[ Pobierz całość w formacie PDF ]
RUDOLF HÖSS
AUTOBIOGRAFIA
Edycja komputeorwa: www.zrodla.historyczne.prv.pl
Mail: historian@z.pl
MMIII ®
MOJA DUSZA
KSZTAŁTOWANIE SIĘ, ŻYCIE I PRZEŻYCIA
AUTOBIOGRAFIA
Zamierzam spróbować opisać tutaj swoje najbardziej osobiste przeżycia.
Chcę spróbować wydobyć ze wspomnień, zgodnie z prawdą,
wszystkie istotne wydarzenia, wszystkie wzloty i upadki mego psychicznego
życia i przeżyć.
Aby przedstawić możliwie pełny obraz całości, muszę sięgnąć do
swych najwcześniejszych przeżyć dzieciństwa.
LATA DZIECIŃSTWA (1900—1916)
Do szóstego roku mego życia mieszkaliśmy prawie za miastem. Baden-
Baden. W dalszym sąsiedztwie naszego domu znajdowały się tylko
odosobnione zagrody chłopskie. W tym czasie nie miałem żadnych towarzyszy
zabaw, wszystkie dzieci sąsiadów były o wiele starsze ode
mnie. Byłem więc zdany wyłącznie na towarzystwo dorosłych. To mi
niezbyt odpowiadało, starałem się więc — gdy tylko było to możliwe —
uwolnić się spod nadzoru i samotnie chodzić na odkrywcze wyprawy.
Szczególnie oczarował mnie wielki las wysokopiennych jodeł Schwarzwaldu,
zaczynający się w pobliżu. Jednakże nie zapuszczałem, się do
lasu zbyt daleko, najczęściej tylko tyle, że mogłem ze zboczy górskich
widzieć naszą, dolinę. Właściwie nie wolno mi było chodzić samemu do
lasu, ponieważ pewnego razu, gdy byłem jeszcze mniejszy, porwali mnie
wędrowni Cyganie, kiedy znaleźli mnie bawiącego się samotnie w lesie.
Przechodzący drogą chłop z sąsiedztwa zdołał odebrać mnie Cyganom
i odprowadzić do domu.
Miejscem, które mnie szczególnie pociągało, był wielki zbiornik
wody w mieście. Godzinami mogłem się wsłuchiwać w tajemniczy szum
wody za grubymi murami i mimo objaśnień udzielanych mi przez dorosłych
nie mogłem zrozumieć tego zjawiska.
Najwięcej czasu spędzałem jednak w chłopskich stajniach. Gdy mnie
1
szukano, zaglądano najpierw do stajen. Szczególny urok miały dla
mnie konie. Nigdy nie nudziło mnie głaskanie ich, mówienie do nich
i karmienie łakociami. Gdy tylko dopadłem narzędzi do czyszczenia,
zabierałem się zaraz do szczotkowania i czesania zgrzebłem. Ku ciągłemu
przerażeniu gospodarzy pełzałem wtedy między nogami koni, mimo
to jednak żadne zwierzę nigdy mnie nie kopnęło, nie ubodło ani nie
ugryzło. Nawet ze złośliwym bykiem jednego z gospodarzy żyłem
w najlepszej przyjaźni. Nie bałem się także psów, nigdy też żaden mi
nic nie zrobił. Zostawiałem nawet najpiękniejsze zabawki, gdy tylko
nadarzała się sposobność wymknięcia się do stajni.
Moja matka próbowała wszystkich możliwych sposobów, aby mnie
odwieść od miłości do zwierząt, która wydawała się jej tak niebezpieczna.
Wszystko na próżno. Byłem i pozostałem samotnikiem; najchętniej
bawiłem się lub też zajmowałem, czymkolwiek wtedy, gdy nie
byłem obserwowany. Nie lubiłem, żeby mi się ktoś przyglądał. Miałem
także nieodpatry pociąg do wody; wciąż musiałem się myć i kąpać.
Myłem i kąpałem w wannie lub w potoku przepływającym przez nasz
ogród wszystko, cokolwiek się tylko dało. W ten sposób popsułem wiele
rzeczy — zarówno ubrania, jak i zabawki. Temu pragnieniu przestawania
wiele z wodą oddaję się jeszcze dzisiaj.
Na siódmy rok mojego życia przypadło nasze przesiedlenie się
w okolice Mannheimu. Znów mieszkaliśmy za miastem. Jednakże ku mojemu
największemu zmartwieniu nie było tam żadnych stajen, ani zwierząt.
Przez długie tygodnie, jak opowiadała później moja matka, byłem
wprost chory z tęsknoty za swymi zwierzętami i swoim górskim lasem.
Rodzice robili wówczas wszystko, żeby mnie odzwyczaić od zbyt wielkiej
miłości do zwierząt. To się jednak nie udało; wyszukiwałem wszelkie
książki, w których były przedstawione zwierzęta, wchodziłem
w jakiś kąt i marzyłem o swoich zwierzętach. Na siódme urodziny dostałem
Hansa — czarnego jak węgiel pony z błyszczącymi oczyma
i długą grzywą. Nie posiadałem się z radości. Nareszcie znalazłem towarzysza.
Ponieważ Hans był bardzo przywiązany, chodził za mną
wszędzie jak pies. Gdy rodziców nie było, brałem go nawet do swego
pokoju. Z naszą służbą żyłem zawsze na dobrej stopie, toteż była wyrozumiała
dla tej mojej słabości i nigdy mnie nie zdradziła.
Teraz miałem w sąsiedztwie dość towarzyszy zabaw w moim wieku.
Szalałem z nimi w jednakowych zawsze i wszędzie zabawach i grach
młodzieńczych, spłatałem też wraz z nimi niejedną psotę. Najchętniej
jednak jeździłem na swoim Hansie do wielkiego Haardtwaldu, gdzie
byliśmy zupełnie sami, gdzie mogliśmy hasać godzinami, nie spotkawszy
2
żywej duszy.1
1 Broszat dopatruje się w tych wynurzeniach retrospektywnej stylizacji na wzór
szablonowego
ideału hitlerowskiego „zucha" (NS-Pimpf). Jego zdaniem Höss nie pojmuje, że
pewna kategoria samotników stanowi wprost masową chorobę, że jego „żyłka
uduchowienia",
ligijne traktowałem bardzo poważnie. Modliłem się z prawdziwie dziecięcą
powagą i bardzo gorliwie pełniłem obowiązki ministranta.
Rodzice wychowali mnie w taki sposób, że powinienem się odnosić
ze czcią i szacunkiem do dorosłych, a szczególnie do osób starszych, bez
względu na to, z jakich sfer pochodzą. Nauczono mnie, że podstawowym,
moim obowiązkiem jest być pomocnym wszędzie, gdzie tylko jest
to konieczne. Szczególny nacisk kładziono stale na to, że mam niezwłocznie
spełniać wszelkie życzenia czy polecenia rodziców, nauczycieli,
księży itd., wszystkich osób dorosłych, nie wyłączając służby,
i że od tego nic mnie nie powinno powstrzymać. Co oni mówią, jest
zawsze słuszne.
Te zasady wychowawcze weszły mi w ciało i w krew. Doskonale
sobie jeszcze przypominam, że mój ojciec, fanatyczny katolik, był zdecydowanym
przeciwnikiem rządu Rzeszy i jego polityki. Wciąż mówił
swoim przyjaciołom, że — mimo całej wrogości — ustawy i rozporządzenia
państwa powinny być bezwarunkowo przestrzegane.
Od najmłodszych lat byłem wychowywany w głębokim poczuciu
obowiązku. W domu rodzicielskim ściśle przestrzegano, by wszystkie
zlecenia były wykonywane dokładnie i sumiennie. Każdy miał stale
pewien zakres obowiązków. Ojciec zwracał szczególną uwagę na to, żebym
stosował się jak najdokładniej do wszystkich jego zarządzeń i życzeń.
Pamiętam jeszcze teraz, jak pewnej nocy wyciągnął mnie z łóżka,
ponieważ pozostawiłem w ogrodzie derkę pod siodło, zamiast — stosownie
do jego zarządzeń — powiesić ją w szopie, aby wyschła. Po
prostu o tym zapomniałem. Wciąż mnie pouczał, że z drobnych, na
pozór nic nie znaczących zaniedbań powstają najczęściej wielkie szkody.
Wówczas niezupełnie to pojmowałem, później, nauczony gorzkim
doświadczeniem, potrafiłem w pełni uznawać tę zasadę.
Między moimi rodzicami istniał stosunek pełen miłości, szacunku
i wzajemnego zrozumienia. Nigdy jednak nie widziałem, aby byli wobec
siebie czuli. Lecz tym bardziej nigdy nie padło między nimi żadne złe
albo gniewne słowo.
Podczas gdy obie moje siostry, z których jedna była ode mnie młodsza
o cztery, a druga o sześć lat, były bardzo przymilne i wciąż kręciły
3
się koło matki, ja sam od najwcześniejszych lat, ku żalowi matki,
wszystkich ciotek i krewnych, wzdragałem się przed wszelkimi objawami
czułości. Uścisk dłoni i parę skąpych słów podzięki — to było
wszystko, czego można było ode mnie oczekiwać.
Jakkolwiek oboje rodzice byli dla mnie bardzo dobrzy, nie umiałem
nigdy znaleźć do nich drogi we wszystkich wielkich i małych troskach,
które nękają młode serce. Wszystko załatwiałem sam z sobą. Moim
jedynym powiernikiem był mój Hans i on — jak sądziłem — rozumiał
mnie.
Obie siostry były bardzo do mnie przywiązane i wciąż usiłowały
ułożyć ze mną miłe, serdeczne stosunki. Ja jednak nigdy nie chciałem
się z nimi zadawać. Bawiłem się z nimi tylko wtedy, gdy musiałem.
Wówczas jednak drażniłem je tak długo, aż z płaczem biegły do matki.
Spłatałem im niejednego figla. Mimo to pozostały mi najserdeczniej oddane
i żałuję — dziś jeszcze — że nigdy nie zdobyłem się w stosunku
do nich na cieplejsze uczucie. Pozostały mi zawsze obce.
Moich rodziców — zarówno ojca, jak i matkę — bardzo szanowałem
i otaczałem czcią. Jednakże miłości — takiej, jaką ma się dla rodziców
i jaką później poznałem — nie odczuwałem nigdy. Nie umiem sobie wytłumaczyć,
skąd to pochodziło; jeszcze i dzisiaj nie znajduję żadnych po
temu powodów.
Nie byłem nigdy grzecznym, a tym mniej wzorowym chłopcem.
Wyrządzałem wszelkie psoty, jakie tylko umysł dziecka w tych latach
może wymyślić. Wraz z innymi chłopcami szalałem w najdzikszych zabawach
i bijatykach, jakie się nadarzyły. Chociaż stale przychodziły na
mnie chwile, w których musiałem być zupełnie sam, zawsze miałem
wielu towarzyszy zabaw. Nie pozwalałem sobie nic narzucać i zawsze
musiałem postawić na swoim. Gdy wyrządzano mi krzywdę, nie spocząłem,
póki nie została ona — w moim mniemaniu — pomszczona.
Byłem co do tego nieubłagany i wśród moich szkolnych kolegów wzbudzałem
lęk.
Rzecz szczególna, przez wszystkie lata szkolne siedziałem w jednej
ławce z dziewczynką, Szwedką, która chciała zostać lekarką. Rozumieliśmy
się z nią jak dobrzy koledzy i nigdy nie kłóciliśmy się ze sobą.
Był już taki zwyczaj w naszej szkole, że w zasadzie przez wszystkie
lata szkolne wygniatało się ławę z tym samym kolegą.
Na trzynasty rok mego życia przypada wydarzenie, które muszę
określić jako pierwszy wyłom w moim życiu religijnym, dotychczas
przeze mnie tak poważnie traktowanym.
Podczas zwykłego szamotania się przy wejściu do hali gimnastycznej
4
niechcący zepchnąłem ze schodów jednego z kolegów. Spadając doznał
pęknięcia kostki u nogi. W ciągu lat z pewnością setki uczniów zjeżdżało
po tych schodach — ja sam także niejeden raz — bez jakichś poważniejszych
uszkodzeń. Ten właśnie miał pecha. Ukarano mnie dwiema
godzinami karceru.
Było to w sobotę przed południem. Po południu poszedłem — jak
zwykle co tydzień — do spowiedzi i wyspowiadałem się także z tego
uczynku dokładnie i szczerze. W domu nic o tym nie powiedziałem, aby
nie psuć rodzicom niedzieli. W przyszłym tygodniu i tak się o tym jeszcze
zdążą dowiedzieć.
Wieczorem przyszedł do nas w odwiedziny mój spowiednik, który
był przyjacielem ojca. Następnego ranka ojciec wezwał mnie, abym
wytłumaczył się z powodu opisanego zajścia, i ukarał mnie za to, że
mu o tym od razu nie powiedziałem.
Byłem całkowicie zdruzgotany — nie z powodu kary, lecz wskutek
niesłychanego nadużycia zaufania ze strony mojego spowiednika. Przecież
stale uczono, że tajemnica spowiedzi jest nienaruszalna, że nie
wolno wyjawić nawet najcięższych zbrodni, jeśli zostały zawierzone
w czasie świętej spowiedzi. A teraz ksiądz, którego darzyłem tak wielkim
zaufaniem, który był moim stałym spowiednikiem i znał na pamięć
wszystkie moje drobne przewinienia, naruszył tajemnicę spowiedzi z powodu
takiej drobnostki! Tylko on mógł opowiedzieć mojemu ojcu o tym
wypadku, ponieważ ani ojciec, ani matka, ani nikt z domowników nie
był tego dnia w mieście. Nasz telefon był zepsuty. Żaden z moich kolegów
nie mieszkał w okolicy. Także nikt z wyjątkiem spowiednika nie
był u nas z wizytą. Przez długi czas ciągle badałem wszelkie związane
z tym okoliczności — takie to było dla mnie okropne.
Byłem i do dzisiaj jestem głęboko przekonany, że mój spowiednik
naruszył tajemnicę spowiedzi. Moje zaufanie do świętego stanu kapłańskiego
zostało zniweczone i zaczęły się budzić we mnie wątpliwości.
Nigdy więcej nie poszedłem już spowiadać się u dotychczasowego spowiednika.
Zawezwany przez niego i ojca do wytłumaczenia się z tego
faktu, mogłem wymówić się tym, że spowiadam się w szkolnym kościele
u naszego katechety. Ojciec zadowolił się wyjaśnieniem; jestem jednak
głęboko przekonany, że spowiednik domyślał się prawdziwego powodu.
Próbował wszystkich środków, aby mnie z powrotem pozyskać,
jednakże bezskutecznie. Co więcej, posunąłem się jeszcze dalej: gdy
tylko było to możliwe, nie szedłem w ogóle do spowiedzi, ponieważ
od czasu tego wypadku nie uważałem już duchownych za godnych
zaufania.
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]