[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->KRYSZTAŁOWAGWIAZDAVONDA N. McINTYREWIELKIE SERIE SFcykl Gwiezdne WojnyHan Solo na Krańcu GwiazdZemsta Hana SoloHan Solo i utracona fortunaNowa nadziejaImperium kontratakujePowrót JediSpotkanie na MimbanPakt na BakurzeŚlubksiężniczki LeiiKryształowa gwiazdaDziedzic ImperiumCiemna Strona MocyOstatni rozkazW poszukiwaniu JediUczeń Ciemnej StronyWładcy MocySpadkobiercy MocyKRYSZTAŁOWAGWIAZDAVONDA N. McINTYREw przygotowaniuAkademia Ciemnej stronyPrzekładMagdalena OstrowskaTytuł oryginałuTHE CRYSTAL STARIlustracja na okładceTOM JUNGDla Leight BrackettRedakcja merytorycznaDOROTA LESZCZYŃSKAKorektaWIESŁAWA PARTYKACopyright © 1995 by Lucasfilm Ltd.All rights reservedPublished originally under the titleThe Crystal Star by Bantam Books.For the Polish editionCopyright © 1996 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.ISBN 83 - 7169 - 343 - 5Z podziękowaniem dlaKevina J. AndersonaRebeki Moestry AndersonMarka Burne'aJohna H. ChalmersaJane HawkinsO. HenryMarilyn HoltAndy'ego HooperaKate ShaeferAmy ThomsonJanny SihesteinROZDZIAŁ 1Dzieci zostały uprowadzone.Leia biegła na oślep przez polanę, zostawiając w tyle dworzan, szambelana MuntoCodru, doradców oraz młodą niańkę, która wbrew dworskiej etykiecie wtargnęła doprywatnych apartamentów Leii. Krwawiła z nosa i uszu, oszołomiona nie mogła wy-mówić słowa.Leia jednak zrozumiała od razu: Jaina, Jacen i Anakin zostali porwani.Pędziła teraz, mijając drzewa, w dół porośniętej delikatnym mchemścieżki,wio-dącej do dziecięcego miejsca zabaw. Jaina wyobrażała sobie,że ścieżkajest gwiezd-nym traktem, prowadzącym statek w nadprzestrzeń. Dla Jacena była wielkim, tajemni-czym traktem - rzeką, a Anakin, który ze względu na swój wiek nie miał tak bujnej wy-obraźni, upierał się,żebyła to tylko zwykła leśnaścieżkawiodąca na łąkę.Dzieci uwielbiały las i łąkę, a Leia cieszyła się, słysząc okrzyki radości, kiedyprzynosiły jej najprzeróżniejsze skarby: wijącego się robaka, kamień z wtopionym niby- klejnotem czy kawałek skorupki.Wspomnienie rozpłynęło się we łzach. Pantofel uwiązł w gęstym mchu i Leia po-tknęła się. Cudem uniknęła upadku i ruszyła dalej, podnosząc trochę wyżej suknię.Dawniej - pomyślała - dawniej ubrałabym się w porządne buty i spodnie. Jakie to głu-pie potykać się o własne ubranie! Z pewnością mogłabym pokonać odległość z gabine-tu do lasu bez zadyszki!A dyszała ciężko, z trudem łapiąc oddech.Popołudniowe, zielonkaweświatłowypełniało przestrzeń. Odbijało się w luster-kach wody w miejscu, gdzie zwykły bawić się dzieci, tam gdzie kończył się las i zaczy-nała podmokła łąka.Leia biegła bez tchu, a nogi ciążyły jej, jakby były z ołowiu. Biegła, by poznaćprawdę, straszną rzeczywistość, w którą jeszcze nie mogła uwierzyć.- Jak mogło do tego dojść? Jak coś podobnego mogło się wydarzyć?Odpowiedź - jedyna możliwa - przerażała ją. Księżniczka zdawała sobie sprawę,żew pewnym momencie utraciła zdolność wyczuwania obecności dzieci. Taki skutekmogła wywołać jedynie manipulacja Mocą.Leia dotarła wreszcie na łąkę. Pobiegła nad małe jeziorko, gdzie Jama i Jacenzwykłe pluskali się, bawili i uczyli pływać małego Anakina.Wybuch zniszczył delikatną trawę. Wokół rozprutejświeżoziemiźdźbłabyły cał-kowicie sprasowane.To bomba ciśnieniowa! - z przerażeniem pomyślała Leia.Bomba ciśnieniowa wybuchła w pobliżu jej dzieci. Nie zginęły! - przekonywałasamą siebie. Wiedziałaby, gdyby tak się stało!Na ziemi tuż obok krateru nieruchomo jak kłoda leżał Chewbacca. Krew wyraźnieodcinała się od kasztanowej sierści.Leia padła przy nim na kolana, nie zważając na błoto. Przeraziła się,żeWookienieżyje,ale wciąż oddychał, choć mocno krwawił. Ucisnęła ręką głęboką ranę na jegonodze. Próbując zatamować upływ krwi, starała się go ratować. Jednak silne uderzeniapulsu gwałtownie wyrzucały czerwony strumień. Wookie, podobnie jak niańka, krwa-wił z uszu i nosa.Straszliwy,żałosnydźwięk wydobywający się z jego gardła nie był jękiem bólu,ale płaczem spowodowanym wściekłością i wyrzutami sumienia.- Leż spokojnie! - powiedziała Leia. - Leż, Chewbacco! Lekarz zaraz przyjdzie,wszystko będzie dobrze. Co się tutaj stało, och, co się stało?!Znów zapłakał, a Leia zrozumiała,żeChewie pragnie umrzeć z rozpaczy. Trakto-wał jej rodzinę jak swoją własną. Była jego Honorową Rodziną, a on zawiódł, nie po-trafił ustrzec dzieci.- Nie wolno ci umierać!Musiżyć.Musi - pomyślała. - Tylko on może mi powiedzieć, kto porwał mojedzieci.- Nie odchodź! Proszę, nie odchodź!Doradcy i szambelan właśnie wybiegli z lasu. Depcząc delikatną, wysoką trawę,raz po raz krzyczeli ze złości, ponieważ kaleczyły ich cienkieźdźbła.Dzieci zawszeswobodnie biegały po łące nie pozostawiając po sobieśladów,lecz nigdy nie spotkałaichżadnakrzywda. Trawa ustępowała przed nimi jak za dotknięciem czarodziejskiejróżdżki.Zaczarowana dla moich zaczarowanych dzieci - pomyślała Leia. - Sądziłam,żepotrafię je ochronić,żenigdy nic im się nie stanie.Gorące łzy spłynęły po policzkach księżniczki.Dworzanie, doradcy i straże zebrali się wokół niej.- Pani - powiedział bezradnie szambelan Munto Codru. W pełnym słońcu i na sil-nym wietrze twarz pana Iyona stała się purpurowa. Nie wyglądał najlepiej.- Gdzie lekarz? - szlochała Leia. - Dajcie lekarza!- Wysłałem już po niego, pani.Iyon usiłował nakłonić ją, by wstała, sam chciał zatamować płynącą z rany krew,ale księżniczka powstrzymała go ostrym słowem. Puls Chewie'ego słabł. Leia bała się,żeto już koniec.Nie umrzesz - powiedziała w myślach. - Nie wolno ci umierać. Nie dopuszczę dotego!Aby go wzmocnić, użyła całej swej wiedzy, ale ta okazała się niewystarczająca.Leiażałowała, żeobowiązki dyplomatyczne nie pozwoliły jej na dogłębne studia nadMocą. Nie potrafiła posłużyć się nią, aby uratować Wookiego.Wiedziała,żejeśli nie zdoła zatrzymać krwotoku, Chewie umrze. Mogła to jednakzrobić tylko mechanicznie, próbując w dalszym ciągu uciskać miejsce powyżej rany.Przez pole biegła lekarka. Przed nią, niosąc torbę z instrumentami i lekarstwami,pędził wyrwulf. Zobaczywszy zwierzę, Leia przypomniała sobie,żez dziećmi bawił sięwyrwulf Iyona.On także zniknął.Doktor Hyos uklękła obok Leii. Zbadała ranę.- Dobra robota - rzekła z aprobatą.- Możesz już odejść, księżniczko - powiedział szambelan.- Jeszcze nie — zaprotestowała Hyos. - Mam tylko cztery ręce, a księżniczka bar-dzo mi pomaga.Wyrwulf przysiadł pomiędzy Leią i doktor Hyos. Leia wzdrygnęła się. Wyrwulfwolno odwrócił masywną głowę w jej stronę i wytrzeszczył wielkie błękitne oczy,przysłonięte zazwyczaj pokrytymi czarną sierścią brązowymi powiekami.Sapał iśliniłsię, wystawiając pomiędzy dolnymi kłami wielki jęzor. Miał grote-skowy pysk. Wydobywający się stamtąd gorący, cierpki odór przyprawiał Leię o dresz-cze.Cztery ręce lekarki, zwykle ociężałe, poruszały się szybko, szukając czegoś w ko-szu przytroczonym do boku wyrwulfa.- Widzisz, co teraz robię - mówiła łagodnie. - Najważniejszy jest krwotok. Naszaksiężniczka go zatrzymała.Hyos mówiła do wyrwulfa, wyjaśniając mu każdą swoją czynność.Wyciągnęła z jednej przegródki bandaż elastyczny, z drugiej wybrała odpowiednielekarstwo. Jej długie złote palce były zwinne i pewne.Leia starała się nie tracić nadziei, choć ręce miała zalane gorącą krwią Chewie'ego.Wookie zamknął oczy i przestał się poruszać.- Bandaż jest już zaciśnięty, moja księżniczko - rzekła doktor Hyos - możesz za-brać ręce.Leia wykonała polecenie.Lekarka docisnęła bandaż do boku Chewie'ego powyżej ręki Leii. Rana zostałaprzykryta sierścią. Wyrwulf patrzył, wywieszając język.Leia usiadła na piętach. Miała sztywne ręce, poplamione ubranie, ale widziaławszystko zdumiewająco wyraźnie.Doktor Hyos zbadała Chewbaccę, marszcząc brwi na widok wysychających stru-żekkrwi sączącej się z jego nosa i uszu.- To bomba ciśnieniowa... - stwierdziła.Leia pamiętała jak przez mgłę pojedyncze uderzenie pioruna. Pamiętała,żepomy-ślaławtedy leniwie, iż zanosi się na deszcz i Chewbacca wkrótce przyprowadzi z łąkibliźnięta i Anakina. Mogłaby wtedy oderwać się na chwilę od swych obowiązków, abyich przytulić, pozachwycać się najnowszymi skarbami, potowarzyszyć malcom podczasjedzenia.Byłśrodekpopołudnia. Kiedy zdążyło zrobić się tak późno, skoro jeszcze przedchwilą była pora drugiegośniadania?- zastanawiała się Leia.- Pani... - zaczął szambelan Iyon. Nie próbował już zachęcać jej do odejścia.- Zamknąć port - rozkazała Leia. - Zablokować drogi. Czy możecie przesłuchaćniańkę? Sprawdzić zarządzających portem. Czy istnieje możliwość,żeporywacze zdo-łali opuścić planetę?Obawiała się,żecokolwiek teraz zrobi, będzie za późno.Ale jeśli już uciekli, mogę dogonić ich ,.Alderaanem" - pomyślała. - Mogłabymich złapać, mój mały statek dopędzi każdego.- Pani, zamkniecie portu nie byłoby zbyt rozsądne. Przeszyła go wzrokiem, na-tychmiast podejrzewając człowieka, któremu jeszcze przed chwilą ufała.- Zabrali twojego... - zawahała się, niepewna, co powinna teraz powiedzieć.- Mojego wyrwulfa, pani - powiedział. - Tak.- To był twój wyrwulf. Nie zależy ci na nim?- Bardzo mi zależy, pani. Aleja rozumiem naszą tradycję, ty zaś, wybacz, nie ro-zumiesz. Zamykanie portu kosmicznego nie jest konieczne.- Porywacze będą próbowali uciec z Munto Codru - odparła.Pan Iyon rozłożył swe cztery ręce.- Nie zrobią tego. Obowiązują tu pewne zwyczaje - odpowiedział. - Jeśli je uzna-my, dzieciom nic się nie stanie - to także jest tradycją.Leia wiedziała o panującym na Munto Codru zwyczaju porywania, a następnieżą-dania okupu. Właśnie to było powodem, dla którego Chewbacca kręcił się stale tak bli-sko dzieci. Dlatego też staremu zamkowi zapewniono dodatkową ochronę i straż. Dlaludzi z Munto Codru porwania były ważną politycznie, sportową rozgrywką.Leia nie zamierzała jednak w niej uczestniczyć.- To najbardziej zuchwałe porwanie, jakie widziałem - stwierdził szambelan.- I najbardziej okrutne - dodała Leia. - Ranny Chewbacca! I ta bomba ciśnienio-wa... moje dzieci... - przestawała panować nad głosem, powoli ogarniało ją przerażenie.- Porywacze detonują bomby ciśnieniowe tylko po to, aby dowieść swojej siły, pa-ni - rzekł Iyon.- Ale porwania miały nikomu nie wyrządzać krzywdy.- Nikomu spośród szlachetnie urodzonych, księżniczko Leio - odparł.- Mój tytuł brzmi: „Władczyni Nowej Republiki" - odpowiedziała za złością. - Nie„Księżniczka". Nigdy więcej tak do mnie nie mów.Świat,w którym byłam księżnicz-ką, dawno przestał istnieć.Żyjemyw Republice.- Wiem o tym, pani. Wybacz, proszę, nasze staromodne przyzwyczajenia.- Muszą wiedzieć,żenie mają szans - oświadczyła Leia. - Ani otrzymania okupu,ani ucieczki. A jeśli... - nie potrafiła się zmusić, aby wymówić słowo „skrzywdzą".- Jeśli wolno mi coś doradzić w tej sprawie... - zaczął szambelan, nachylając się wjej kierunku. - Jeśli tym razem postąpisz według reguł Republiki, możesz mieć poważ-ne problemy.- Porywacze są pewnie bardzo odważni - z widoczną aprobatą powiedziała doktorHyos. - Ale są jednocześnie młodzi i niedoświadczeni. Z jakiej rodziny pochodzą? -popatrzyła na Iyona. - Może Sibiu?- Sibiu nie mają odpowiednich zasobów - odparł szambelan.Kimkolwiek są - pomyślała Leia - potrzebowali jedynie Mocy. Ciemnej stronyMocy.Pan Iyon wskazał ręką na stratowaną ziemię i na Chewbaccę.- To wymagało użycia promieniaściągającego.Musieli mieć powiązania z uzbro-jonymi przemytnikami, od których uzyskali bombę ciśnieniową. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • donmichu.htw.pl