[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->1Drew KarpyshynDarth Bane - Droga Zagłady2DARTH BANEDROGA ZAGŁADYDRAW KARPYSHYNPrzekładALEKSANDRA JAGIEŁOWICZ3Tytuł oryginałuDARTH BANE: PATH OF DESTRUCTIONDrew KarpyshynDarth Bane - Droga Zagłady4Redaktor seriiZBIGNIEW FONIOKRedakcja stylistycznaMAGDALENA STACHOWICZRedakcja technicznaANDRZEJ WITKOWSKIKorektaJOLANTA KUCHARSKAKATARZYNA PIETRUSZKAIlustracja na okładceJOHN JUDE PALENCARSkładWYDAWNICTWO AMBERWydawnictwo Amber zaprasza na stronę Internetuhttp://www.amber.sm.plhttp://www.wydawnictwoamber.plCopyright © 2006 by Lucasfilm, Ltd. & TM.Ali rights reserved. Used under authorization.Published originally under the titleDarth Bane: Path of Destruction by Del Rey BooksJen, która sprawia,Ŝewszystko jest moŜliwe5Drew KarpyshynDarth Bane - Droga ZagładyPROLOG6- To wielkie zwycięstwo - przypomniał. - Korriban jest nie tylko kolejnymświatem:to symbol. Miejsce narodzin Sithów. Zwycięstwo to znak dla Republiki i dlaJedi. Teraz naprawdę poznają Bractwo i poczują lęk.Kopecz wysunął ramię z uchwytu Kaana i odwrócił się, a długie lekku owiniętewokół jego szyi lekko zadrŜały.-Świętujcie,jeśli chcecie - rzucił przez ramię, oddalając się. - Ale prawdziwawojna dopiero się zaczęła.W ostatnich dniach Starej Republiki zostało tylko dwóch Sithów - zwolennikówCiemnej Strony Mocy i odwiecznych nieprzyjaciół zakonu Jedi: jeden mistrz i jedenuczeń. Jednak nie zawsze tak było. Tysiąc lat przed upadkiem Republiki i dojściemimperatora Palpatine’a do władzy Sithów był legion...Lord Kaan, mistrz Sithów i załoŜyciel Bractwa Ciemności, szedł przez jatkę polabitewnego jak ciemny cień w mroku nocy. TysiąceŜołnierzyRepubliki i prawie setkaJedi oddało swojeŜycie,usiłując bronić tegoświataprzed armią... i przegrało. LordKaan rozkoszował się ich cierpieniem i rozpaczą; nawet teraz wyczuwał, jak unoszą sięze zmiaŜdŜonych ciał rozrzuconych po dolinie.Gdzieś w oddali zbierało się na burzę. Kiedy potęŜne błyskawice rozświetlałyniebo, wydobywały na moment z mroku wielkąŚwiątynięSithów Korribana - surowąsylwetkę wznoszącą się na nagim horyzoncie.Pośród tej rzezi czekały dwie postaci - człowiek i Twi’lek. Mistrz rozpoznawałich pomimo ciemności: Qordis i Kopecz, dwaj z potęŜnych lordów Sithów. Kiedyś bylirywalami, ale teraz słuŜyli wspólnie Bractwu Kaana. Podszedł do nich szybko, zuśmiechem.Qordis, wysoki i tak chudy,Ŝewyglądał prawie jak szkielet, odpowiedziałuśmiechem.- To wielkie zwycięstwo, lordzie Kaan. Zbyt wiele czasu minęło, odkąd Sithowiemieli swoją akademię na Korribanie.- Widzę,Ŝespieszy ci się rozpocząć szkolenie nowych uczniów - odparł Kaan. -Oczekuję,Ŝew najbliŜszym czasie dostarczysz mi wielu silniejszych i lojalniejszychniŜ dotąd uczniów... w przyszłości adeptów i mistrzów Sithów.- Dostarczyć ci? - kąśliwie odparł Kopecz. - Chciałeś chyba powiedzieć: nam?CzyŜ wszyscy nie jesteśmy członkami Braterstwa Ciemności?Odpowiedzią na jego pytanie byłśmiech.- Oczywiście, Kopecz. Zwykłe przejęzyczenie.- Kopecz nie chce brać udziału wświętowaniunaszego triumfu - zauwaŜyłQordis. - Zachowywał się tak przez cały wieczór.Kaan połoŜył dłoń na potęŜnym ramieniu Twi’leka.7Drew KarpyshynDarth Bane - Droga Zagłady8ROZDZIAŁ1CZĘŚĆITrzy lata później...Dessel był pogrąŜony w swej męczącej pracy, zaledwieświadomotaczającego goświata.Ramiona bolały go od nieskończonych drgań młota hydraulicznego. Małekawałki skały odpryskiwały odścianyjaskini, w której wiercił, odbijając się odokularów ochronnych i kłując odsłoniętą twarz i dłonie. Chmury drobnego pyłuwypełniały powietrze, zasłaniając mu widok; zgrzytliwe wycie młota wypełniałojaskinię, zagłuszając wszelkie inne dźwięki. Mordercza głowica centymetr zacentymetrem wgryzała się w grubąŜyłęcortosis przecinającą skałę.Cortosis, nieprzenikalna dla ciepła i energii, była cenionym materiałem dobudowania pancerzy i osłon zarówno w przemyśle, jak i wojskowości, zwłaszcza wczasie wojny galaktycznej. Niezwykle odporne na strzały z blastera stopy cortosispodobno były w stanie wytrzymać nawet cios ostrza mieczaświetlnego.Niestety, tesame cechy, które czyniły ją tak cenną, sprawiały,Ŝebyła ogromnie trudna dowydobycia. Palniki plazmowe były praktycznie bezuŜyteczne: potrzebowały dni, abyupalić choć kawałek przerastanej cortosis skały. Jedynym skutecznym sposobempozyskiwania jej było uŜycie brutalnej siły młotów hydraulicznych, walącychbezlitośnie wŜyłęi uwalniających cortosis kawałek po kawałku.Cortosis była jednym z najtwardszych materiałów w galaktyce. Siła udaru szybkowięc zuŜywała głowicę młota, tępiąc ją, aŜ stawała się bezuŜyteczna. Pyl zatykał tłokihydrauliczne, które się szybko blokowały. Wydobywanie cortosis było mordercze dlasprzętu... a jeszcze bardziej dla ludzi.Des wbijał się wścianęjuŜ od sześciu standardowych godzin. Młot waŜył ponadtrzydzieści kilo, a napięcie, jakiego wymagało utrzymanie go w pozycji pionowej idociskanie do płaszczyzny skały, zaczynało zbierać swój plon. Płuca domagały siępowietrza, dławiły się delikatnym pyłem mineralnym wyrzucanym spod głowicy młota.Nawet zęby go bolały od wibracji, jakby ktoś je wytrząsał z dziąseł.Górnicy na Apatros mieli jednak płacone od ilości cortosis, jaką uda im sięwydobyć. Jeśli teraz zrezygnuje, wejdzie na jego miejsce ktoś inny i zacznieeksploatować tęŜyłę,biorąc udział w zyskach. A Des nie lubił się dzielić.Wycie silnika młota przybrało inny, nieco wyŜszy ton i przeszło w wizg, któryDes znał aŜ za dobrze. Przy dwudziestu tysiącach obrotów na minutę silnik ssał pył,Drew Karpyshyn9niczym spragniony banthŜłopiewodę po długiej podróŜy przez pustynię. Jedynymsposobem na to zjawisko było nieustanne czyszczenie i serwisowanie, ale KompaniaGórnicza Zewnętrznych RubieŜy wolała kupować tani sprzęt i często go wymieniać,zamiast topić kredyty w serwisie. Des doskonale wiedział, co za chwilę nastąpi - irzeczywiście. W sekundę później silnik eksplodował.Hydraulika zaklinowała się z potwornym zgrzytem, z korpusu młota buchnąłczarny dym. Przeklinając KGZR i jej politykę korporacyjną, Des wypuścił młot zezdrętwiałych palców i rzucił zniszczone urządzenie na ziemię.- Przesuń się, mały - usłyszał głos.To Gerd, jeden z górników, podszedł i próbował ramieniem zepchnąć Desa zdrogi, aby wejść z własnym młotem. Gerd pracował w kopalniach od ponad dwudziestulat standardowych, co zmieniło jego ciało w masę twardych, gruzłowatych mięśni. AleDes równieŜ zaczął pracować w kopalni dawno, dziesięć lat temu kiedy jeszcze byłnastolatkiem. Miał równie potęŜne mięśnie jak tamten - i był odrobinę wyŜszy. Anidrgnął.- Jeszcze tu nie skończyłem - rzekł. - Padł mi młot i to wszystko. Daj mi swój, tojeszcze trochę pociągnę.- Znasz zasady, mały. Przestajesz pracować, to moŜe wejść kto inny.Teoretycznie Gerd miał rację. Ale nigdy jeszcze się nie zdarzyło, aby ktokolwiekpróbował kwestionować prawa drugiego górnika przy awarii sprzętu. ChybaŜemiałochotę na mordobicie.Des rozejrzał się szybko. Komora była pusta, jeśli nie liczyć ich dwóch. Stali ojakieś pół metra od siebie. Nic dziwnego - Des zwykle wybierał komory z dala odgłównej sieci tuneli. Obecność Gerda nie mogła być zatem przypadkowa.Des znał Gerda od zawsze. Ten męŜczyzna wśrednimwieku był przyjacielemHursta, ojca Desa. Kiedy Des w wieku trzynastu lat zaczął pracować w kopalni,doświadczył na własnej skórze wielu nieprzyjemnych docinków ze strony starszychgórników. Ojciec był najgorszy z nich, ale to Gerd zawsze był pierwszy do rozróby,obdarzając go ponad miarę obelgami, złośliwościami i od czasu do czasu fangą w ucho.Ich złośliwości skończyły się jednak wkrótce potem, jak ojciec Desa zmarł narozległy zawał serca. Nie dlatego zresztą,Ŝebygórnicy współczuli osieroconemuchłopcu. Kiedy Hurst zmarł, chudy, wysoki nastolatek, któremu uwielbiali dokuczać, wkrótkim czasie zmienił się w górę mięśni o cięŜkich rękach i gorącym temperamencie.Górnictwo było mozolną pracą, niewiele róŜniącą się od cięŜkich robót w koloniiwięziennej Republiki. KaŜdy, kto pracował w kopalniach Apatrosu, stawał się atletą - aDes przypadkiem okazał się najpotęŜniejszym z nich wszystkich. Pół tuzina podbitychoczu, niezliczone rozkwaszone nosy i jedna złamana szczęka w ciągu miesiącawystarczyły, aby starzy kumple Horsta uznali,Ŝelepiej będzie dać spokój Desowi.Lepiej dla nich.- Nie widzę tu twoich kumpli, staruszku - rzekł Des. - Zostaw w spokoju mojądziałkę, a nikomu nic się nie stanie.Gerd splunął na ziemię u stóp Desa.10- Nie wiesz pewnie nawet, jaki dzisiaj dzień, co, chłopcze? Jesteś pieprzonązakałą, ot co!Stali tak blisko siebie,ŜeDes czuł kwaśny odór koreliańskiej whisky w oddechuGerda. Facet był podpity. Wystarczająco podpity,Ŝebyszukać zwady, ale wciąŜ dośćtrzeźwy,Ŝebysię trzymać prosto.- Dzisiaj minęło pięć lat - rzekł Gerd, smutno kręcąc głową. - Pięć lat temu, co dodnia, umarł twój ojciec, a ty nawet o tym nie pamiętasz?Des rzadko myślał o swoim ojcu. NieŜałował, Ŝeodszedł. Najwcześniejszewspomnienia wiązały się z ojcowskim laniem.Nawet nie pamiętał, z jakiego powodu, zresztą Hurst rzadko go potrzebował.- Nie mogę powiedzieć, abym tęsknił za Hurstem tak jak ty, Gerd.- Hurst? - warknął Gerd. - Wychował cię sam pośmiercimamy, a ty nawet niemasz w sobie dość szacunku, by nazwać go ojcem? Ty niewdzięczny psi synu z Kath!Des spojrzał groźnie na Gerda, ale niŜszy męŜczyzna był zbyt pijany i rozeźlony,Ŝebydać się poskromić.- Powinienem się tego spodziewać po takim wypierdku bantha jak ty - ciągnąłGerd. - Zawsze mówił,Ŝez ciebie nic dobrego. Wiedział,Ŝecoś z tobą nie tak... Bane.Des zmruŜył oczy, ale nie dał się sprowokować. Hurst nazywał go tak, kiedy byłpijany. Bane. Zguba. Winił syna zaśmierć Ŝonyi za to,Ŝeugrzązł na Apatrosie.UwaŜał,Ŝewłasne dziecko doprowadziło go do zguby i często wypominał to Desowi wnapadach pijackiej wściekłości.Bane. Synonim całej podłości, małostkowości i złośliwości, które tkwiły w jegoojcu. Hurst uderzał w najgłębsze lęki kaŜdego dziecka: obawę przed rozczarowaniem,przed opuszczeniem, przed przemocą. Mały Des cierpiał z powodu tego przezwiskabardziej niŜ od ciosów cięŜkich ojcowskich pięści. Teraz jednak nie był juŜ dzieckiem.Z czasem nauczył się ignorować to przezwisko, które wraz z całym potokiemŜółciwylewało się z ust jego ojca.- Nie mam na to czasu - wymamrotał. - Mam robotę.Jedną ręką wyrwał Gerdowi młot hydrauliczny. Drugą dłoń połoŜył na ramieniugórnika i odepchnął go. Zamroczony alkoholem męŜczyzna zachwiał się, cofnął,potknął i upadł na ziemię.Zerwał się, warknął i zwinął dłonie w pięści.- Zdaje się,Ŝetwój stary odszedł za wcześnie, smarkaczu. Ktoś powinien ci wbićdo głowy trochę rozumu!Des zdał sobie sprawę,ŜeGerd jest pijany, ale nie głupi. Sam był młodszy,większy, silniejszy... ale spędził ostatnich sześć godzin z młotem hydraulicznym wręku. Pokryty był kurzem, z twarzy potściekałmu strumieniami. Koszulę równieŜ miałmokrą. Ubranie Gerda wydawało się dziwnie czyste -Ŝadnegokurzu,Ŝadnychplam zpotu. Musiał planować to od rana, odpoczywając i zbierając siły, aŜ Des się zmęczy.Des jednak nie miał zwyczaju cofać się przed walką. Rzucił młot Gerda na ziemię,przykucnął na szeroko rozstawionych nogach i zasłonił pięściami twarz.Gerd skoczył naprzód, prawą ręką wyprowadzając złośliwy cios. Des dłoniązamortyzował siłę uderzenia. Jego prawa pięść wystrzeliła i chwyciła od dołuDarth Bane - Droga Zagłady
[ Pobierz całość w formacie PDF ]