[ Pobierz całość w formacie PDF ]
a
HONOUR GUARD
DAN ABNETT
IV tom sagi „Duchy Gaunta”
Monumentalna imperialna krucjata mająca wyzwolić spod jarzma Chaosu Światy Sabbat
trwała już od półtora dekady, kiedy marszałek wojny Macaroth rozpoczął uderzenie na
strategicznie ważny system Cabal. Ta faza rekonkwisty zajęła lojalistom dwa lata ukazując w
pełni brawurowy plan Macarotha. Imperialne wojska zaatakowały równocześnie
dziewiętnaście kluczowych planet, w tym trzy otoczone złą sławą światy forteczne,
wypierając z zajmowanych pozycji liczniejszego, ale gorzej wyszkolonego i
wyekwipowanego nieprzyjaciela.
Dzięki lekturze pamiętników marszałka wojny Macarotha wiemy, iż głównodowodzący
Krucjatą zdawał sobie w pełni sprawę ze znaczenia swego planu. Powodzenie operacji
zadecydowałoby o całkowitym zwycięstwie wojsk imperialnych, porażka zaś oznaczałaby
narażenie całej krucjaty, liczącej prawie miliard ludzkich istnień, na zagładę. Przez dwa
krwawe, obfitujące w zaciekłe walki lata los Światów Sabbat wisiał na włosku.
1
Analizy działań wojennych datujących się na ten okres skoncentrowano w większości na
teatrach bitewnych związanych ze światami fortecznymi, zwłaszcza zaś na trwającej
osiemnaście miesięcy wojnie o świat forteczny Morlond. Niemniej jednak doszło w tym
czasie do kilku mniej znanych wydarzeń militarnych, które zasługują na bliższą analizę, w
szczególności wyzwolenie Hagii i ciąg związanych z tą kampanią wydarzeń…
- fragment Historii Późnych Krucjat Imperialnych
Rozdział I – Dzień bohaterów
„Uwięzione pomiędzy nurtem rzeki i powiewem wiatru, niechaj grzechy me przeistoczą
się w cnoty” – Katechizm Hagii, Księga I, rozdział 3, wiersz XXXII.
Króla powieszono na drucie kolczastym na placu położonym po północnej stronie rzeki.
Miejsce owo nosiło nazwę Placu Niebiańskiego Spokoju – osiemnaście hektarów
wyłożonych blokami różowego bazaltu, otoczonych pełnymi mozaik murami Universitariate
Doctrinus. Niewiele spokoju zaznał ten plac w przeciągu ostatnich dziesięciu dni, pielgrzymi
Ojca już o to zadbali.
Ibram Gaunt rzucał na bazaltową posadzę wielki, przywodzący na myśl nietoperza cień.
Komisarz pobiegł w kierunku najbliższej osłony, jego czarny płaszcz furkotał na wietrze.
Słońce stało w zenicie, potworny ukrop prażył powierzchnię ziemi. Gaunt wiedział, że
słoneczne promienie parzą jego skórę, ale nie czuł niczego prócz chłodnego wiatru.
Przypadł do bazaltowych płyt tuż za przewróconym na burtę, wypalonym wrakiem
Chimery. Szybkim ruchem palców wyciągnął z pistoletu pusty magazynek. Z oddali dobiegł
go dźwięk stłumionych trzasków i w poczerniałym kadłubie transportera pojawiło się kilka
wgniecień. Wiatr porwał ze sobą huk wystrzałów.
Daleko za swoimi plecami komisarz dostrzegł sylwetki żołnierzy Imperialnej Gwardii w
czarnych mundurach. Jego ludzi, gwardzistów służących w Pierwszym i Jedynym
Regimencie Tanithu. Oszacował wzrokiem ich rozproszony szyk, po czym spojrzał ponownie
na króla. Wielkiego króla – tak o nim mówiono. Nie potrafił sobie przypomnieć nazwiska
tego człowieka.
Gnijące, groteskowo wzdęte ciało dostojnika zwisało ze szubienicy zbudowanej z
metalowych szyn i pordzewiałych samochodowych osi. Większość członków rodziny króla
oraz jego świty kołysała się na wietrze po bokach swego pryncypała.
Kolejne trzaski. Tuż przy głowie komisarza blacha wraku wybrzuszyła się niebezpiecznie,
posypały się z niej kawałki nadpalonej farby.
Mkoll runął na kolana tuż obok dowódcy ściskając w rękach laser.
- Gdzieś się włóczył ? – uśmiechnął się kącikami ust komisarz.
- Ha ! Za dobrze cię wyszkoliłem, pułkownikukomisarzu, to wszystko.
Obaj mężczyźni wyszczerzyli do siebie zęby.
Kolejni gwardziści dobiegli do Gaunta pokonując odkrytą przestrzeń placu. Jeden nie
zdołał dopiąć swego, zgiął się wpół i upadł na ziemię. Jego nieruchome ciało miało tkwić na
placu jeszcze przez co najmniej godzinę.
Larkin, Caffran, Lillo, Vamberfeld i Derin znaleźli się za wrakiem przyciskając ciała do
blach transportera wokół komisarza i sierżanta zwiadowców. Gaunt zaryzykował rzut okiem
ponad krawędzią burty pojazdu.
Cofnął się na ułamek chwili przed nadlatującymi pociskami.
- Czterech strzelców. W północnozachodnim narożniku.
Mkoll uśmiechnął się i pokręcił przecząco głową niczym zdeprymowany ojciec.
2
- Co najmniej dziewięciu. Czyś ty kiedykolwiek słuchał moich wskazówek, Gaunt ?
Larkin, Derin i Caffran roześmiali się głośno. Wszyscy byli Tanithijczykami,
prawdziwymi Duchami, weteranami.
Lillo i Vamberfeld śledzili wymianę uszczypliwości z nieskrywanym zdumieniem. Oni dla
odmiany byli Vervuńczykami, nowym nabytkiem regimentu. Tanithijczycy nazywali ich
„świeżą krwią”, kiedy chcieli być uprzejmi; „złomiarzami”, gdy sądzili, że nikt ich nie słyszy;
a „miejskim mięsem armatnim” w chwilach okrutnej złośliwości.
Vervuńscy rekruci nosili te same matowoczarne kombinezony polowe i kamizelki
przeciwodłamkowe co Tanithijczycy, ale ich aparycja i zachowanie odróżniały nowych
rekrutów od rodzimych Duchów. Podobnie zresztą jak ich nowiutkie laserowe karabiny o
metalowych kolbach i srebrne emblematy w postaci oskardów przyczepione do kołnierzy.
- Nie martwcie się – pocieszył ich Gaunt wyczuwając zmieszanie i niepokój swych nowych
podkomendnych – Mkoll często pozwala sobie na bezczelne docinki. Jak uporamy się z
naszym zadaniem, surowo go ukarzę.
Kolejne trzaski wystrzałów, kolejny dźwięk uderzających w pancerz transportera kul.
Larkin wyjrzał zza boku pojazdu opierając swój świetnie utrzymany snajperski karabin o
kawałek postrzępionej blachy. Powszechnie uważano go za najlepszego strzelca w całym
regimencie.
- Masz coś na celowniku ? – zapytał go Gaunt.
- Och, możesz pójść o to w zakład, szefie – odparł ze zmarszczonym czołem Larkin
poprawiając nieznacznie ustawienie broni.
- To bądź tak łaskaw i odstrzel im te cholerne łby.
- Nie ma sprawy.
- Gdzie... jak on ich widzi ? – sapnął Lillo wyglądając zza wraku. Caffran złapał go za rękaw
i pociągnął w dół ratując przed niechybną śmiercią. W powietrzu śmignęła laserowa wiązka.
- Najostrzejsze oczy wśród Duchów – uśmiechnął się Caffran.
Lillo skinął niemo głową, ale w myślach poczuł się urażony zawadiacką postawą Caffrana.
Marco Lillo był zawodowym żołnierzem o dwudziestojednoletnim stażu w garnizonie Vervun
Primary, a ten dzieciak tuż przed dwudziestką zgrywał się przed nim na wiekowego weterana.
Wystawił głowę zza Chimery wysuwając przed siebie lufę broni.
- Chcę tego króla, wielkiego króla, jak on tam się zwał ? – odezwał się Gaunt pocierając
machinalnie starą bliznę biegnącą wzdłuż wewnętrznej strony prawej dłoni – Chcę, żebyście
go zdjęli. Nie powinien tak wisieć na tej szubienicy.
- W porządku – mruknął Mkoll.
Lillo uznał, że widzi jakieś poruszenie i posłał w kierunku drugiej strony dziedzińca długą
serię z lasera. Przyciemnione okna w ścianach Uniwersytetu rozpadły się w deszczu
odłamków, ale silny wiatr stłumił całkowicie ich brzdęk.
Gaunt położył dłoń na lufie karabinu Lillo i pociągnął broń żołnierza w dół.
- Nie marnuj amunicji, Marco – poradził.
On zna moje imię ! On zna moje imię ! Lillo oniemiał ze zdumienia i wlepił wzrok w
Gaunta szukając potwierdzenia tego niebywałego faktu w rysach jego twarzy.
Pułkownikkomisarz Gaunt był dla Vervuńczyka nieomal bogiem. Dziesięć miesięcy temu
poprowadził Vervunhive ku zwycięstwu w pozornie najczarniejszej godzinie tego miasta.
Nosił przy sobie miecz, który był naocznym dowodem tego wyczynu.
Lillo spojrzał na swego dowódcę: wysokiego, silnie zbudowanego, o krótko przyciętych
jasnych włosach wystających spod czapki komisarza i szczupłej twarzy. Gaunt miał na sobie
czarny mundur z narzuconym na ramiona płaszczem o naszytej na wierzch kamuflującej
pelerynie Tanithijczyków. Może i nie był do końca bogiem, tylko człowiekiem z krwi i kości,
ale z pewnością bohaterem.
3
Larkin zaczął strzelać, szybkim regularnym rytmem.
Sypiące się w kierunku wraku kule stały się wyraźnie rzadsze.
- Na co czekamy ? – zapytał Vamberfeld.
Mkoll pociągnął go za rękaw i wskazał palcem rząd budynków za plecami Duchów.
Vamberfeld ujrzał wielkiego... bardzo wielkiego mężczyznę... wychylającego się zza rogu
budowli z naramienną wyrzutnią rakiet. Ciągnąca za sobą warkocz dymu rakieta przecięła
powietrze nad placem i uderzyła w jeden z ozdobnych filarów po jego drugiej stronie.
- Powtórz, Bragg ! – krzyknęli niemal jednocześnie Mkoll, Larkin i Derin, po czym
wybuchnęli śmiechem.
Kolejny rakietowy pocisk gwizdnął w powietrzu i zdemolował odległy budynek, na płyty
placu posypały się wielkie bryły gruzu.
Gaunt zerwał się na nogi i popędził do przodu, towarzyszyli mu Mkoll, Caffran i Derin.
Larkin pozostał na swym miejscu za Chimerą, nie przerywając ostrzału stanowisk wrogich
snajperów.
Vamberfeld i Lillo rzucili się w ślad za Duchami.
Lillo dostrzegł Derina wyginającego się gwałtownie i padającego na plac, ugodzonego
laserową wiązką. Vervuńczyk przypadł do Ducha chcąc udzielić mu pomocy. Klatka
piersiowa Tanithijczyka zbryzgana była krwią, on sam szarpał się tak spazmatycznie, że Lillo
nie potrafił utrzymać go w miejscu. Mkoll pojawił się u boku Lillo, razem pociągnęli Derina
za stertę metalowych sztab umykając przed deszczem krech laserowej energii.
Gaunt, Caffran i Vamberfeld dotarli do przeciwnego krańca placu.
Komisarz wpadł do budynku przez dziurę wyrwaną rakietą Bragga, jego energetyczny
miecz buczał basowo. Broń ta należała niegdyś do Heironymo Sondara, jednego z najbardziej
wpływowych dostojników Vervunhive, w ręce Gaunta trafiła zaś w uznaniu jego bohaterstwa
i poświęcenia podczas obrony metropolii.
Pokryte niebieskimi łukami energii ostrze śmigało w powietrzu tnąc mroczne kształty
poruszające się w ciemności po drugiej stronie dziury. Caffran wpadł do budynku w ślad za
dowódcą, strzelając z biodra. Niewielu Duchów mogło mu dorównać w sztuce walki na
bezpośrednim dystansie. Działał błyskawicznie i bezwzględnie.
Ubezpieczał plecy komisarza.
Niceg Vamberfeld przed Aktem Konsolidacji pełnił funkcję księgowego w komercyjnej
dzielnicy Vervunhive. Ćwiczył ciężko i zawzięcie, ale bitewne doświadczenia wciąż były dla
niego boleśnie obce. Skoczył w ślad za parą towarzyszy broni wchodząc do świata półmroku,
ciemnych kształtów i rozbłysków energetycznych broni.
Potykając się na gruzie wypalił z przystawienia do jakiejś postaci. Ktoś inny wyrósł przed
żołnierzem śmiejąc się maniakalnie, mężczyzna pchnął przeciwnika bagnetem. Nigdzie nie
widział komisarzapułkownika ani młoaa
dego Tanithijczyka. Mówiąc szczerze, nie widział prawie nic. Ktoś wystrzelił do niego z
bliska, wiązka energii śmignęła obok ucha gwardzisty.
Pociągnął ponownie za spust, wciąż oślepiony nagłym rozbłyskiem, usłyszał dźwięk
przewracającego się ciała.
Ktoś pochwycił go od tyłu w uścisk ramion.
Vamberfeld poczuł silne uderzenie, w powietrzu rozprysnęły się krople krwi. Żołnierz
upadł na podłogę przygnieciony ciężarem ludzkiego ciała. Z twarzą wciśniętą w grubą
warstwę ciepłego kurzu Duch zaczął odzyskiwać władzę w oczach. Jego otoczenie skąpane
było w migotliwym niebieskim blasku.
Odsuwając w bok swój energetyczny miecz Ibram Gaunt pochwycił żołnierza za mundur i
pomógł mu podnieść się na nogi.
- Dobra robota, Vamberfeld, udało nam się zrobić wyłom – wydyszał komisarz.
Vamberfeld milczał oszołomiony. Na jego kombinezonie krzepła krew.
4
- Panuj nad nerwami – dodał Gaunt – Z czasem będzie ci łatwiej...
Znajdowali się w niewielkiej kaplicy, takie przynajmniej odnosił wrażenie
zdezorientowany Vervuńczyk. Jaskrawe snopy słonecznych promieni wpadały do środka
przez kolorowe witraże umieszczone pod sufitem, ale główne okna komnaty zasłonięte były
bogato ornamentowanymi drewnianymi okiennicami. Powietrze było suche i nieruchome,
pełne zapachu ozonu i świeżej krwi.
Vamberfeld dostrzegł Gaunta i Caffrana, przemieszczających się wzdłuż komnaty. Caffran
przycisnął się do najbliższej ściany szukając śladu zagrożenia, Gaunt przyglądał się w
międzyczasie ciałom zabitych wrogów.
Ciałom zabitych. Przerażających Infardi.
Lądujący na Hagii czciciele Chaosu przyjęli imię Infardi, oznaczające w lokalnej mowie
pielgrzymów, zaczęli też nosić zielone mundury będące bluźnierczą drwiną ze strojów
miejscowego duchowieństwa. Nazwa przyjęta przez heretyków była zniewagą samą w sobie;
wykorzystanie bowiem w taki sposób słowa pochodzącego z hagiańskiego dialektu w opinii
wielu wręcz plugawiło ów język. Od sześciu tysięcy lat świat ten był miejscem poświęconym
kultowi świętej Sabbat, jednej z najbardziej ukochanych członkiń panteonu imperialnych
świętych; półbogini, której imieniem ochrzczono cały sektor wszechświata. Zajmując Hagię i
obwołując się Pielgrzymami wrogowie dokonali niewyobrażalnej profanacji. Groza
bluźnierczych rytuałów i ceremonii, jakich najeźdźcy dopuścili się na tej świętej ziemi nie
mieściła się lojalistom w głowach.
Vamberfeld dowiedział się wszystkiego o Ojcu Sinie i jego renegatach z materiałów
edukacyjnych rozdawanych żołnierzom w trakcie tranzytu, lecz inną sprawą było czytanie
opracowań, a inną oglądanie tego wszystkiego na własne oczy. Gwardzista zerknął na
najbliższego trupa: wielkiego barczystego mężczyznę w zielonym uniformie. W miejscach,
gdzie strój heretyka został rozdarty, Vamberfeld dostrzegał odrażające tatuaże: świętą Sabbat
spółkującą z demonami, obrazy piekła, plugawe runy zniekształcające kształt religijnych
symboli.
Mężczyzna czuł rosnące zawroty głowy. Pomimo miesięcy wojskowego treningu wciąż
wiele w nim pozostawało z księgowego bawiącego się w żołnierza.
Panika Vamberfelda zaczęła się pogłębiać.
Caffran ponownie otworzył ogień, półmrok kaplicy rozświetliły błyski jego broni.
Vamberfeld nie dostrzegał nigdzie Gaunta. Runął płasko na brzuch i przycisnął kolbę
karabinu do ramienia w sposób, który pokazał mu podczas treningu sam pułkownik Corbec.
Zaczął strzelać w głąb korytarzyka biegnącego od jednej ze ścian kaplicy, tuż obok
przyciśniętej do ściany sylwetki Caffrana.
Korytarzem nadciągała gromada postaci w zielonych uniformach, strzelając w biegu z
laserów i broni automatycznej. Vamberfled usłyszał ich śpiew.
Gwardzista uświadomił sobie po chwili, że właściwie dźwięk ten nie ma wiele wspólnego
ze śpiewem. Szarżujący heretycy mamrotali długie, zawiłe frazy nakładające się na siebie
wzajemnie. Na karku Vamberfelda pojawiły się krople potu. Naciskał gorączkowo na spust.
Ci ludzie to Infardi, elita Ojca Sina ! Imperatorze, ratuj mnie, ugrzęzłem w tym piekle po
szyję !
Gaunt przyklęknął tuż obok Vamberfelda ujmując oburącz swój boltowy pistolet. Trzech
strzelców zasypało korytarz strumieniami światła i stali.
Coś błysnęło w połowie przejścia, rozległ się stłumiony huk i do wnętrza budowli wpadło
słoneczne światło. Grupa Duchów wdarła się do środka przez nowy wyłom wybijając w pień
przeciwników.
Gaunt podniósł się z kolan. Gdzieś z przodu dobiegały dźwięki sporadycznej wymiany
ognia. Komisarz przyłożył palce do wiszącego przy wargach komunikatora przeszukując
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • donmichu.htw.pl