść
oddychania. Le
Ŝ
ał na
plecach, czuj
ą
c wilgo
ć
ś
ciółki, i wsłuchiwał si
ę
w pełne przera
Ŝ
enia okrzyki, wci
ąŜ
jeszcze rozbrzmiewaj
ą
ce niczym echo w jego mózgu.
Nagle głosy umilkły równie szybko, jak si
ę
pojawiły.
- Czy dobrze si
ę
czujesz, mistrzu? - odezwał si
ę
jeden z uczniów. Luke miał
wra
Ŝ
enie,
Ŝ
e na ten d
ź
wi
ę
k nakłada si
ę
jego własny głos, przepełniony tym samym
dr
Ŝą
cym przera
Ŝ
eniem, jakie odczuwał przed siedemnastu laty. - Co si
ę
stało?
Mistrz Jedi dotkn
ą
ł twarzy palcami lewej dłoni i przekonał si
ę
,
Ŝ
e cały dr
Ŝ
y.
- Miało miejsce silne zakłócenie Mocy - powiedział. Zastanawiał si
ę
, jakim cudem
nie poczuli tego jego uczniowie; jak on sam nie poczuł czego
ś
nawet jeszcze
silniejszego, co wydarzyło si
ę
przed tyloma laty.
„Jakby miliony głosów nagle krzykn
ę
ło z przera
Ŝ
enia i równie niespodziewanie
zostało uciszonych".
- Benie - szepn
ą
ł do siebie. - Czy
Ŝ
by jeszcze jedna Gwiazda
Ś
mierci?
Nie oczekiwał
Ŝ
adnej odpowiedzi. Dodaj
ą
cy otuchy głos Bena zamilkł na długo
przed zorganizowaniem akademii Jedi, a nawet przed czasami wielkiego admirała
Thrawna.
Luke zamkn
ą
ł oczy i starał si
ę
umiejscowi
ć
ź
ródło zakłócenia. Tam, gdzie jeszcze
przed chwil
ą
t
ę
tniło
Ŝ
ycie, natrafił na ogromn
ą
pustk
ę
. Pozostał w niej tylko
ś
lad
wielkiego bólu, osad bezbrze
Ŝ
nego zdumienia i resztki wstrz
ą
su zwi
ą
zanego z czyj
ąś
zdrad
ą
... echa krzyku wydobywaj
ą
cego si
ę
niczym z czelu
ś
ci rozpadliny.
- Mistrzu Skywalkerze? - Głos nale
Ŝ
ał do jednaj z najbardziej obiecuj
ą
cych
uczennic, Eelysy, młodej dziewczyny pochodz
ą
cej z Coruscant. - Mistrzu
Skywalkerze?
Luke pomachał do niej praw
ą
r
ę
k
ą
. Czuł,
Ŝ
e plecy bol
ą
go od uderzenia o ziemi
ę
, a
płuca z powodu chwilowego braku tlenu. Wydawało mu si
ę
,
Ŝ
e serce mu p
ę
knie,
przepełnione bezgranicznym bólem. Od strony skraju polany doleciał
Ŝ
ałosny pisk
Artoo.Musiał usi
ąść
, by udowodni
ć
swoim uczniom,
Ŝ
e wszystko jest w porz
ą
dku, cho
ć
nie było to prawd
ą
.
- Mistrzu Skywalkerze?
Głos Eelysy zmieszał si
ę
i stopił z echami innych głosów rozbrzmiewaj
ą
cych w
jego głowie. Otworzył oczy. W cieniu dr
Ŝą
cej r
ę
ki ujrzał twarz Leii, poparzon
ą
i
zakrwawion
ą
. Wyci
ą
gn
ą
ł ku niej r
ę
k
ę
, ale wizja znikn
ę
ła.
„To przyszło
ść
widzisz".
A zatem katastrofa nie wydarzyła si
ę
na Coruscant. Wiedziałby, gdyby Leia
zgin
ę
ła. Albo Han. Albo ich dzieci.
Wiedziałby to.
Artoo zapiszczał ponownie. Tym razem zabrzmiało to, jakby si
ę
niecierpliwił.
- Odnajd
ź
cie Artoo - powiedział, zwracaj
ą
c si
ę
do uczniów. Jego głos dr
Ŝ
ał;
brzmiał niespokojnie i ponuro, podobnie jak głos Bena po zniszczeniu Alderaanu.
Usłyszał trzask łamanych gał
ą
zek. Trzej stoj
ą
cy najbli
Ŝ
ej uczniowie oddalili si
ę
,
by odszuka
ć
małego robota.
A mo
Ŝ
e tylko opu
ś
cili nauczyciela, nie umiej
ą
c wytłumaczy
ć
sobie jego
niespodziewanej, zdumiewaj
ą
cej utraty panowania nad sob
ą
.
- Co si
ę
stało, mistrzu Skywalkerze?
Eelysa kucn
ę
ła obok niego, obracaj
ą
c szczupłe, wiotkie ciało w stron
ę
, sk
ą
d mógł
si
ę
ukaza
ć
niewidoczny nieprzyjaciel. Odkrycie,
Ŝ
e dziewczyna wykazuje talent Jedi,
wprawiło w zdumienie nawet Luke'a. Pochodziła z Coruscant, ale urodziła si
ę
ju
Ŝ
po
ś
mierci Imperatora, wskutek czego jej umiej
ę
tno
ść
władania Moc
ą
nie została ska
Ŝ
ona
przez
Ŝ
adne trucizny. Była młoda. Bardzo, bardzo młoda.
- Przed chwil
ą
zgin
ę
ło milion niewinnych istot ludzkich - w m
ę
czarniach i bólu, w
jednej chwili - odparł Luke.
Z trudem oparł cz
ęść
ci
ęŜ
aru ciała na łokciach. Wiedział jednak,
Ŝ
e do galaktyki
ponownie zawitało bezkresne zło.
Zło, które zagra
Ŝ
ało Leii.
To te
Ŝ
wiedział.
Czas nauki nale
Ŝ
ał do przeszło
ś
ci. Luke nie w
ą
tpił,
Ŝ
e musi zabra
ć
Artoo i lecie
ć
na Coruscant.
rym stały teraz Leia i Mon Mothma. Mimo i
Ŝ
w krótkich włosach Mon Mothmy
widniały pasemka siwizny, była przywódczyni Nowej Republiki wygl
ą
dała pod
wieloma wzgl
ę
dami jak starsza, stateczniejsza siostra Leii. Skóra Mon Mothmy pokryła
si
ę
delikatn
ą
sieci
ą
zmarszczek, które pozostały z czasów wyniszczaj
ą
cej jej organizm
choroby, o jak
ą
przyprawił j
ą
przed sze
ś
cioma laty ambasador Caridy, Furgan.
- O co ci chodzi? - zapytała Mon Mothma.
Leia pokr
ę
ciła głow
ą
i wytarła wilgotne dłonie w fałdy sukni. Prawie niczym nie
ró
Ŝ
niła si
ę
od młodej dziewczyny, ksi
ęŜ
niczki Leii Organy z Alderaanu, pełnej nadziei i
idealistycznych pomysłów najmłodszej pani senator, która po raz pierwszy wkroczyła
do sali obrad imperialnego Senatu, naiwnie wierz
ą
c,
Ŝ
e jej siła przekonywania i
rozs
ą
dek pomog
ą
ocali
ć
Star
ą
Republik
ę
. T
ę
sam
ą
osob
ę
, która pozbyła si
ę
wszelkich
złudze
ń
w tej samej chwili, kiedy spojrzała w zniszczon
ą
twarz senatora Palpatine'a.
- S
ą
teraz pełnoprawnymi członkami Nowej Republiki, Leio - rzekła Mon
Mothma. - Zostali wyłonieni w trakcie uczciwych wyborów.
- Ale to nie w porz
ą
dku. Wła
ś
nie tak to wszystko wówczas si
ę
zacz
ę
ło.
Od chwili ogłoszenia wyników wyborów Leia ci
ą
gle rozmawiała na ten temat
tak
Ŝ
e z Hanem. Kilka planet poprosiło Senat o wyra
Ŝ
enie zgody na to,
Ŝ
eby ich
politycznymi przedstawicielami mogli zosta
ć
byli funkcjonariusze Imperium. W
uzasadnieniu petycji podano,
Ŝ
e niektórzy najlepsi urz
ę
dnicy zapobiegli zagładzie
ludów własnych
ś
wiatów tylko dzi
ę
ki temu,
Ŝ
e słu
Ŝ
yli jako imperialni urz
ę
dnicy. Byli
niewiele znacz
ą
cymi biurokratami, ale ocalili
Ŝ
ycie setkom Rebeliantów, poniewa
Ŝ
nie
zwracali uwagi na niezwykle ruchy oddziałów wojsk czy pojawianie si
ę
obcych twarzy
w tłumie. Leia sprzeciwiała si
ę
temu pomysłowi od pierwszej chwili, kiedy o nim
usłyszała, z pobie
Ŝ
nego szkolenia, jakie przeszła, aby umie
ć
włada
ć
Moc
ą
, wysłała wici
my
ś
li i odnalazła dzieci w komnatach, czyli tam, gdzie przebywa
ć
powinny.
- Luke'u - szepn
ę
ła.
Uwolniła si
ę
z obj
ęć
Mon Mothmy i podeszła do starej konsolety ł
ą
czno
ś
ci
mi
ę
dzygwiezdnej. Poł
ą
czyła si
ę
z Yavinem Cztery, gdzie dowiedziała si
ę
,
Ŝ
e jej brat
wła
ś
nie odleciał swoim X--skrzydłowcem.
- Leio, co si
ę
stało? - zapytała Mon Mothma.
Młodsza kobieta nie odpowiedziała. Czekała chwil
ę
, próbuj
ą
c poł
ą
czy
ć
si
ę
z
my
ś
liwcem typu X, pilotowanym przez jej brata, i po chwili jego głos zabrzmiał w
niewielkiej komnacie.
- Leio? - zapytał Luke, jakby tak
Ŝ
e si
ę
martwił, czy siostrze nie przydarzyło si
ę
co
ś
złego.
- Nic mi nie jest, Luke'u - odparła, czuj
ą
c niewymown
ą
ulg
ę
.
- Lec
ę
do ciebie. Czekaj na mnie.
Leia nie mogła jednak czeka
ć
. Musiała wiedzie
ć
to ju
Ŝ
teraz.
- Ty równie
Ŝ
to poczułe
ś
, prawda? — zapytała. - Co si
ę
stało?
- Alderaan - szepn
ą
ł Luke i to było wszystko, czego Leia pragn
ę
ła si
ę
dowiedzie
ć
.
Poczuła,
Ŝ
e w jej umy
ś
le tworzy si
ę
wizerunek Alderaanu... Alderaanu widzianego
po raz ostatni z pokładu Gwiazdy
Ś
mierci, uroczego i pogodnego - na kilka sekund
przedtem, zanim został rozerwany na kawałki.
Leia Organa Solo, przywódczyni Nowej Republiki, poprawiła pas zdobi
ą
cy dług
ą
biał
ą
sukni
ę
. Nabrała du
Ŝ
y haust powietrza. Kiedy poczuła,
Ŝ
e Mon Mothma kładzie
dło
ń
na jej ramieniu, obdarzyła j
ą
rozbrajaj
ą
cym u
ś
miechem, podobnym troch
ę
do tego,
jakim obdarzała Palpatine'a i jego zwolenników zasiadaj
ą
cych w imperialnym Senacie.
Powoli wypu
ś
ciła powietrze. Czuła si
ę
w tej chwili dokładnie tak, jak w czasach,
kiedy była kilkunastoletni
ą
dziewczyn
ą
. Miała wra
Ŝ
enie,
Ŝ
e co
ś
utraciła;
Ŝ
e odniosła
pora
Ŝ
k
ę
, a
Ŝ
ycie zmieniło bieg bez jej wiedzy czy zgody.
Mon Mothma zamkn
ę
ła złociste rze
ź
bione drzwi, a pó
ź
niej zablokowała zamek.
Obie kobiety znajdowały si
ę
w małej garderobie, któr
ą
urz
ą
dzono w czasach panowania
Imperatora Palpatine'a. Niewielki pokój, przylegaj
ą
cy bezpo
ś
rednio do sali obrad
Senatu, pełnił w tamtych czasach funkcj
ę
tajnego o
ś
rodka ł
ą
czno
ś
ci, chocia
Ŝ
z wygl
ą
du
przypominał wła
ś
nie garderob
ę
. Jego
ś
ciany ozdobiono delikatnymi złotymi listkami.
Cz
ęść
jednej zajmowało ci
ą
gn
ą
ce si
ę
od podłogi do sufitu olbrzymie lustro, przed
którym stały teraz Leia i Mon Mothma. Mimo i
Ŝ
w krótkich włosach Mon Mothmy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]