[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jan Guillou
Krzyżowcy 1
Droga do Jerozolimy
Z języka szwedzkiego przełożył
Marian Leon Kalinowski
Tytuł oryginału: Vagen till Jerusalem
Drogę do piekla wybrukowano dobrymi chęciami.
Jacula Prudentum, 1651, nr 170
1
W roku Pańskim 1150, kiedy bezbożni Saraceni — owe męty, z których powstała forpoczta Antychrysta - zadali naszym wiele
klęsk w Ziemi Świętej, ku pani Sigrid zstąpił Duch Święty i zwiastował coś, co odmieniło życie tej niewiasty.
Można pewno dopowiedzieć, że tamto zwiastowanie stało się przyczyną skrócenia jej żywota. Ponad wszelką wątpliwość nigdy
już nie była taką, jak przedtem. Mniej pewnym wydaje się to, co znacznie później zapisał brat Thibaud: iż owo zwiastowanie, uczynione
przez Ducha Świętego wobec Sigrid, było w istocie początkiem dziejów nowego królestwa na Północy, które już do końca świata zwać
trzeba Szwecją.
Działo się to w dniu świętego Tyburcjusza, uważanym podówczas za pierwszy dzień lata, w Zachodniej Gocji topniały bowiem
ostatecznie lody. W Skarze nigdy nie zgromadziło się tyle ludzi, co tego właśnie dnia, bo też szło o mszę nie byle jaką. Wreszcie powinna
była się dokonać konsekracja nowej katedry.
Już drugą godzinę trwały ceremonie. Procesja trzykroć okrążyła świątynię, ale w straszliwie powolnym tempie, ponieważ biskup
Odgrim był człowiekiem bardzo starym i tak człapał, jakby wypadło mu wędrować po raz ostatni. Co więcej, sprawiał on wrażenie
cokolwiek zakłopotanego tym, iż pierwszą modlitwę w konsekrowanej świątyni odmówił w języku rodzimym, a nie po łacinie:
Boże, co wszystkich ochraniasz, nie będąc widzialnym, a dla zbawienia ludzi widzialną czynisz Twą władzę, obejmij swoją
siedzibę i władaj tą świątynią, iżby wszyscy zgromadzeni tu gwoli modlitwy mieli od Ciebie pociechę i wspomożenie.
I Bóg uczynił swą władzę widzialną, już to dla zbawienia ludzi, już to z innej przyczyny. Takiego spektaklu nikt wcześniej nie
oglądał w całej Zachodniej Gocji, olśniewały barwy szat biskupich, jasny błękit i purpura przetykanego złotem jedwabiu, oszałamiała woń
kadzideł obnoszonych przez kanoników, słychać też było zaiste niebiańską muzykę, jaka pewno nigdy dotąd nie brzmiała w niczyich
uszach - tu, w Zachodniej Gocji. A gdy kto uniósł wzrok, mniemał, iż ujrzał niebo tuż pod dachem świątyni. Nie sposób było pojąć, jak
burgundzkim i angielskim budowniczym udawało się tworzyć tak wysokie sklepienia, nie rujnując całej budowli; niechybnie gniewali
Boga butnymi próbami wznoszenia gmachów aż ku Jego wyżynom.
Pani Sigrid była praktyczną niewiastą. Właśnie dlatego niektórzy posądzali ją o hardość. Sigrid niechętnie podjęła uciążliwą
podróż do Skary, lato bowiem nastało wcześnie i grzęzło się w drodze, a prócz tego odczuwała niepokój na myśl, że w stanie
błogosławionym czekała ją jazda powozem, w którym mogła się spodziewać nagłego unoszenia z miejsca, wstrząsów, podrzucania.
Bardziej jednak, niż czegokolwiek innego w swym doczesnym żywocie, obawiała się pani Sigrid bliskich już narodzin jej drugiego
dziecięcia. A dobrze wiedziała, że konsekracja katedry wymaga wielu godzin wystawania na zimnej kamiennej podłodze i co pewien czas
klękania w modlitwie, co w jej stanie było udręką. Zapewne lepiej niźli większość wielmożów i magnackich córek wokół niej poznała
Sigrid wiele kościelnych reguł. Nie nabyła wszakże tej wiedzy przez swą wiarę czy też dobrowolnie. Gdy liczyła sobie szesnaście lat, jej
ojciec, który miał pewno dobre intencje, spostrzegł się, iż okazywała ona norweskiemu krewnemu nazbyt niskiego urodzenia nadmierne
zainteresowanie, które mogłoby doprowadzić do czegoś, co powinno występować tylko w małżeństwie, jak sam cierpkim tonem wyjaśnił
istotę problemu. Sigrid została na pięć lat posłana do jednego z norweskich klasztorów, skąd nigdy by się chyba nie wydostała, gdyby nie
odziedziczyła majątku po bezdzietnym wuju ze Wschodniej Gocji, stając się przez to panną zasługującą raczej na wydanie za mąż niż na
przetrzymywanie w klasztorze.
Wiedziała więc Sigrid, kiedy stać i padać na klęczki, kiedy powtarzać rozpoczynane przez któregoś ze stojących na przedzie
biskupów „Ojcze nasz" i „Zdrowaś Maryjo", kiedy zaś modlić się własnymi słowami. Za każdym razem, gdy wypadło modlić się po
swojemu, prosiła o zachowanie przy życiu.
Trzy lata wcześniej obdarzył ją Bóg synem. Rodziła go przez dwie doby i dwakroć wzeszło i skryło się słońce, póki ona, w bólu,
ociekała potem i strachem. Wiedziała wtedy, że czeka ją śmierć, i w końcu pojęły to wszystkie poczciwe niewiasty, które jej pomagały.
Posłały do Forshem po księdza i od niego otrzymała Sigrid absolucję oraz ostatnie namaszczenie.
Nigdy więcej - taką miała wtedy nadzieję. Nigdy więcej bólu i śmiertelnego przerażenia - o to modliła się teraz. Sigrid była w pełni
świadoma tego, że myślała samolubnie. Tak przecież się działo, iż niewiasty umierały w połogu, i tak musi być, że narodzinom człowieka
towarzyszy ból. A jednak Sigrid odważyła się prosić Najświętszą Panienkę o to, by właśnie ją zechciała oszczędzić, i swe obowiązki
małżeńskie starała się wypełniać tak, iżby nie wynikł nowy połóg. Żył przecież ich syn, Eskil, chłopczyk zdrowy i krzepki, wyposażony we
wszystkie umiejętności, jakie dzieci powinny posiadać.
Najświętsza Panienka ukarała ją oczywiście. Człowiek winien zaludniać świat, jakże więc można oczekiwać wysłuchania
modlitwy, w której prosi się o to właśnie, by móc się uchylić od odpowiedzialności za owo dzieło? Sigrid była pewna, że czekały ją nowe
męki. Niejeden raz prosiła jednak teraz o to, żeby uszło jej płazem.
Aby przynajmniej złagodzić znacznie mniejszą, błahą mękę, jaką było stanie i padanie na klęczki przez wiele godzin, podnoszenie
się z klęczek i rychłe ponowne padanie na kolana, kazała Sigrid ochrzcić swą niewolnicę, Sot, by zabrać ją ze sobą do domu Bożego, mieć
ją obok i wspierać się na niej, gdy trzeba będzie wstawać i klękać. Wielkie czarne oczy Sot były szeroko otwarte, przypominały oczy
przerażonego konia, bo też przeraziło ją wszystko, co ujrzała, i jeśli dotąd nie była prawdziwą chrześcijanką, to właśnie wówczas stała się
nią zapewne.
Trzy rzędy ludzi dzieliły Sigrid od króla Sverkera i królowej Ulvhild, którzy czuli brzemię swych lat i dlatego było im coraz ciężej
wstawać i padać na klęczki bez nadmiernego stękania czy też niestosownych dźwięków z tylnej części ciała. Sigrid przybyła wszakże do
katedry przez wzgląd na nich właśnie, mniej zaś przez wzgląd na Boga. Król Sverker niezbyt poważał jej koligacje norweskie i
zachodniogockie czy też norweskie koneksje jej małżonka i tegoż spokrewnienie z dynastią Folkungów. I oto teraz, w podeszłym wieku
zwątpił król i zaniepokoił się, czy po tym życiu doczesnym istotnie czekał go pomyślny żywot w zaświatach. Nieobecność na wielkim,
miłym Bogu obrzędzie konsekracji katedry, z udziałem króla, mogłaby zostać opacznie zrozumiana. Jeśli mąż czy niewiasta poróżni się z
Bogiem, to pewno zdoła się z nim pojednać. Czymś gorszym, jak sądziła Sigrid, byłoby poróżnienie się z królem.
Ale w trzeciej godzinie mszy zaczęła Sigrid odczuwać zawroty głowy i coraz trudniej przychodziło jej wciąż padać na klęczki i
podnosić się z nich, a dziecię w jej łonie kopało i wierciło się coraz bardziej, jakby chciało zaprotestować. Sigrid odniosła wrażenie, że
połyskliwa bladożółta podłoga z wapienia zakołysała się pod nią i zaczęła pękać, jak gdyby miała się rozstąpić i nagle ją pochłonąć. I
wtedy pozwoliła sobie Sigrid na coś niesłychanego. Rezolutnie, szeleszcząc jedwabiem, podeszła do prostej bocznej ławki, która
znajdowała się daleko od niej, i usiadła. Wszyscy to dostrzegli, król też.
W tej samej chwili, gdy Sigrid z ulgą opadła na krótką ławkę przy ścianie świątyni, do bocznej nawy wkroczyli mnisi z Luró. Sigrid
otarła lnianą chusteczką czoło i twarz, po czym skinęła na syna, który stał obok Sot, żeby dodać mu otuchy.
I oto bracia zakonni zaintonowali jakąś pieśń. Wcześniej w milczeniu i z pochylonymi głowami, jakby pogrążeni w modlitwie,
przeszli środkiem katedry i ustawili się na wprost ołtarza, od którego odstąpili zaraz biskupi i ich pomocnicy. Najpierw rozległ się tylko
słaby, przytłumiony szmer, potem zaś rozbrzmiały nagle wysokie chłopięce głosy - cóż, niektórzy spośród braci z Luró mieli kaptury
brunatne, a nie białe, i okazali się ponad wszelką wątpliwość małymi chłopcami, których głosy unosiły się niczym jasne ptaki ku
rozległemu sklepieniu, a gdy dotarły tak wysoko, że wypełniły całą tę ogromną przestrzeń świątyni, usłyszano przytłumione męskie głosy
mnichów, którzy śpiewali to samo i nie to samo. Sigrid słyszała już kiedyś śpiew na dwa i trzy głosy, tu zaś było ich co najmniej osiem.
Zakrawało to na cud, na coś, co nie mogłoby się wydarzyć, bo przecież już nawet trójgłos bardzo trudno było osiągnąć.
Znużona Sigrid wpatrywała się szeroko otwartymi oczami w miejsce owego cudu, słuchając całym swoim jestestwem, całym
ciałem, w napięciu, które sprawiło, że zaczęła drżeć, a prócz tego zrobiło się jej ciemno przed oczyma i niczego już nie widziała, a tylko
słyszała, co stawało się jednak możliwe także dzięki wysiłkowi oczu. Odnosiła wrażenie, że sama znika, że przemienia się w dźwięki, w
cząstki owej świętej muzyki, piękniejszej niż jakakolwiek inna w jej doczesnym życiu.
Po chwili Sigrid oprzytomniała, poczuła bowiem, że ktoś ujął jej dłoń, a gdy uniosła wzrok, zobaczyła przed sobą króla Sverkera
we własnej osobie.
Król przyjaznym gestem pogłaskał jej rękę i z ironią w głosie podziękował za to, że on, który przecież faktycznie był starcem,
potrzebował zachęty ze strony niewiasty w stanie odmiennym, na tyle śmiałej, by dać przykład i usiąść. Co wolno niewieście w
błogosławionym stanie, to wolno i królowi - stwierdził. Choć odwrócenie kolejności nie zrobiło, ma się rozumieć, dobrego wrażenia.
Sigrid powściągnęła chęć opowiedzenia o tym, że właśnie do niej przemówił Duch Święty. Uznała, iż taką opowieść poczytano by
za puszenie się, a tego wszak jest dość w życiu królów, póki ich ktoś nie skróci o głowę. Opowiedziała natomiast, i to mocno przyciszonym
głosem, z czym właściwie przybyła.
Wynikł - co król pewno już wiedział - spór o jej sukcesję w Varnhem. Jej kuzynka Krystyna, która niedawno poślubiła wysoko
mierzącego Eryka Jedvardssona, rości sobie prawo do połowy majątku. Tymczasem wszak zakonnikom z Luró potrzeba siedziby w
okolicy, w której nie wiałyby tak silne wiatry. Wszystkim wiadomo, że tam, gdzie są, uprawiali dotąd ziemię w znacznej mierze daremnie,
wszelako nic w tym złego, iż król Sverker wspaniałomyślnie podarował im Luró. A gdyby teraz ona, Sigrid, przekazała cystersom w darze
Varnhem, niechby król raczył pobłogosławić ten dar i uznać go za prawomocny, przez co cały problem zostałby rozwiązany. Na czymś
takim zyskaliby wszyscy.
Sigrid mówiła szybko, cicho i nie bez trudu, jeszcze z sercem bijącym mocno po tym, co ujrzała pośród niebiańskiej muzyki, gdy
mrok przemienił się w światłość.
Król sprawiał w pierwszej chwili wrażenie cokolwiek zaskoczonego, bo raczej nie przywykł do tego, by mężczyźni w jego
otoczeniu odzywali się doń w tak mało dworny sposób, bez ogródek. A co dopiero niewiasty...
- Moja droga Sigrid, jesteś niewiastą błogosławioną pod niejednym względem - wyrzekł w końcu, mówiąc powoli i znów ujmując
jej dłoń. - Jutro, gdy już wyśpimy się w pałacu po dzisiejszej uczcie, wezwę do siebie ojca Henri i wszystkiego dopełnimy. Jutro, a nie
teraz. Nie przystoi wszak, byśmy tu bardzo długo siedzieli i rozmawiali szeptem.
Tak więc Sigrid jednym gestem wyzbyła się swojego dziedzictwa - Varnhem. Żaden mąż i żadna niewiasta nie złamie słowa
danego królowi, tak jak ów nigdy nie złamie swojego słowa. Niepodobna było cofnąć tego, co uczyniła Sigrid.
Ale świadczyło to także o praktycznym podejściu - przyznała to sama, kiedy nieco ochłonęła. Jak widać, Duch Święty potrafi być
istotą praktyczną i wyroki Opatrzności nie zawsze są niepoznawalne.
Varnhem i Arnas dzieliła odległość pokonywana konno w nie mniej niż dwa dni, przy czym ta pierwsza posiadłość znajdowała się
w pobliżu Skary, niezbyt daleko od rezydencji biskupa, wzniesionej też obok góry Billingen. Arnas było zaś majątkiem położonym na
wschodnim brzegu jeziora Wener, nieopodal góry Kinnekulle, gdzie kończyła się kraina Sunnanskog, a swój początek brała kraina
Tiveden. Varnhem stanowiło posiadłość nowszą, w stanie o wiele lepszym, i dlatego Sigrid chciała spędzić tam najzimniejszą porę, tym
bardziej, że zbliżał się straszny czas porodu. Magnus, jej małżonek, pragnął, aby za swą siedzibę obrali jego ojcowiznę, Arnas, ona zaś
wolała Varn-hem i nigdy nie umieli dojść do zgody co do tego. Zresztą nie udawało im się też rozmawiać o owej sprawie tak przyjaźnie i z
taką cierpliwością, jak przystało na małżonków.
Dwór w Arnas wymagał pewnych napraw i przebudowy. Posiadłość ta ciągnęła się wzdłuż lasu i graniczyła z ziemią niczyją, w
sporej części własnością ogółu i po części królewszczyzną, z ziemią, którą można było wydzierżawić albo kupić. Wiele dałoby się
poprawić w Arnas, zwłaszcza jeśliby Sigrid przeniosła tam całą niewolną służbę z Varnhem.
Niezupełnie to właśnie miał na myśli Duch Święty, kiedy uczynił zwiastowanie wobec niej. Wizja, jaka jej się ukazała, nie była
jednoznaczna, ujrzała ona bowiem stado bardzo pięknych koni o barwach, które swym lśnieniem przypominały macicę perłową. Owe
konie pędziły ku niej przez łąkę pełną kwiecia, ich grzywy były nieskazitelnie białe, a ogony uniesione butnie, ich ruchy zaś swawolne i
sprężyste, jakby kocie. Przyjemnie było patrzeć na wszystkie te zwierzęta ani dzikie, ani wolne, bo przecież miała przed sobą własne
konie. I skądś spoza owych koni swawolnych, narowistych, nieosiodłanych, ukazał się młodzian na rumaku srebrzystej maści, również z
białą grzywą i wysoko sterczącym ogonem, i Sigrid ni to znała owego młodzień ca, ni to jednak go nie znała. Jechał z tarczą, ale bez hełmu.
Herbu na tarczy nie rozpoznała Sigrid, jako że nie należał do nikogo spośród krewnych jej samej czy też jej małżonka, a była to tarcza
całkiem biała z wielkim krwawym krzyżem pośrodku i z niczym ponadto.
Młodzieniec zatrzymał konia tuż przed nią i przemówił do niej, i Sigrid usłyszała wszystkie słowa, zrozumiała je także, ale
przecież nie pojęła ich. Wiedziała wszakże, iż to, co mówił młodzian, oznaczało, że winna była ofiarować Bogu dar najbardziej podówczas
potrzebny w kraju podległym władzy króla Sverkera - dobre miejsce na siedzibę braci zakonnych z Luró.
Sigrid napatrzyła się na tych mnichów, kiedy truchtem wychodzili na zewnątrz po swym długim występie. Nie wydawali się
bynajmniej przejęci cudem, który spowodowali, można by raczej sądzić, że mieli za sobą kolejną zmianę jako robotnicy w jakichś
zachodniogockich kamieniołomach, że nade wszystko myśleli o wieczornym wypoczynku. Przedtem gawędzili trochę i drapali czerwoną
wysypkę, którą niejeden miał na niedbale wygolonym ciemieniu. U wielu spośród nich skóra na policzkach i karkach była obwisła. W Luró
żyło im się niezbyt dostatnio, to mógł dostrzec każdy, kto chciał, i zapewne zima nie była dla nich łaskawa. Nietrudno więc przychodziło
pojąć wolę Bożą i ci, co potrafili wyśpiewać cud, musieli uzyskać lepszą siedzibę, gdzie mogliby mieszkać i pracować. A Varnhem było
miejscem bardzo dobrym.
Ledwo Sigrid znalazła się poza katedrą, na schodach, zimne, orzeźwiające powietrze sprawiło, że zaczęła myśleć klarownie i
nagle, jakby natchniona przez Ducha Świętego, uświadomiła sobie, w jakich słowach przedstawić wszystko małżonkowi, który szedł
naprzeciw niej z płaszczami obojga na ręku, przedzierając się przez ciżbę. Sigrid przyglądała mu się z dyskretnym uśmiechem na twarzy,
już całkiem ufna. Miała go za łagodnego małżonka i troskliwego ojca, choć, jej zdaniem, nie zasługiwał na głęboki szacunek czy podziw. Aż
nie chciało się wierzyć, że faktycznie był wnukiem człowieka o zgoła przeciwnym usposobieniu, energicznego jarla, którego zwano
Grubym Folke. Magnus był szczupłym mężczyzną i nie wyróżniałby się niczym w tłumie, jeśliby nie miał na sobie cudzoziemskiego
odzienia.
Gdy stanął przed nią, pokłonił się i poprosił, by sama poniosła odzienie, które należało do niej, a sam włożył na siebie swój
błękitny płaszcz, podszyty futrem kuny, ze srebrną norweską sprzączką, którą spiął go pod szyją. Później pomógł małżonce, delikatnymi
rękoma, które nie były rękami wojownika, dotknął - badawczym gestem - jej czoła i spytał, jak, pomimo błogosławionego stanu, zdołała
wytrzymać tak długi hymn na chwałę Bożą. Odparła, iż nie sprawiło jej to trudności, bo zabrała ze sobą Sot, by mieć w niej oparcie, a
ponadto dane jej było dostąpić objawienia Ducha Świętego; opowiedziała o tym takim tonem, jakiego używała zazwyczaj, kiedy nie
mówiła poważnie, a Magnus przyjął z uśmiechem to, co wydało mu się jednym z wielu żartów małżonki i rozejrzał się potem za sługą,
który niósł z kruchty jego miecz.
Kiedy Magnus wsunął miecz pod płaszcz i zaczął go tam mocować, oba jego łokcie wypięły płaszcz i sprawiły, że stał się szeroki w
barach, że zyskał tak potężną posturę, jakiej - jej zdaniem - nie miał.
Po chwili posłużył małżonce ramieniem i zapytał, czy nie zechciałaby pospacerować po rynku, który rozpościerał się przed nimi.
Pani Sigrid pospieszyła odpowiedzieć, że chętnie cokolwiek rozprostuje kości, skoro już nie musi ciągle padać na kolana, a jej
małżonek skwitował ten śmiały żart niepewnym uśmiechem, i dodała, że zabawiliby ją ci wszyscy kuglarze, których zaprosił król;
pośrodku rynku występowali frankońscy akrobaci oraz połykacz ognia, grano na fujarkach i skrzypcach, a od jednego z wielkich
namiotów docierał przytłumiony odgłos bicia w bębny.
Magnus i Sigrid przecisnęli się ostrożnie przez ciżbę, w której szlachetnie urodzeni uczestnicy mszy zmieszali się z pospólstwem i
ludźmi niewolnymi. Nieco później Sigrid zaczerpnęła powietrza i jednym tchem wypowiedziała wszystko bez ogródek.
- Magnusie, mój drogi małżonku, ufam, że potrafisz zachować się po męsku, spokojnie i godnie, gdy usłyszysz, com właśnie
uczyniła - zaczęła i znów zaczerpnęła powietrza, po czym szybko podjęła temat, zanim on zdążył od powiedzieć. - Przyrzekłam królowi
Sverkerowi, iż podaruję Varnhem cystersom z Luró. Słowa danego królowi nie mogę cofnąć, odwołać go nie sposób. Jutro spotkamy się z
nim w pałacu, aby spisać to i przypieczętować.
Jak oczekiwała, jej małżonek stanął nagle i najpierw przyjrzał się badawczo twarzy Sigrid, szukając uśmiechu, który towarzyszył
zazwyczaj jej całkiem osobliwym żartom. Ale szybko pojął, że mówiła zupełnie poważnie i wtedy zapałał tak silnym gniewem, iż pewno
po raz pierwszy uderzyłby ją, gdyby nie przebywali właśnie pośród krewnych, nieprzyjaciół i całego tego motłochu.
- Czyś ty postradała zmysły, niewiasto? Gdybyś nie odziedziczyła Yarnhem, dalej mieszkałabyś w klasztorze. Wszak Varnhem
stało się przyczyną naszego ożenku.
W ostatniej chwili zapanował nad sobą i mówił odtąd cicho, przez mocno zaciśnięte zęby.
- Tak, to zaiste słuszne słowa, mój drogi małżonku - odpowiedziała Sigrid, cnotliwie spuściwszy wzrok. - Gdybym nie
odziedziczyła Varnhem, twoi rodzice wybraliby dla ciebie inną partię. To prawda, że w takim przypadku byłabym teraz pokutnicą, ale
prawdą jest też, iż Eskila i tego nowego dziecięcia, które noszę pod sercem, nie byłoby bez Varnhem.
Magnus nie odpowiedział. Nazbyt pewno bił się z myślami, by móc składnie mówić. W tejże chwili podeszła do nich Sot z ich
synem Eskilem, który zaraz podbiegł do matki, ujął jej dłoń i zaczął szybko i głośno opowiadać o wszystkim, co zobaczył w katedrze.
Przedtem musiał długo milczeć i zachowywać spokój, a teraz mówił tak, iż jego słowa płynęły jak woda po wiosennym otwarciu zapory,
niepowstrzymanym potokiem.
Magnus wziął syna na ręce i pełnym miłości gestem pogłaskał po głowie, zarazem przypatrując się swej ślubnej małżonce
wzrokiem, który świadczył o czymś innym niż miłość. Ale nagle postawił chłopca na ziemi i nieomal opryskliwie polecił, by Sot zabrała ze
sobą Eskila na występy wagantów, i oznajmił, że niebawem znowu się wszyscy spotkają. Zdziwiona Sot ujęła rękę chłopca i zabrała go,
choć nie był z tego zadowolony i stawiał opór.
Wiesz jednak także, mój drogi małżonku - nie omieszkała zaraz odezwać się Sigrid, aby samodzielnie pokierować przebiegiem
rozmowy i nie dopuścić do tego, by Magnus zapałał niepotrzebnym, bezsensownym gniewem - iż pragnęłam otrzymać Varnhem w
ślubnym prezencie, choć ja to odziedziczyłam, i został ów dar potwierdzony aktem z pieczęcią, tak więc otrzymałam właściwie niewiele
ponad ten płaszcz, który mam na sobie, i jakieś złote ozdoby.
Tak, to prawda - markotnie odpowiedział Magnus. - Mimo wszystko Varnhem stanowi jedną trzecią naszego majątku, trzecią
część, której oto pozbawiłaś Eskila. Nie potrafię pojąć, dlaczegoś uczyniła coś takiego, choć oczywiście miałaś prawo tak postąpić.
Idźmy z wolna ku wagantom i nie stójmy tutaj, abyśmy nie wyglądali na takich, co się na siebie pogniewali, a ja w drodze wszystko
objaśnię - zaproponowała Sigrid i zachęciła go, żeby ujął jej ramię.
Magnus, zakłopotany sytuacją, rozejrzał się, uznał, że Sigrid ma rację, zmusił się do uśmiechu i wziął ją pod rękę.
- Tak - powiedziała po chwili Sigrid, cedząc słowa. - Zacznijmy od spraw doczesnych, od tego, co jest teraz w twych myślach
najważniejszą kwestią.
Ma się rozumieć, całą służbę i ludzi niewolnych zabiorę ze sobą do Arnas. Wprawdzie Varnhem ma najlepsze budynki, ale Arnas
istnieje po to, byśmy mogli budować od podstaw, tym bardziej teraz, gdy przybyło nam rąk do pracy. Uzyskamy w taki oto sposób lepszą
siedzibę, zwłaszcza w zimie. Więcej służby oznacza większą liczbę beczek solonego mięsa i więcej skór, które będziemy mogli posyłać
łodzią do Lodose, wszak zależy ci na tym, żeby handlować z Lodose, a będąc w Arnas, łatwo to czynić i zimą, i latem, w Varnhem zaś nie
byłoby raczej takiej możliwości.
Magnus szedł obok niej w milczeniu, pochylony do przodu, Sigrid widziała jednak, że się uspokoił i zaczął słuchać z
zainteresowaniem, i pojęła, iż obejdzie się bez ostrej wymiany słów; całą przyszłość widziała tak klarownie, jak gdyby wcześniej długo
wszystko rozważała, choć ów pomysł zrodził się niespełna godzinę temu.
Więcej skór i beczek z solonym mięsem, które wysyłaliby do Lodose, oznaczało więcej srebra, to zaś oznaczało większe zasiewy.
Większe zasiewy znaczyły, iż więcej ludzi niewolnych mogło uzyskać wyzwolenie przez uprawę nowych pól, iż można było wypożyczać
ziarno na siew, co zwracałoby się w dwójnasób żytem, które byłoby wysyłane do Lódóse i wymieniane na więcej srebra. I można by
wtedy zadbać o umocnienia, o których Magnus myślał od dawna, bo przecież Arnas było miejscem trudnym do obrony, zwłaszcza zimą, w
porze lodów. Skupiwszy siły w Arnas, zamiast rozpraszać je przez utrzymywanie w dwóch miejscach, mogli wkrótce się wzbogacić, dzięki
tylu świeżo uprawionym polom wejść w posiadanie większych połaci ziemi, zyskać cieplejszy i bezpieczniejszy dom i pozostawić Eskilowi
większe dziedzictwo.
Gdy już wydostali się oboje z tłumu (a przeciskali się z pewnością siebie, bez ceregieli), Magnus stał długo w milczeniu, pogrążony
w myślach. Postękując, nadeszła Sot z małym Eskilem na ręku, którego niosła wysoko przed sobą, aby ludzie zobaczyli jego odzienie i
pojęli, że i on miał prawo się przecisnąć, i oto chłopiec zeskoczył na ziemię i stanął przed matką, która łagodnym gestem dotknęła rękoma
jego ramion, pogłaskała go po policzku i poprawiła czapkę z piórami.
Oglądani przez nich waganci mieli na sobie zabawne, bardzo kolorowe stroje, zaś na nogach i przegubach rąk dzwoneczki, których
dźwięk towarzyszył wszystkim ruchom tych artystów. Właśnie w owym momencie wznieśli oni wysoką wieżę, złożoną tylko z ludzi, a
najwyżej, samotny na jej szczycie, znalazł się bardzo mały chłopczyk, pewno ledwie z rok starszy od Eskila.
Tłum krzyczał głośno, przejęty strachem i zachwycony, a Eskil wciąż wskazywał wagantów i zapewniał, że chciałby zostać jednym
z nich, co jego ojciec skwitował zaskakująco serdecznym śmiechem. Sigrid przyjrzała mu się ostrożnie i pomyślała sobie, że ów śmiech
oznaczał, iż niebezpieczeństwo minęło.
Magnus wychwycił jej dyskretne spojrzenie i na jego twarzy pozostał już uśmiech, gdy on sam się pochylił i pocałował Sigrid w
policzek.
-Jesteś doprawdy niewiastą godną podziwu, Sigrid - wyszeptał bez gniewu. - Przemyślałem to, co mówiłaś, i we wszystkim
przyznaję ci rację. Jeżeli skupimy wszystkie nasze siły w Arnas, to wzbogacimy się, i czy jakikolwiek kupiec mógłby mieć lepszą i
wierniejszą małżonkę, niż ty nią jesteś?
Sigrid nie omieszkała ze spuszczonym wzrokiem odpowiedzieć, że żadnej niewieście nie mógłby się trafić lepszy i wyrozumialszy
małżonek niż on. Ale po chwili uniosła wzrok, z powagą spojrzała mu w oczy i dodała, że faktycznie dostąpiła w katedrze objawienia i że
wszystkie jej myśli pochodziły pewno od samego Ducha Świętego, także te rozsądniejsze, które dotyczyły gospodarstwa.
Twarz Magnusa wyrażała niejakie niezadowolenie, jakby niedowierzanie, można by prawie pomyśleć, że śmieszyła go świętość;
oboje wiedzieli jednak, że jego wiara była o wiele głębsza niż wiara Sigrid. Lata spędzone w klasztorze bynajmniej nie uczyniły jej
korniejszą.
Gdy waganci zakończyli występy i odeszli ku namiotowi, w którym podawano piwo, aby za darmo raczyć się i tym trunkiem, i
dobrze przyrządzoną pieczenia, na co sobie zasłużyli, Magnus wziął syna na ręce, po czym razem z Sigrid u swego boku i w towarzystwie
Sot, która przez respekt szła o dziesięć kroków za nimi, udał się w kierunku bramy miejskiej; po tamtej stronie muru czekała przy
powozie ich służba. W drodze mówiła Sigrid o objawieniu, którego dostąpiła. Opowiadała rozumnie i w wielu słowach, gdyż chciała także
wyjaśnić, jak należało pojmować treść świętego przesłania.
Pierwszy poród byłby ją niemal pozbawił życia i Najświętsza Matka Boska uratowała ją i Eskila już na progu śmierci. A wiadomo
wszak, iż po jednym ciężkim połogu następuje drugi taki sam, i czas tego drugiego był już bliski. Ale przekazawszy w darze Varnhem,
zapewniła sobie Sigrid niemało modlitw w swojej intencji, i to z ust ludzi, którzy niechybnie potrafili wiele ich odmawiać. I ona, i jej nowe
dziecię powinni pozostać przy życiu.
Ważniejsze jednak było, ma się rozumieć, to, iż połączone rody Magnusa i Sigrid staną się potężniejsze dzięki wzbogaceniu
rozbudowanej i umocni nej posiadłości Arnas Sigrid nie miała tylko pewności co do tego, kim mógł być ów młodzian na koniu srebrzystej
maści z obfitą białą grzywą i arogancko sterczącym, bardzo długim białym ogonem. Tamten młodzian nie mógł raczej nadjechać na
narowistym koniu, dzierżąc tarczę przy ramieniu.
Zaintrygował ten problem także Magnusa, który po chwili zastanowienia zaczął wypytywać Sigrid o wielkość owych koni i
sposób, w jaki się poruszały. Stwierdził potem, że nie ma w ogóle takich koni i ze zdziwieniem w głosie spytał, co Sigrid miała na myśli,
kiedy mówiła o krwawym krzyżu na tarczy. Musiał to pewno być czerwony krzyż, a skąd mogła wiedzieć, że znalazła się na nim krew, nie
zaś po prostu czerwona farba.
Sigrid odparła, że po prostu to wiedziała. Krzyż był czerwony, ale właśnie od krwi. Tarcza była całkiem biała. Odzienia młodzieńca
nie widziała zbyt dobrze, bo jego tors przesłaniała tarcza, na pewno jednak miał na sobie białą szatę. Białą jak u cystersów, ale nie był to
bynajmniej mnich, skoro dzierżył tarczę wojownika. I prawdopodobnie nosił kolczugę pod odzieniem.
Zamyślony Magnus zapytał o kształt i wielkość tarczy, a gdy usłyszał, że była w kształcie serca i ledwo przykrywała pierś, pokręcił
z niedowierzaniem głową i oświadczył, że nigdy nie widział podobnej. Tarcze bywają duże i okrągłe, jak te, z którymi dawniej ruszano w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • donmichu.htw.pl