[ Pobierz całość w formacie PDF ]
-=OPOWIADANIA=-
opracowanie: sleep-walker
SPIS TREŚCI:

Brat czeka na końcu drogi........3

Dom mojej matki..................6

Krzyż............................9

List............................12

Pętla...........................16

Miesiąc Matki Boskiej...........52

Najświętsze słowa naszego życia.57

Namiętności.....................64

Okno............................72

Ósmy dzień tygodnia.............74

Pamiętasz, Wanda................76

Pierwszy krok w chmurach........86

Robotnicy.......................91

Śliczna dziewczyna..............95

Żołnierz........................99

W dzień śmierci jego...........102

Finis Perfectus................137

Kancik, czyli wszystko się
zmieniło.......................140

Odlatujemy w niebo.............144

Pijany o dwunastej w południe..150

Lombard złudzeń................156

Stacja.........................161

Targ niewolników...............166
2
Brat czeka na końcu drogi
To było małe miasto i mała stacja. Pociągi przychodziły rzadko, nikt
tu prawie nie przyjeżdżał, a ludzie przesiadujący z nudów nocami w
bufecie kolejowym znali się już dobrze: pili tanie wina, piwo i
ukradkiem przyniesiona wódkę; rano szli do pracy otępiali, z
żelaznym bólem pod rozpalona czaszką. Kiedy pewnej letniej i dusznej
nocy wszedł ten człowiek, wszyscy unieśli głowy. Wyglądał dziwnie:
twarz jego była tak pomięta, że nikt nie wyczytałby z niej wieku,
plecy miał kabłąkowate, a wyraz jego oczu można by określić jako
szalone zdziwienie. Stał na progu i - mnąc w rękach czapkę -
rozglądał się z głupkowatym uśmiechem. Przestępował przy tym z nogi
na nogę jak dzieciak, który ma zamiar spłatać figla. Głowę trzymał
pochyloną nisko do przodu i dopiero, kiedy obrócił się do patrzących
nieco bokiem, wszyscy zobaczyli, że na karku jego wyrósł potężny, do
garbu podobny guz mięśni. Tak czasem bywa z mężczyznami, którzy
bardzo wcześnie - jako młodzi chłopcy - zaczęli ciężko pracować
fizycznie.
Stał tak długą chwilę i rozglądał się wciąż z tym samym uśmiechem
zaciekawienia. Potem pochylił się jeszcze bardziej i szybko podszedł
do pierwszego z brzegu stolika, przy którym siedziało dwóch młodych
mężczyzn z kobietą. Przystanął przy nich; oparłszy się dłonią o
krawędź stołu, pochylił się ku kobiecie i patrzył na nią
rozszerzonymi oczami. Kobieta odsunęła się gwałtownie.
- Czego pan chce? - zapytał jeden z młodych ludzi. Był to ładny
chłopiec o jasnych włosach i ogorzałej cerze; niebieska, szeroko
przy szyi rozpięta koszula podkreślała kontrast tych barw. Czekał
chwilę, a kiedy zagadnięty nie odpowiedział, powtórzył pytanie: -
Czego pan tu chce?
Zgarbiony człowiek milczał. Wciąż patrzył na kobietę i uśmiechał się
radośnie.
- Czego pan chce? - pytał dalej ładny chłopiec.
- Nie jesteśmy samy, chyba pan to widzi. Idź pan stąd do diabła.
Człowiek wpatrujący się w kobietę nie drgnął nawet, patrzył prosto w
jej twarz, a jego oczy z sekundy na sekundę stawały się coraz
bardziej okrągłe. Wtedy drugi chłopak szybkim ruchem strącił jego
dłoń ze stołu.
- Uciekaj - powiedział. Uciekaj stąd, bo będzie źle. Mówię ci:
uciekaj stąd szybko.
Pchnął zgarbionego w plecy. Ten niechętnie, z powolnością
niedźwiedzia, odszedł. Krążył chwilę po sali, rozglądając się
bacznie, potem znów przystanął przy jakimś stoliku. Siedziała tam
kobieta w jaskrawej sukni wraz z dwoma wojskowymi. Wszyscy troje
byli trochę podpici, bawili się między sobą nie zwracając uwagi na
resztę ludzi i kiedy zgarbiony podszedł do nich, nie wywołało to u
nikogo zdziwienia.
- Chcesz się napić przyjacielu? zapytał jeden z wojskowych. Nalał
wina w kufel po piwie i podał zgarbionemu. - Napij się - powiedział
- i wspominaj nas dobrze.
Zgarbiony nie wziął kufla. Patrzył na kobietę i nie mówił nic.
Uśmiechnął się szeroko, odsłaniając bezzębne dziąsła i kobieta
odwróciła głowę.
- Zalany jest - powiedziała. - Dajcie mu spokój. Sam widocznie wie,
że ma dosyć.
- Nie, to nie - powiedział wojskowy. Odstawił kufel. - Siadaj,
3
kochany - rzekł do zgarbionego. - Siadaj i opowiedz coś o sobie.
Skąd jesteś?
Zgarbiony milczał, jego pomięta twarz zarumieniła się nagle jak po
wypiciu dużego kielicha wódki. Kobieta zdenerwowała się nagle.
- Jakiś niemowa - powiedziała z gniewem. Zwróciła się do jednego z
wojskowych: - Powiedzcie mu, żeby stąd poszedł. Czy nie można nawet
parę minut posiedzieć w spokoju? Niech on sobie stąd idzie.
Milczący dotąd drugi wojskowy powiedział nagle:
- Tak, tak, niech pan sobie stąd idzie.
A kiedy zgarbiony człowiek mimo to nie odchodził, pochylił ku niemu
poczerwieniałą twarz i syknął:
- Wynocha, rozumiesz?
Zgarbiony stał jeszcze przez chwilę, potem odszedł krok i z tego
miejsca patrzył na kobietę. Tym, którzy obserwowali go z boku,
zdawało się, że nie widzi nic poza nią, tak jakby jego oczy mogły
przyswajać sobie ten tylko jedyny obraz. Było to przykre.
Towarzystwo przy stoliku siedziało przez chwilę w milczeniu, potem
jeden z wojskowych powiedział bardzo głośno do swego towarzysza:
- Nie rozumie widocznie po ludzku.
- Zawołaj milicjanta - rzekła kobieta odwracając głowę. - Jeśli nie
ma innej rady, zawołaj milicjanta.
- Tutaj, na tej stacji? Łatwiej zadzwonić na Boga.
- Czekaj - ożywił się drugi. - Ja go postraszę.
Sięgnął do pasa i - udając, że wyjmuje pistolet - wymierzył w
zgarbionego palec i krzyknął głośno:
- Puff, paff.
Zgarbiony człowiek zasłonił oczy rękami i niezdarnie począł cofać
się tyłem. W drzwiach potknął się o próg i runął. Potem zerwał się
nagle i uciekł nie zamykając nawet drzwi. Wszyscy zachichotali.
- Jakiś dziwak - powiedziała kobieta.
- Nieczęsto się taki trafia w każdym razie.
- Może wariat?
- Diabli wiedzą.
- Mało wariatów chodzi po świecie? Podobno każdy jest w jakimś tam
stopniu zwariowany...
- Wiecie co robi wariat, kiedy chce zobaczyć nagą kobietę?
- No?
- Żeni się.
- Świntuch. Ale tamten nie wyglądał na wariata.
- Ci, co się żenią, także nie wyglądają.
- Jeśli jeszcze raz tak powiesz, to odejdę od was.
- W tym mieście nie znajdziesz innego towarzysza. Siłą rzeczy jesteś
skazana na nasze.
- O której przychodzi nasz pociąg?
- Jeszcze czas. O piątej. Boże, on znów przyszedł...
Wszyscy troje odwrócili głowy. Zgarbiony człowiek stał w drzwiach i
rozglądał się bacznie, a pierwsze co zauważyli to uśmiech, który nie
znikł z jego twarzy. Stał bez ruchu kilka sekund; kiedy zrozumiał,
że nikt z obecnych nie ma zamiaru go wyrzucać, przeszedł wolno na
środek sali. Stanął obok jakiegoś stolika, gdzie siedziało liczne
towarzystwo; ilość pustych butelek stojących przed nimi świadczyła,
że nie marnowali czasu od rana. Nikt nie zwrócił na niego uwagi;
stał wychylony jak bocian. W pewnym momencie wyciągnął rękę i
dotknął ramienia jednej z kobiet, przesunął po nim dłonią w sposób
jakiś bardzo pieszczotliwy. Kobieta powoli odwróciła głowę, lecz
kiedy zobaczyła przed sobą obcego człowieka, krzyknęła i przytuliła
4
się do mężczyzny. Ten wstał purpurowy z pasji.
- Co jest, do jasnej cholery? - powiedział - Co jest, ty łobuzie? Co
ty sobie myślisz?... - zaczął się nagle krztusić ze złości i nie
dokończył. Z całej siły uderzył zgarbionego pięścią w usta.
Zgarbiony nie odsunął się i nie spojrzał nawet na mężczyznę. Oblizał
krew z warg i w dalszym ciągu patrzył na kobietę; trzymał przy tym
uniesioną rękę, tak jakby raz jeszcze chciał dotknąć jej ramienia.
Ten uśmiech i gest rozjątrzył mężczyznę. Uderzył go teraz dwa razy,
o wiele silniej: raz w twarz, raz w żołądek. Zgarbiony zwinął się z
bólu; wtedy mężczyzna błyskawicznie kopnął go w twarz. Teraz dopiero
zgarbiony rozciągnął się jak długi.
- Masz dosyć? - zapytał mężczyzna. Zasapał się i począł ocierać
spocone czoło; jego wielka, kraciasta chustka stała się momentalnie
mokra.
Od stolika stojącego w rogu podniosło się dwóch kolejarzy. Podeszli
do leżącego i pochylili się nad nim.
- Teraz ma dosyć - powiedział jeden z nich. Zwrócił się do stojącego
wciąż mężczyzny. - Wyprowadzę go na peron. Świeże powietrze dobrze
mu zrobi.
- Bydlę - mruknął mężczyzna. Usiadł.
Kolejarze wzięli leżącego pod ramiona i wyprowadzili go na peron.
Noc była duszna, brakowało im oddechu, uciskały sztywne kołnierzyki.
Pachniało czadem i liśćmi nagrzanymi za dnia. Daleko, nad zielonymi
światłami semaforów, błyszczały blednące gwiazdy Wielkiego Wozu.
- Lepiej? - zapytał jeden z kolejarzy zgarbionego.
Kiwnął głową.
- Wiesz już, gdzie jest twój brat?
Nic nie odpowiedział ani nie uczynił żadnego ruchu głową. Kolejarz
odpiął z rzemienia latarkę i oświetlił sobie nią twarz.
- Rozumiesz, co będę mówił do ciebie?
- Tak - powiedział zgarbiony.
- Wiesz, gdzie mieszka twój brat?
- Nie. Nie wiem.
Milczeli przez chwilę. Kolejarz uniósł nieco wyżej latarkę.
- Słuchaj - powiedział. - Widzisz ten tor?
- Tak - rzekł zgarbiony.
- Idź prosto tym torem. To kilometr, może dwa. Widziałem się dzisiaj
z twoim bratem. Powiedział, że będzie na ciebie czekać. Spotkasz go.
Mówił mi, że weźmie cię do siebie. Rozumiesz?
- Tak - powiedział zgarbiony.
- To idź już, czas. Chcesz papierosa?
- Nie - powiedział zgarbiony. - Muszę iść. Jeżeli on na mnie czeka,
to muszę iść. Przyjadę do was kiedyś z bratem.
Odszedł. Patrzyli za nim, jak biegnie środkiem toru potykając się na
podkładach.
- Za dziesięć minut tym torem będzie szedł pociąg - powiedział
milczący dotychczas kolejarz.
Drugi spojrzał na oświetlony zegar.
- Za osiem.
- Słońce już wschodzi. Możesz zgasić latarkę.
- Już za parę dni będzie wschodzić później.
- On nic nie słyszy?
- Jest głuchy jak pień. Możesz strzelać o krok za nim.
- Ogłuchł tam, w więzieniu?
- Tak. Może zresztą jeszcze wcześniej.
- Musieli pewnie z nim coś robić.
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • donmichu.htw.pl