[ Pobierz całość w formacie PDF ]
PROLOG
Telefon dzwonił jak opętany. Ktoś po drugiej stronie linii nie brał pod uwagę,
że nikogo może nie być w domu. Kaja pokonała ostatnie stopnie i dobiegła do
aparatu lekko zdyszana.
- Hallo?
- Is Margaret there?
- No, she is not here!
- Okay, thanks!
Za chwilę w słuchawce odezwał się przeciągły sygnał. Kobieta powróciła na
schody prowadzące do piwnicy, gdzie na podeście zostawiła kosz z upraną
i wysuszoną bielizną.
Piwnica nie była typową piwnicą, małą i ciemną, w której przechowuje się
węgiel i ziemniaki na zimę. Było to duże pomieszczenie, rozlokowane pod całym
domem. Z oknem i drzwiami prowadzącymi do niewielkiego ogródka. Architekt
sprytnie wykorzystał nierówność terenu. Wprawdzie ogródek położony niżej niż
front domu był miejscem wilgotnym, ale w upalne, słoneczne dni był prawdzi­
wym błogosławieństwem. Pod stopami wyczuwało się orzeźwiający chłód ziemi.
Pas drzew rosnących nieco dalej dawał zbawczy cień przed bezlitosnym słoń­
cem, a w połączeniu z wilgotnością w powietrzu, typową dla tej części Kanady,
tworzył wspaniały mikroklimat.
W piwnicy Kaja Roztowicz urządziła pokój telewizyjny. Tutaj też bliźniacy
ustawili swoje przyrządy do ćwiczeń: Małgorzata - rowerek gimnastyczny,
a Krzysztof - wielofunkcyjną maszynę do kształtowania mięśni. Po drugiej stro­
nie, za ścianą, znajdowało się pomieszczenie służące za pralnię. Tu stała pralka
i suszarka, a także dodatkowa, nieduża zamrażarka.
Kaja zabrała kosz z praniem i skierowała się na górę, gdzie na najwyższym
poziomie znajdowały się trzy sypialnie. Fortuna, czarna spanielka, jak cichy,
bezszelestny duch, podążyła za swoją panią.
Sypialnie nie były duże. Największa należała do Kai. Było w niej duże, po­
dwójne łóżko, od lat tak niepotrzebnie duże, tak niewykorzystane. Oprócz niego,
dwie nocne szafki, podłużna toaletka z lustrem i dość duża szafeczka na osobistą
bieliznę. W rogu na ścianie wisiała wiązanka niegdyś czerwonych róż. Kaja, jak
zawsze przy wejściu do pokoju, na sekundę zatrzymała na niej wzrok. Róże od
Dominika. Dostała je od niego ponad trzy lata temu. Doskonale pamiętała tę
chwilę. Czekali na przystanku autobusowym, w centrum Warszawy. Niedaleko
5
stała kobieta z naręczem kwiatów. Dominik przeprosił Kaję na chwilę i podszedł
do kwiaciarki. Wrócił wkrótce, niosąc dziewięć czerwonych róż.
- Za każdy rok twojej nieobecności - powiedział.
- Powinno być tylko trzy, bo przecież widzieliśmy się trzy lata temu - odpo­
wiedziała mu. I zaraz utonęli we wspomnieniach z tych kilku dni, które zdarzyły
się im przed trzema laty.
Kaja westchnęła. Przypomniał jej się sen, jaki miała około dwóch tygodni te­
mu. A w kilka dni po nim, następny. Dziwny i szczęśliwy. Nie były to zresztą jedy­
ne sny związane z Dominikiem na przestrzeni lat. Śnił jej się dość często, ale
właśnie te dwa sny obudziły w niej jakiś niepokój. Nie, nawet nie niepokój, ale
niezrozumiałe, irracjonalne odczucie. Właściwie sama nie umiała nazwać tego,
co czuła. Było to połączenie odrobiny smutku z wielką tęsknotą, ale te uczucia
zawsze, od ponad dwudziestu lat, towarzyszyły jej, kiedy myślała o Dominiku.
Tym razem jednak było coś jeszcze. Doznała szalonej potrzeby zrobienia czegoś.
Usłyszenia choć jego głosu, skoro o zobaczeniu nie mogło być mowy. Niestety,
jego warszawski telefon milczał.
Pierwszy z tych snów miała z niedzieli na poniedziałek. Cały sen był biały
i złoty. Kaja zdawała sobie sprawę, że brzmi to idiotycznie, ale ta właśnie barwa
najbardziej jej utkwiła w pamięci. Żadne szczegóły w tym śnie nie były ostre
i wyraźnie zarysowane. Znajdowali się oboje, ona i Dominik, w jakiejś alei wy­
sadzanej brzozami, w oddali stała jedna samotna ławeczka. Nie całowali się, ale
byli blisko siebie, trzymając się za ręce. Kaja nie umiałaby opowiedzieć dokład­
nie tego, co jej się śniło. Zapamiętała jednak dokładnie ten złoto-biały kolor, jaki
się przewijał przez cały sen oraz atmosferę przeogromnej czułości i ciepła. Nie-
wysłowionej słodyczy. Budziła się tej nocy dwa razy, a potem zasypiała znowu,
a sen trwał dalej. Nieprzerwanie.
W parę dni później Dominik przyśnił jej się znowu. Tym razem sen był bardzo
wyraźny. Znajdowali się w niedużym pokoju. Kaja nie wiedziała, czy ten pokój
jest w Kanadzie czy w Polsce, ale znów byli razem. Siedziała przy stole. Za
oknem zapadał pierwszy zmierzch. Dominik stał oparty o okienny parapet. Wi­
działa wyraźnie jego postać na tle szyby. Patrzył na nią, słuchając tego, co mówi.
Podniosła rękę, akcentując swoje słowa. Przerwał jej w pół zdania, nie ruszając
się z miejsca.
- Kocham cię! - powiedział cicho.
I znów w jego głosie była ta olbrzymia czułość, ale również jakiś wielki smu­
tek. Ręka Kai zamarła w pół gestu, a zaraz potem kobietę wypełniła szalona
radość - wprost nie do ogarnięcia.
6
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • donmichu.htw.pl