[ Pobierz całość w formacie PDF ]
1
Barbara Hambly
Dzieci Jedi
2
DZIECI JEDI
BARBARA HAMBLY
Przekład
ANDRZEJ SYRZYCKI
JAROSŁAW KOTARSKI
3
Barbara Hambly
Dzieci Jedi
4
Tytuł oryginału
CHILDREN OF THE JEDI
Ilustracja na okładce
JOHN ALVIN
Redakcja stylistyczna
JADWIGA PILLER
Redakcja techniczna
ANDRZEJ WITKOWSKI
Korekta
HANNA RYBAK
Skład
WYDAWNICTWO AMBER
Published originally under the title
“Children of the Jedi” by Berkley Books
Copyright © 1997 by Lucasfilm, Ltd.
AU rights reserved.
For the Polish translation
© Copyright by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. 1997.
ISBN 83-7169-446-6
WYDAWNICTWO AMBER Sp. z o.o.
00-108 Warszawa, ul. Zielna 39, tel. 620 40 13, 620 81 62
Warszawa 1997. Wydanie I
Druk: Elsnerdruck Berlin
Annie
5
Barbara Hambly
Dzieci Jedi
6
czaną zębatą dziurą w murze, a w następnej porośniętymi dzikim winem ścianami bu-
dynku o łagodnej, wdzięcznie zaokrąglonej formie? Dlaczego zamieniało się to znów w
koszmar? Dlaczego działo się tak ze wszystkim?
Mężczyzna zaczął grzebać w kieszeni luźnego kombinezonu, po czym wyciągnął
zabrudzony żółtozielony kawałek flimsiplastu, na którym ktoś - może on sam - napisał:
ROZDZIAŁ
1
HAN SOLO
ITHOR
CZAS SPOTKANIA
- Czy widziałeś to już kiedyś?
Han Solo, oparty jedną ręką o parapet owalnego okna, pokręcił głową.
- Kiedyś poleciałem na jedno z takich Spotkań, zorganizowanych gdzieś w głębi-
nach przestworzy, mniej więcej w połowie odległości między Jamami Ploomy a Obrze-
żem Galaktyki - odparł. -Troszczyłem się jednak tylko o to, żebym nie został dostrze-
żony przez systemy czujników Ithorian. Miałem wówczas dostarczyć Worrtowi Gram-
bie prawie sto kilogramów białej jak kość słoniowa skały i wynieść się stamtąd, zanim
dopadną mnie imperialni celnicy. Uważam, że to było najbardziej... a zresztą, nie wiem.
- Wykonał lekki ruch ręką, jakby zakłopotany tym, że został przyłapany na zabawie w
sentymenty. - Imponujące nie jest odpowiednim słowem.
Nie. Leia Organa Solo wstała z fotela ustawionego przed terminalem komunikato-
ra i podeszła do męża. Biały jedwab płaszcza ciągnął się za nią, układając w idealnie
prostej linii. Dla przemytnika, którym był w tamtych czasach, mogło to być osiągnięcie
„imponujące" pod względem nawigacyjnym, a może i nie tylko takim. Leia widziała
jednak kiedyś, jak wielkie ithoriańskie latające miasta-oazy gromadzą się, manewrując
między polami deflektorów innych miast ze swobodą i wdziękiem ławicy srebrzystych
rybek. Obserwowała, jak łączą się ze sobą, nie wahając się chwili dłużej niż palce pra-
wej ręki pragnące złączyć się z palcami lewej.
Dzisiaj chodziło jednak o coś więcej.
Przyglądając się Spotkaniu, jakie wyznaczono nad zieloną ithoriańską dżunglą,
Leia nie potrafiła określić go inaczej niż „pełne Mocy": żyjące Mocą, przesiąknięte
Mocą, poruszające się w rytm oddechu Mocy.
I tak piękne, że trudno byłoby opisać je słowami.
Gruba warstwa deszczowych chmur zaczynała się przerzedzać, rozstępować. Pa-
dające ukośnie promienie słońca zalewały jasnym blaskiem baldachim dżungli, niemal
muskany przez najniżej szybujące miasta. Odbijały się od kamiennych, gipsowych i
marmurowych ścian, uwypuklając mozaikę dziesiątków odcieni żółtych, różowych i
brązowych powierzchni. Padały na osłony antygrawitacyjnych generatorów i za-
chwaszczone ogrody, pełne błękitnolistnych roślin, tremminów i ogromnych paproci.
Pomiędzy miastami przerzucono mnóstwo pomostów. Dziesiątki takich konstrukcji
łączyło antygrawitacyjne platformy, po których ciurkały strumyki Ithorian, odzianych
w różnobarwne szaty i przypominających kwiaty. Szkarłatne i błękitne proporce trzepo-
tały na wietrze jak żagle. Na każdym bogato rzeźbionym balkonie, każdej klatce scho-
Z nieba, po którym płynęły przesycone kwasem chmury, lały się strugi ulewnego
deszczu. Uciekający łowca się potknął. Pragnąc odzyskać równowagę, przebiegł nie-
pewnie kilkanaście metrów, po czym znów usiłował przycupnąć pod jakimś dachem.
Myślał - miał nadzieję - że znalazł się na progu jakiegoś domu, ale po sekundzie po-
czuł, że ogarnia go przerażenie. Wydało mu się, że budowla o zaokrąglonych kształtach
unosi się, zaczyna wić jak wąż i zmienia w pełną ostrych zębów czeluść, z której wnę-
trza wypływa czerń cuchnąca wymiocinami i gnijącymi kośćmi. Mógłby przysiąc, że
węże - macki - wijące się kończyny - wyciągają ku niemu coś, co było zakończone
maleńkimi dłońmi barwy chlorku kobaltawego... ale krople ognistego deszczu nadal
wypalały dziury w jego ciele, a więc rzucił się w gąszcz macek. Po chwili jednak
oprzytomniał i wówczas zorientował się, że macki są tylko porośniętymi niebieskimi
kwiatami pędami dzikiego wina.
Mimo iż swąd palonego ciała nie przestawał drażnić nozdrzy, a ogniste krople
nadal wypalały dziury w dłoniach, nie widział śladów żadnych obrażeń. Widocznie
rzeczywistość i urojenia mieszały się mu w mózgu niczym karty w talii. Czy możliwe,
żeby ciało jego dłoni zostało spalone do samej kości? Czy nadal miał na palcach kilka
pierścieni ozdobionych kryształami andurytu, a pod paznokciami resztki silnikowego
smaru?
W jakiej rzeczywistości te palce były zwinne i silne? Dlaczego w następnej sekun-
dzie odnosił wrażenie, że są poskręcane jak suche korzenie i zakończone zakrzywio-
nymi paznokciami podobnymi do szponów rankora?
Nie wiedział. Okresy, kiedy mógł trzeźwo myśleć, następowały coraz rzadziej i
rzadziej i z trudem przypominał sobie podczas kolejnego przypływu świadomości, co
właściwie czuł poprzednio.
Łup. Zdobycz. Szukał kogoś. Musiał go odnaleźć.
Był łowcą przez te wszystkie wypełnione wrzeszczącym mrokiem lata. Zabijał,
rozszarpywał, nawet jadł ociekające krwią mięso. Teraz musiał jednak odnaleźć... mu-
siał odnaleźć...
Dlaczego przypuszczał, że ten, którego poszukiwał, przebywa właśnie w tym... w
tym miejscu nieustannie zmieniającym kształty? Będącym w jednej chwili rozwrzesz-
7
dowej, każdym stabilizatorze i maszcie, a nawet w każdym plecionym koszu, których
mnóstwo zwisało na podobieństwo korzeni pod każdą gigantyczną latającą wyspą, wi-
dać było tłumy Ithorian.
- A ty? - zapytał Han.
Leia uniosła szybko głowę i spojrzała na mężczyznę stojącego u jej boku. Tu, po-
nad ciągnącym się jak okiem sięgnąć gąszczem drzew bafforr tworzących dżunglę,
powietrze było ciepłe i rześkie, przesycone aromatami roślin i kwiatów, a konstrukcje
projektowanych przez Ithorian pomieszczeń zwiewne i lekkie, podobne do struktury
rafy koralowej. Han i jego żona stali, otoczeni kwiatami i skąpani w blasku słońca.
- Kiedy byłam mała i miałam pięć, a może sześć lat, ojciec zabrał mnie na Czas
Spotkania jako przedstawiciel imperialnego Senatu - odparła Leia. - Uważał, że powin-
nam to wszystko zobaczyć.
Przez chwilę milczała, przypominając sobie pulchną dziewczynkę o włosach sple-
cionych w grube warkocze i ozdobionych niewielkimi perłami. Pamiętała także
uśmiechniętego mężczyznę, którego i teraz nie przestawała uważać za prawdziwego
ojca. Uprzejmego nawet wówczas, kiedy czasami nie opłacało się być uprzejmym;
mądrego wtedy, kiedy nie wystarczała największa mądrość. Baila Organę, ostatniego
księcia Alderaanu. Han otoczył żonę ramieniem.
- Teraz także tu jesteś - powiedział.
Leia uśmiechnęła się z przymusem. Dotknęła pereł zdobiących jej długie kaszta-
nowate włosy.
- Jestem - powtórzyła.
Od strony stojącego za ich plecami terminala komunikatora doleciał cichy świst
sygnalizujący pojawienie się codziennego raportu z Coruscant. Leia spojrzała na wodny
zegar składający się głównie ze szklanych baniek i tryskających fontann. Doszła do
wniosku, że może poświęcić trochę czasu, aby przynajmniej zerknąć na to, co wydarzy-
ło się w stolicy Nowej Republiki. Gorzkie doświadczenie nauczyło ją, że niewielkie
anomalie mogą często zwiastować katastrofy.
Albo - pomyślała, przeglądając podsumowania i raporty, a także zapoznając się z
mniej lub bardziej ciekawymi opisami różnych zdarzeń - mogą pozostać niewielkimi
anomaliami.
- No, i jak powiodło się Pancernikom podczas meczu ubiegłej nocy? - Han pod-
szedł do szafy, by włożyć odświętną, ciemnozieloną wełnianą marynarkę. Pasowała na
niego jak ulał, a szkarłatno--biały pasek, jakim została obszyta, jeszcze bardziej pod-
kreślał szerokość jego barków i gibkość ciała. Sugerował sprężystość i siłę, ale w taki
sposób, żeby marynarka nie kojarzyła się z wojskową bluzą. Leia zauważyła kątem oka,
jak Han przegląda się w zwierciadle. Starannie ukryła lekki uśmiech.
- Czy sądzisz, że wyniki meczów smeczpiłkarskich wywiad uznał za ważniejsze
od raportów na temat kryzysów międzyplanetarnych czy doniesień o ostatnich posunię-
ciach imperialnych lordów?
Leia właśnie zaglądała na koniec raportu, gdzie wywiad na ogół umieszczał takie
informacje.
Dzieci Jedi
8
- Jasne - odparł pogodnie Solo. - Przecież nie zakładali się o wyniki tych kryzy-
sów.
- Rozjuszone Dzikusy wygrały dziewięć do dwóch - rzekła Leia.
- Rozjuszone... co takiego? Rozjuszone Dzikusy to banda tchórzliwych półgłów-
ków!
- Założyłeś się z Landem, że wygrają Pancerniki? - Leia odwróciła się i błysnęła
zębami w szerokim uśmiechu, ale kiedy ponownie spojrzała na ekran, na wiadomość
umieszczoną tuż nad wynikami meczu, na jej czole pojawiła się głęboka zmarszczka. -
Stinna Draesinge Sha została zamordowana.
- Kto? - zainteresował się Han Solo.
- Kobieta, która nauczała w Instytucie Magrody'ego - odparła Leia. - Była nawet
kiedyś studentką samego Magrody'ego. To ona uczyła Cray Minglę.
- Tę samą Cray, która studiuje teraz w akademii Luke'a? - Han podszedł do termi-
nala i stanął za plecami Leii. - Blondynkę z taaakimi nogami?
Leia wymierzyła mu kuksańca w żebra.
- Może nie wiesz, ale ta blondynka z taaakimi nogami jest jedną z najbardziej bły-
skotliwych programistek z dziedziny sztucznej inteligencji. Niewiele takich jak ona
objawiło się w ciągu ostatniego dziesięciolecia - powiedziała.
Han wyciągnął rękę ponad ramieniem Leii i posłużył się klawiaturą, żeby zapo-
znać się z dodatkowymi informacjami na ten temat.
- No cóż, to nie zmienia faktu, że nadal jest blondynką z taaakimi nogami... - za-
czął. - To dziwne.
- Co takiego? - zapytała Leia. - To, że ktoś zamordował emerytowaną specjalistkę
od teorii programowania androidów?
- Co innego. Dziwne jest to, że do zamordowania tej emerytowanej specjalistki
ktoś wynajął samego Phlygasa Grynne'a. - Han przemieścił podświetlony pasek na
ekranie w taki sposób, żeby ukazywał rubrykę danych personalnych Domniemanego
Sprawcy. - Phlygas Grynne jest jednym z najlepiej opłacanych morderców, jakich moż-
na wynająć w systemach gwiezdnych rozrzuconych w okolicach jądra galaktyki. Za
wykonanie zlecenia dostaje zazwyczaj sto tysięcy kredytów. Kto mógłby aż tak znie-
nawidzić tę biedną programistkę?
Leia odsunęła fotel i wstała. Było widać, że rzucona przez Hana zdawkowa uwaga
uderzyła ją jak obuchem.
- To zależy od tego, co programowała.
Han wyprostował się, ale ujrzawszy zmianę, jaka zaszła na twarzy jego żony, nie
odważył się odpowiedzieć.
- Jej nazwisko nie figurowało na żadnej liście - odezwał się dopiero wówczas, kie-
dy Leia, starając się nie dać po sobie znać, jak bardzo jest wstrząśnięta, podeszła do
lustra w szafie, by przypiąć kolczyki.
- Była jedną ze studentek Magrody'ego - powtórzyła Leia.
- Podobnie jak sto pięćdziesięcioro innych ludzi - zauważył łagodnie Han. Zorien-
tował się, że od żony promieniuje zdenerwowanie, podobne do promieni gamma wydo-
bywających się z otchłani czarnej dziury. - Tak się złożyło, że Nasdra Magrody nauczał
Barbara Hambly
9
w czasach, kiedy Imperator budował swoją Gwiazdę Śmierci. On i jego studenci nale-
żeli wówczas do najlepszych specjalistów w swoim fachu. Kogóż innego miałby za-
trudniać Palpatine?
- Wiesz, nadal krąży plotka, że to ja jestem odpowiedzialna za zniknięcie Magrod-
y'ego. - Leia odwróciła się do męża. Zacisnęła usta, co nadało jej twarzy wyraz gorzkiej
ironii. - Oczywiście, ludzie mówią tak tylko wówczas, kiedy tego nie słyszę - dodała
szybko, niemal widząc w oczach męża iskry gniewu, a na jego ustach pytanie:„Kto tak
mówi?" - Czy nie sądzisz, że powinnam zawsze wiedzieć nawet to, co szepcze się za
moimi plecami? Ponieważ to wszystko działo się jeszcze zanim zaczęłam być kimś
ważnym pośród Rebeliantów, twierdzono, że kazałam swoim „przyjaciołom przemyt-
nikom" zamordować i naukowca, i jego rodzinę, a później ukryć zwłoki, tak by nikt
nigdy ich nie znalazł.
- Ludzie zawsze wygadują bzdury o tych, którzy sprawują władzę. - Han wyczu-
wał ból żony, kryjący się za pancerzem opanowania. W jego chropawym głosie brzmiał
jednak gniew. - Z pewnością coś takiego można było powiedzieć na temat samego Pa-
lpatine'a.
Leia nie odpowiedziała. Jej spojrzenie skierowało się na chwilę ku odbiciu w
zwierciadle. Kobieta najpierw wygładziła fałdy płaszcza, a potem poprawiła zaplecione
pukle włosów. Kiedy ruszyła do wyjścia, Han chwycił ją za ramiona i obrócił, pragnąc
spojrzeć w jej oczy. Ujrzał szczupłą i drobną kobietę, niespełna trzydziestoletnią:
księżniczkę Rebeliantów, która została wybrana przywódczynią Nowej Republiki.
Nie miał pojęcia, co chciałby albo mógłby powiedzieć, żeby przynieść jej ukoje-
nie. Przyciągnął Leię do siebie i pocałował, ale uczynił to o wiele delikatniej, niż po-
czątkowo zamierzał.
- Najgorsze w tym wszystkim jest to - odezwała się cicho - że każdego dnia roz-
myślam, czy jednak tego nie powinnam zrobić.
Obróciła się, nadal trzymając jego dłoń w swoich. Na twarzy Leii pozostał jednak
wyraz chłodnej zawziętości. Han wiedział, że żona skrywa w ten sposób ból, którego
istnienia nie może zdradzić nawet jemu. Lata przymusowego polegania tylko na wła-
snych siłach i nie ujawniania przed nikim własnych uczuć wycisnęły na jej twarzy nie-
zatarte piętno.
- Mam te listy - oznajmiła. - Wiem, kto pracował na pokładach Gwiazdy Śmierci,
kogo Palpatine zatrudniał w swoim sztabie naukowców i kto nauczał na pokładzie krą-
żącej wokół Omwat edukacyjnej orbitalnej sfery... i dobrze wiem, że ci wszyscy ludzie
pozostają w tej chwili poza zasięgiem wymiaru sprawiedliwości Nowej Republiki.
Wiem jednak i to, jak łatwo mogłabym wysupłać kredyty ze skarbca, by wynająć za-
bójców pokroju Phlygasa Grynna, Dannika Jerycha, czy któregokolwiek z „przyjaciół
przemytników", o których się tak często mówi. Żeby kazać im odnaleźć tych ludzi i po
prostu... sprawić, żeby zniknęli. Bez procesu. Bez zadawania jakichkolwiek pytań. Bez
możliwości uwolnienia na podstawie zawiłych kruczków prawnych. Jedynie dlatego, że
j a wiem, iż są winni. Ponieważ j a tak chcę.
Westchnęła, ale kiedy ponownie spojrzała na Hana, było widać, że z jej oczu znik-
nęła część bólu.
Dzieci Jedi
10
- Luke twierdzi, że ciemna strona Mocy daje wielką władzę -ciągnęła po chwili. -
Moc nie jest jedyną rzeczą mającą ciemną stronę, Hanie. A najbardziej zdradliwą cechą
każdej ciemnej strony jest łatwość, z jaką można się nią posługiwać... i to, że zapewnia
ci wszystko, czego, twoim zdaniem, pragniesz.
Wspięła się na palce i pocałowała go, jakby chciała mu w ten sposób podzięko-
wać. Wiejący za oknami wiatr przyniósł dźwięki kurantów. Wydawało się, że po niebie
rozlewa się niezwykła jasność.
Leia lekko się uśmiechnęła.
- Już czas - powiedziała.
Oazy zbierały się w wielkie stada. Miasta łączyły się, by utworzyć jeden gigan-
tyczny, bogato zdobiony zielenią organizm, wzniesiony z różnobarwnych kamieni,
ciemnego drewna i błyszczącego szkła. Segmentowane pomosty stykały się, jakby wy-
ciągały do siebie długie ręce, by połączyć platformę jakiegoś klanu z platformą innego;
jeden napowietrzny dom z drugim. W przestrzeni nad platformami roiło się od balonów
i latawców. Arborale, brzytwodzioby i inne okazy ithoriańskiej fauny, żyjące w gęstwi-
nie liści najwyższych pięter dżungli, siadały beztrosko na krawędziach plecionych
wielkich koszy wiszących tuż nad wierzchołkami drzew. Ćwierkały i szczebiotały, nie
wiedząc, że w tym czasie Ithorianie zaczynają gromadzić się na centralnym placu
„Chmury-Matki".
„Chmura-Matka" - stado słynące ze szpitali i hut szkła zostało wybrane jako ofi-
cjalne miejsce powitania przedstawicieli rozmaitych światów Republiki, głównie dlate-
go, że dysponowało największymi lądowiskami dla wahadłowców i najlepszymi po-
mieszczeniami dla przybywających gości. Gdyby ktoś chciał powiedzieć całą prawdę,
musiałby także wspomnieć, iż żadne inne nie było takie piękne. Kiedy Leia stanęła na
najwyższym stopniu schodów wiodących na wielką platformę recepcyjną, skąpaną w
słonecznym blasku, odniosła wrażenie, że ogromna kwadratowa przestrzeń jest po
brzegi wypełniona istotami odzianymi w różnobarwne stroje i wymachującymi pękami
kwiatów. Ujrzała morze nieforemnych, podobnych do skórzanych głów, i kierujących
na nią łagodne, wielkie oczy.
Od strony tłumu Ithorian zaczęło napływać to wznoszące się, to opadające zawo-
dzenie świadczące o podziwie i zachwycie. Przypominało śpiew milionów ptaków wi-
tających nadejście nowego świtu. Ithorianie machali szarfami i kwiatami, ale ruchy ich
rąk nie były wcale chaotyczne. Przywodziły na myśl łagodnie falującą taflę wody. Nie-
którzy ludzie uważali ich za istoty niezgrabne czy nawet straszne, ale tu, na rodzimym
świecie, tubylców cechowało dziwaczne piękno. Leia uniosła ręce w geście pozdrowie-
nia. Ujrzała, że jej mąż także zaczyna machać ręką. Stojące za nimi trzyletnie bliźnięta:
Jacen i Jaina puściły dłonie Winter i poszły w ślady rodziców. W przeciwieństwie do
nich mały Anakin, nie wypuszczając dłoni Jainy, stał nieruchomo. Szeroko otworzyw-
szy oczy, spoglądał w prawo i lewo.
Po chwili od tłumu oderwała się grupa przywódców stada - kilkanaście istot róż-
nego wzrostu, mających na ogół od dwóch do trzech metrów. Członkowie delegacji
różnili się także barwą skóry. Niektórzy mieli karnację ciemnozieloną, inni zaś jaskra-
Barbara Hambly
[ Pobierz całość w formacie PDF ]