[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Zaginione plemię SithówJOHN JACKSON MILLERPrzekładAnna HikiertAleksandra JagiełowiczRedakcja stylistycznaMagdalena StachowiczKorektaHalina LisińskaRenata KrukProjekt graficzny okładki i ilustracja na okładceDavid Stevenson i Scott BielDrukWojskowa Drukarnia w Łodzi Sp. z o.o.Tytuł oryginałuStar Wars: Lost Tribe of the Sith: The Collected StoriesTa książka zawiera następujące wcześniej opublikowane opowiadania:Star Wars: Lost Tribe of the Sith #1: PrecipiceStar Wars: Lost Tribe of the Sith #2: SkybornStar Wars: Lost Tribe of the Sith #3: ParagonStar Wars: Lost Tribe of the Sith #4: SaviorStar Wars: Lost Tribe of the Sith #5: PurgatoryStar Wars: Lost Tribe of the Sith #6: SentinelStar Wars: Lost Tribe of the Sith #7: PantheonStar Wars: Lost Tribe of the Sith #8: SecretsCopyright © 2012 by Lucasfilm, Ltd. & ® or ™ where indicated.All Rights Reserved.Used Under Authorization.For the Polish translationCopyright © 2012 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.ISBN 978-83-241-4275-0Warszawa 2012. Wydanie IWydawnictwo AMBER Sp. z o.o.02-952 Warszawa, ul. Wiertnicza 63tel. 22 620 40 13, 22 620 81 62www.wydawnictwoamber.plJackowi i Josie, mojemu własnemu małemu plemieniuPRZEPAŚĆROZDZIAŁ 15000 lat przed bitwą o Yavin- Lohjoy! Daj mi cokolwiek! - Gramoląc się na nogi w ciemności, komandor Korsinwyciągnął szyję, aby znaleźć hologram. - Silniki manewrowe, kontrola wysokości... choćbyodrzutowe silniki parkingowe!Okręt gwiezdny to dobra broń, ale dopiero załoga sprawia, że jest zabójczy. Stara śpiewkakosmicznego wyjadacza: oklepana, ale na tyle poważna, aby przydać nieco autorytetu. Korsin samużywał jej od czasu do czasu, ale nie dzisiaj. Jego okręt był zabójczy sam w sobie - a załoga poprostu zrobiła sobie przejażdżkę.- Nic nie mamy, dowódco! - Przechylona, niewyraźna postać o wężowatych włosachzamigotała przed nim. Korsin wiedział, że na niższych pokładach musi być niedobrze, skoro nawetsztywna, wiecznie spięta i genialna Ho’Dinka straciła równowagę. - Reaktory uszkodzone!Uszkodzenia struktury pancerza, zarówno z tyłu, jak...Lohjoy wrzasnęła nagle z bólu, a jej czułki eksplodowały w ognistą grzywę. Chwiejnieodtoczyła się poza zasięg ekranu. Korsin z trudem stłumił chichot. W spokojniejszych czasach - półstandardowej godziny temu - żartował, że Ho’Dinka to na pół drzewo. Teraz jednak, kiedy całypokład techniczny eksplodował, nie wydawało się to już takie zabawne. Pancerz pękł. Znowu.Hologram zgasł - wokół krępego dowódcy światełka ostrzegawcze zatańczyły i zamrugały.Korsin klapnął na siedzenie, chwytając się podłokietników. Przynajmniej fotel jeszcze działa.- Jesteście tam? Jest tam kto?Cisza... i odległy zgrzyt metalu o metal.- Dajcie mi coś, do czego mógłbym strzelać! - Gloyd, oficer artylerzysta Korsina, błysnąłzębami w ciemności. Ironiczny pół-uśmieszek był wspomnieniem po cięciu mieczem świetlnymJedi sprzed kilku lat, które omal nie zdjęło Houkowi głowy. Po tej sprawie Gloyd wyrobił sobiejedyny na pokładzie jadowity dowcip dorównujący dowódcy - ale dzisiaj nawet artylerzysta niebawił się dobrze. Korsin widział to w małych oczkach opryszka: jeden celny strzał i po wszystkim.Korsin nie pofatygował się, aby popatrzeć na drugą stronę mostka. Lodowate spojrzeniastamtąd mógł uznać za pewnik. Nawet teraz, kiedy uszkodzony „Omen” stracił sterowność.- Jest tam kto?Nawet teraz. Krzaczaste brwi Korsina ściągnęły się w czarne V. Co się z nimi działo?Przysłowie mówiło prawdę - statek potrzebował załogi zjednoczonej wspólnym celem. A zostanieSithem było zaszczytnym celem samo w sobie. Każdy chorąży Imperatorem. Każda pomyłkarywala szansą. No cóż, zatem mamy szansę, pomyślał. Niech ktoś to rozwiąże, a zdobędziesz odręki cholernie wygodny fotel.Gry wpływów Sithów niewiele teraz znaczyły - nie w obecności uporczywej grawitacjigdzieś w dole. Korsin spojrzał raz jeszcze w górę, na przedni iluminator. Widoczna dotychczasogromna lazurowa kula znikła; w jej miejscu widział teraz gazowe błyski i wystrzelające w góręszczątki. Wiedział, że gaz i szczątki pochodzą z jego statku, przegrywającego walkę z obcąatmosferą. Nieważne, jaka była, teraz „Omen” należał do niej. Nastąpił wstrząs i kolejne krzyki. Tojuż długo nie potrwa.- Pamiętajcie - ryknął, spoglądając na załogę po raz pierwszy od chwili, kiedy to się zaczęło.- Sami chcieliście tu być!Rzeczywiście, chcieli. Przynajmniej większość z nich. „Omen” był wolnym statkiem, kiedygórnicza flotylla Sithów zebrała się na Primus Goluud. Oddziałom szturmowym Massassich władowni obojętne było, dokąd lecą - nikt nie wiedział, co sobie myślą Massassi przez większośćczasu, przyjmując, że w ogóle myślą. Wiele istot rozumnych, które miały jakikolwiek wybór,wybrało jednak „Omen”.Saes, kapitan „Zwiastuna”, był upadłym Jedi, całkowitą niewiadomą. Nie można ufaćkomuś, komu nie ufają Jedi, a oni ufają prawie każdemu. Yaru Korsina załoga przynajmniej znała.Sithański kapitan, który się uśmiecha, był zjawiskiem rzadkim i zawsze podejrzanym. Korsinjednak nie zmieniał się od dwudziestu lat, dość długo, aby ci, którzy pod nim służyli, rozpuściliwici, że statek Korsina jest dobrym środkiem transportu.Tylko nie dzisiaj. Z pełnym ładunkiem lignańskich kryształów „Zwiastun” i „Omen”przygotowały się do opuszczenia Phaegona III w kierunku frontu, kiedy myśliwiec Jedi naruszyłsystemy obronne pola wydobywczego. Podczas kiedy półksiężycowate blade’y zajmowały sięintruzem, załoga Korsina przygotowywała się do skoku w nadprzestrzeń. Ochrona ładunku byłaabsolutnym priorytetem, a jeśli zdołają dostarczyć towar, zanim ten sfelerowany Jedi dostarczyswój - cóż, to tylko lepiej. Piloci blade’ów mogą sobie wrócić na „Zwiastunie”.Coś jednak poszło nie tak. Wstrząs „Zwiastuna”, potem drugi. Odczyty czujników [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • donmichu.htw.pl