[ Pobierz całość w formacie PDF ]

TROY DENNING

 

 

 

GWIAZDA

PO GWIEŹDZIE

(Tłumaczył: Andrzej Syrzycki)

Andrii-

Za rady, zachętę i wszystko inne

Wojownicze istoty rasy Yuuzhan Vong zaatakowały spoza granicy galaktyki bez żadnego ostrzeżenia. Były bezwzględne, podstępne i zdra­dzieckie. Miały do dyspozycji wytwory dziwacznej organicznej techni­ki, które dorównywały systemom uzbrojenia obrońców, a niejednokrotnie okazywały się skuteczniejsze niż wszystko, co mogła im przeciwstawić Nowa Republika i jej sojusznicy. Najeźdźcom nie mogli sprostać nawet kierowani przez Luke’a Skywalkera rycerze Jedi. Nie mogli skorzystać z broni stanowiącej o ich sile, ponieważ dziwnym trafem Yuuzhanie oka­zali się zupełnie niewrażliwi na działanie Mocy.

Pierwszy atak zaskoczył Nową Republikę zajętą tłumieniem rozru­chów, które wzniecali agenci yuuzhańskiego szpiega Noma Anora. Ko­rzystając z tego, że dowódcy wojsk Nowej Republiki zajmowali się innymi sprawami, najeźdźcy zniszczyli kilka planet i zabili wiele milio­nów istot - a wśród nich Wookiego Chewbaccę, najlepszego przyjaciela i wieloletniego partnera Hana Solo.

Podejmując odważną próbę zawarcia pokoju z nieprzyjaciółmi, se­nator Elegos A’Kla stracił życie. Zamordował go dowódca yuuzhańskich wojowników, Shedao Shai, który później przekazał ciało senatora bli­skiemu przyjacielowi Elegosa, rycerzowi Jedi Corranowi Hornowi. Horn wyzwał Yuuzhanina na pojedynek, którego stawką miał być los planety Ithor. Rycerz Jedi pokonał Shaia, ale mimo to istoty rasy Yuuzhan Vong zdobyły i spustoszyły planetę. Stanowiło to dotkliwą stratę dla Nowej Republiki i osobistą porażkę Corrana Horna, który przyjął na siebie całą winę.

Każda następna porażka była poważnym ciosem dla Nowej Republi­ki. Wkrótce też doszło do rozłamu w samym zakonie Jedi. Kierujący po­czynaniami rycerzy Luke Skywalker zmagał się z problemem osobistym: jego ukochana żona Mara cierpiała na tajemniczą i prawdopodobnie śmiertelną chorobę, która z wolna podkopywała jej siły. Niektórzy za­rzucali mistrzowi Skywalkerowi bezczynność i przesadną ostrożność.

Nie mogąc się z tym pogodzić, grupa rycerzy pod wodzą Kypa Durrona odłączyła się i postanowiła czynnie się przeciwstawić agresji Yuuzhan. Zamierzała wykorzystać w tym celu wszystkie możliwe środki i sposoby. Jednym z nich miała być brutalna siła, co jednak mogło za­wieść rycerzy Kypa jedynie na ciemną stronę Mocy. Różnice zdań w spra­wach etycznych skłóciły braci Solo, Jacena i Anakina. Ich siostra Jaina została jednym z pilotów słynnej Eskadry Łobuzów i poświęciła całą energię walce z Yuuzhanami.

Han Solo obwiniał się o to, że nie potrafił ocalić Chewbaccy, ale nie szukał ukojenia na łonie rodziny. Usiłując odkupić swoją winę, przystą­pił do działania - i wpadł na trop uknutego przez istoty rasy Yuuzhan Vong spisku wymierzonego przeciwko rycerzom Jedi. Wrócił z lekar­stwem, które mogło wyleczyć Marę Jadę Skywalker z choroby. Jednak nawet to zwycięstwo nie mogło pocieszyć go po stracie najwierniejsze­go przyjaciela - ani pomóc w jego małżeńskich kłopotach.

Trudne chwile przeżywała także Leia. Zlekceważyła wizję przyszło­ści i czuła wyrzuty sumienia, że podczas bitwy o Fondor skazała gwiezdną flotę Hapan na zagładę. Zacięta bitwa o orbitalne stocznie dobiegła nie­spodziewanego końca, kiedy użyto broni o niekontrolowanej niszczy­cielskiej sile. Okazał się nią gwiazdogrom stacji Centerpoint, uzbrojony przez młodszego syna Leii, Anakina.

Starszy syn Leii, Jacen Solo, również miał wizję. Zobaczył w niej, jak galaktyka ześlizguje się w objęcia ciemności. Obawiając się, że mógł­by zakłócić chwiejną równowagę, młody Jedi na pewien czas całkowi­cie wyrzekł się władania Mocą. Zmienił zdanie dopiero wówczas, kiedy śmiertelne niebezpieczeństwo zagroziło jego matce.

By uratować jej życie, musiał stanąć do walki z samym mistrzem wojennym Yuuzhan Tsavongiem Lahem. Pokonał go, ale nie zabił. Żąd­ny zemsty Yuuzhanin obiecał tymczasowe zawieszenie broni - pod wa­runkiem, że dostanie w swoje ręce wszystkich Jedi, a zwłaszcza Jacena Solo.

Rycerze Jedi poczuli się nagle osaczeni. Kiedy niebezpieczeństwo zagroziło szkolącym się w Akademii Jedi na Yavinie Cztery młodym uczniom, na pomoc pospieszył Anakin Solo. Ukrywając się pośród przed­stawicieli najniższych kast i wyrzutków społeczeństwa Yuuzhan, uwol­nił swoją przyjaciółkę Tahiri Yeilę. Okrzyknięto go bohaterem, nie zdołał jednak zapobiec zniszczeniu świątyni Jedi.

Władze Nowej Republiki uznają Luke’a i Marę Jadę Skywalkerów za zdrajców. W obawie, czy nawrót tajemniczej choroby nie zakłóci prze­biegu ciąży jego żony, Luke postanawia odzyskać władzę nad rycerzami Jedi. Korzystając z poparcia Jainy Solo, Kyp Durron namawia Luke’a i wojskowych, aby powierzyli mu dowództwo wyprawy, której celem ma być zniszczenie superbroni Yuuzhan Vongów. Wyprawa Kypa koń­czy się powodzeniem, Jaina jednak dowiaduje się poniewczasie, że znisz­czony obiekt nie był superbronią, ale hodowanym światostatkiem -wypełnionym cywilami i przeznaczonym dla yuuzhańskich dzieci. Wszystko wskazuje, że galaktyka ponownie zaczyna ześlizgiwać się w objęcia ciemności. Jedynym jasnym punktem są narodziny syna Luke’a i Mary, Bena Skywalkera.

Zniszczenie nowego światostatku i fiasko planów schwytania ryce­rzy Jedi powodują, że Yuuzhan Vongowie ogłaszają koniec zawieszenia broni. Przystępują do szturmu na Jądro galaktyki i prą naprzód, podbija­jąc kolejne światy. Wygląda na to, że galaktykę mogą uchronić od zagła­dy tylko rycerze Jedi. Kłopot w tym, że galaktyka nie chce mieć z nimi nic wspólnego...

ROZDZIAŁ

1

 

W przestworzach unosiła się ciemna drzazga odległego liniowca. Zakończona cienką błękitną igłą strumienia jonów, przesuwała się po­woli na tle olbrzymiej jaskrawopomarańczowej tarczy słońca. Podobnie jak milionom takich samych słońc w rejonie Jądra galaktyki, temu też nie towarzyszyły planety zasiedlone przez cywilizowane czy choćby tyl­ko półinteligentne istoty. Zapewne nie zasługiwało na nazwę inną niż numer, nadany dawno, jeszcze w czasach władzy Imperium. Jaina Solo uświadomiła sobie ogrom niezamieszkanych przestworzy i wielką licz­bę nietkniętych planet. Mogłaby sądzić, że w tej sytuacji wojny po pro­stu nie mają sensu; że miejsca wystarczy dla wszystkich, którzy go szukają. Wiedziała jednak, że komfortowe warunki życia zawsze łatwiej osiągnąć, kradnąc i zabijając, niż ciężko pracując. Jak wielokrotnie przy­pominała jej matka, pokój łatwiej zburzyć, niż utrzymać. Może właśnie dlatego Yuuzhan Vongowie zaatakowali galaktykę, która mogła powitać ich z otwartymi ramionami. Popełnili błąd, z którego dotąd nie zdali sobie sprawy. Jaina wiedziała jednak, że pewnego dnia... pewnego dnia tę pomyłkę uświadomią im rycerze Jedi.

Astromechaniczny robot R2-D2, dołączony do gniazda terminalu pokładowego systemu komputerowego w rufowej części pokładu lotni­czego „Cienia Jade”, nagle pytająco zaświergotał.

- Nie odłączaj się, Artoo - odparła Jaina, nawet nie odwracając głowy w jego stronę. - Wciąż jeszcze nie dostaliśmy tego sygnału, a Mara musi odpocząć.

Mały robot przeciągłym gwizdem oznajmił, że ma inne zdanie. Jaina spojrzała na ekran monitora i uniosła ręce w geście rezygnacji.

- Niech będzie - mruknęła. - Jeżeli tak ci powiedziała, możesz ją obudzić. R2-D2 wyciągnął manipulator z gniazda i cicho brzęcząc, skierował się do kabiny pasażerskiej. Jaina została sama na pokładzie lotniczym „Cienia Jade”. Statek krążył po parkingowej orbicie z wyłączonymi wszyst­kimi systemami i unieruchomioną jednostką napędu jonowego, podobny bardziej do pancernej skorupy niż siedemdziesięciotonowej gwiezdnej jednostki. Wygodny fotel pilota, ukośnie ścięty hełm i zapewniająca pano­ramiczny widok kopuła kabiny dawały Jainie złudzenie, że unosi się nie­ruchomo w pustce przestworzy. System czujników śledzących położenie siatkówek oczu wyświetlał nieustannie aktualizowane hologramy w miej­scu tuż pod płaszczyzną wzroku. Systemy łączności i napędu można było uruchamiać przełącznikami na dźwigni przepustnicy. W podobnie prosty sposób dawało się obsługiwać wbudowane w rękojeść drążka przełącz­niki czujników, systemów uzbrojenia i generatorów ochronnych pól si­łowych. Jeżeli stanowisko na pokładzie lotniskowym obsługiwał astro-mechaniczny robot, nawet systemy podtrzymywania życia można było włączać i wyłączać głosem. Był to przykład idealnej sterowni. Jama po­stanowiła, że kiedy nadarzy się okazja, by zdobyć własny statek, skopiu­je wszystkie rozwiązania w najdrobniejszych szczegółach. Najbardziej się jej podobało, że pilot siedział sam, w przedniej, najniższej części sterowni, a drugi pilot i nawigator w fotelach ustawionych obok siebie, ale nieco wyżej, bezpośrednio za plecami pilota.

Jej zachwyty nad sterownią przerwało nagle uczucie głębokiego nie­pokoju. Jaina poczuła dziwne zakłócenie Mocy, które wkrótce przero­dziło się w przedziwne wrażenie czegoś szalonego. Otworzyła się na przepływ Mocy, a wtedy wyczuła straszliwe pragnienie i niepohamowa­ny głód, może nie całkiem zły, ale mroczny, dziki i drapieżny - i na tyle brutalny, że zachłysnęła się i natychmiast zmniejszyła wrażliwość umy­słu na oddziaływanie Mocy.

Poczuła, że po czole spływa jej kropla zimnego potu. Włączyła interkom i wezwała Marę. Czekając na nią, sprawdziła wskazania senso­rów. Nie zauważyła niczego niezwykłego, ale z doświadczenia wiedziała, że nie powinna zbytnio ufać wskazaniom przyrządów. To właśnie dzięki nim „Cień” znajdował się na orbicie okrążającej planetę najbliższą po­marańczowego słońca - otoczoną rojem kamieni, głazów i odłamków skał kulę magmy, unoszącą się w odległości trochę większej niż dwa­dzieścia milionów kilometrów od gwiazdy. Gdyby R2-D2 nie dokony­wał nieustannych poprawek, na ekranie monitora widziałaby tylko skutki oddziaływania promieniowania elektromagnetycznego.

Nagie zauważyła na owiewce kabiny odbicie czegoś, co poruszyło się za plecami. Spojrzała na aktywacyjną siatkę umieszczoną w przedniej części sterowni. Niewielki fragment pleksistopu zmatowiał i przemienił się w lustro. Zobaczyła w nim wiotką sylwetkę wchodzącej na pokład lotniczy Mary Jade Skywalker. Spływające na ramiona złocistorude włosy, pogniecione teraz i splątane, dowodziły, że Mara jeszcze przed chwilą leżała albo spała. Z jej twarzy zniknęła ziemista bladość, a zie­lone oczy nie były już podkrążone ani zapadnięte. Jaina wstała. Czując się trochę jak dziecko przyłapane na podkradaniu słodyczy, zwolniła fotel pilota.

Mara zachęciła ją gestem, aby znów usiadła.

- Siedź - oznajmiła. - Masz do tego prawo.

Opadła na stojący z tyłu fotel nawigatora. W powietrzu wyczuwało się delikatną woń talku i sterylizującego roztworu, który towarzyszył Marze chyba zawsze, chociaż jej nowo narodzone dziecko dzieliła od matki odległość wielu tysięcy lat świetlnych. Kobieta uniosła głowę i kiw­nęła w kierunku odległego liniowca.

- To nasze dwie pasażerki? - zapytała.

- Transponder podaje, że to „Ścigacz Mgławic” - odparła Jaina. Do sterowni wtoczył się Artoo-Deetoo. Włączył manipulator do gniazda po­kładowego systemu komputerowego i krótkim piknięciem potwierdził tożsamość pasażerskiego liniowca. - Nadal jednak nie mamy zgody, a chwilę wcześniej poczułam... hmm, dziwne zakłócenie Mocy.

Mara kiwnęła głową.

- Też je wyczuwam - powiedziała. - Ale to chyba żadna z naszych pasażerek. Odbierałabym to inaczej.

- Nie podoba mi się to, co czuję - westchnęła Jaina. Tysiącmetrowej długości koreliański liniowiec, korzystając z wyspecjalizowanej jednostki napędu podświetlnego typu Hoersch-Kessel, zdołał do tej pory przelecieć mniej więcej połowę odległości dzielącej go od skraju pomarańczowej tarczy. Miał teraz długość palca Jainy, a ciągnąca się za nim błękitna smu­ga była przynajmniej trzykrotnie dłuższa. - Wciąż jeszcze nie wysłali tego sygnału. Może powinnyśmy odczekać jeszcze jedno okrążenie, a kiedy skryjemy się za tarczą planety, włączymy napęd jonowy.

Mara pokręciła głową.

- Luke ma rację co do tych dwóch - powiedziała. - Ilekroć włączą świetlne miecze, giną niewinni ludzie. Lepiej zabierzmy je stamtąd, do­póki jeszcze możemy. - Przełożyła przez ramię pas ochronnej sieci i z gło­śnym trzaskiem zapięła klamrę. - Jednak musimy być gotowe - dodała. - Włącz silniki.

- Ja? - zdziwiła się Jaina. Wprawdzie zdarzyło jej się kiedyś piloto­wać „Cień”, ale gdy tu lecieli, wszystkie manewry wykonywała jej ciotka.

Albo chciała skorzystać z pierwszej prawdziwej okazji pilotowania uko­chanego statku, odkąd urodziła Bena, albo wyruszając na pierwszą wy­prawę od czasu porodu, po prostu pragnęła zająć myśli czymś innym. -To twój statek.

- I tak muszę się jeszcze trochę przespać - rzekła Mara. - Nie do­wiesz się, jaki to luksus, dopóki sama nie urodzisz dziecka. - Po chwili dodała surowo: - Tylko nie uważaj tego za sugestię.

- Masz rację! - Jaina roześmiała się, ale jakby trochę z przymu­sem. Miała już wprawdzie dziewiętnaście lat i nieraz umawiała się na randki, ale biorąc udział w wojnie, nie miała czasu na nic poważnego. Nawet teraz korzystała tylko z krótkiego urlopu, jakiego udzielił jej dowódca Eskadry Łobuzów do czasu, aż senatorowie Nowej Republi­ki przestaną żywić niechęć do rycerzy Jedi. - Pomyślałby kto, że mam mnóstwo czasu.

Wyciągnęła rękę, aby włączyć zasilanie silników jonowych, ale cofnęła ją, kiedy R2-D2 ostrzegawczo zagwizdał. Umieszczony nad jej głową holograficzny ekran ukazał oszałamiającą mozaikę barw i kształtów, z której po chwili wyłonił się lecący ku nim niewielki gwiezdny statek w kształcie rury. Pojawił się znacznie niżej niż poma­rańczowa tarcza słońca.

- To wyjaśnia, dlaczego dotąd się nie odezwali - zauważyła Mara. Stanowisko nawigatora nie miało co prawda umieszczonego nad głową wyświetlacza hologramów, ale wyposażono je w kompletny zestaw kon­wencjonalnych ekranów. - Damy radę go pokonać, Artoo? - zapytała.

Na obu ekranach pojawiły się napisy, rzeczowo informujące, że wyświetlany wizerunek nie jest przedstawiony we właściwej skali. Chwilę potem ukazały się dane na temat prawdziwych rozmiarów, prędkości i prawdopodobnego materiału kadłuba. Jaina cicho gwizdnęła i zerknęła przez przyciemnioną owiewkę kabiny na podobną do przecinka sylwet­kę mniejszego statku, który odłączył się od rury i skierował w stronę rufy „Ścigacza Mgławic”.

- Wygląda jak odpowiednik fregaty - mruknęła. - Co robimy? -zapytała, odwracając się do Mary.

- Jedyną rzecz, jaką możemy - odparła kobieta. W jej głosie wy­czuwało się ostrożność, której Jaina nigdy nie słyszała, dopóki jej ciotka nie urodziła Bena. - Wyłączymy wszystkie podsystemy i zaczekamy.

 

W osobistej kabinie dowódcy „Ścigacza Mgławic” kapitana Polluksa dwie siostry Rar stały obok siebie przed ekranem wideokonsolety.

Nie kryjąc drżenia długich głowoogonów, zwanych lekku, przyglądały się, jak spora bryła korala yorik odłącza się od fregaty i kieruje ku ich liniowcowi. Miała nieregularny kształt, a jej chropowatą powierzchnię szpeciły mniejsze i większe dzioby. Przypominała raczej wyeksploato­waną asteroidę niż gwiezdny statek ekipy abordażowej. Wykrywające ciepło ciał żywych istot czujniki informowały jednak, że na pokładzie znajduje się przynajmniej stu wojowników. Znajdowało się tam także inne stworzenie, większe i zimniejsze, ale siostry wiedziały to nawet bez spoglądania na wskazania czujników. Posłużyły się Mocą i wykryły ten sam głód i pragnienie, jakie pojawiły się z chwilą, kiedy fregata wyłoniła się zza tarczy słońca. Bez względu na to, czym było, zwierzę przystoso­wało się do warunków życia w tej galaktyce o wiele lepiej, niż kiedykol­wiek zdołają jego właściciele.

Alema wyizolowała stworzenie spośród towarzyszących mu wojow­ników Yuuzhan i poleciła komputerowi, aby porównał je z informacjami zarejestrowanymi w bazach danych. Kiedy się odwróciła, zobaczyła, że jej siostra Numa rozkłada na pryczy kapitana ich przebranie: półprze­źroczyste kostiumy tancerek, szminki i pudry, i właściwie nic więcej. Obie spędziły ostatni rok, kierując ruchem oporu na zajętej przez Yuuzhan planecie Nowy Plympton; z pewnością to ich poszukiwali dowódcy gru­py abordażowej. Siostry liczyły na to, że ich wrogowie będą szukali sa­motnej istoty ludzkiej płci żeńskiej, a nie pary twilekiańskich tancerek. Jako przywódczynie ruchu oporu dokładały starań, aby nikt nigdy nie widział ich razem ani bez przebrania. Zawsze też starały się ukrywać długie lekku w kapturze płaszcza Jedi.

Kiedy umalowały twarze i zmieniły obcisłe kombinezony na fałdziste stroje tancerek, powróciły do wideokonsolety. Zobaczyły, że do śluzy wkraczają Yuuzhan Vongowie. Wojownicy o bezwłosych, wypukłych łu­kach brwiowych i sinych workach pod oczami byli o pół głowy wyżsi i o wiele ciężsi niż przeciętni ludzie. Ich budzące grozę twarze przypomi­nały obciągnięte skórą maski, z których sterczały chrząstki i kości. Silnie umięśnione ciała były oszpecone rytualnymi tatuażami i zniekształcone, co podobno miało jakiś związek z ich religią. Większość istot miała na sobie pancerze z żywych krabów vonduun i była uzbrojona, jak zwykle, w yuuzhańskie amphistaffy - długie węże, które na rozkaz mogły prze­mieniać się w maczugi, zakończone ostrymi brzeszczotami włócznie, a na­wet giętkie bicze wyposażone w trujące kły. W pewnej chwili siostry uj­rzały, że przez krąg otaczających kapitana Polluksa strażników przedarł się arogancki wojownik o wyjątkowo odrażającym wyglądzie. Yuuzhanin miał spadziste ramiona i wstrętne czarne dziury w miejscu nosa.

- Ma pan jakichś Jeedai na pokładzie? - zapytał.

- Nie - skłamał Pollux bez wahania. - Czy właśnie dlatego kazali­ście mi się zatrzymać?

Wojownik zignorował pytanie kapitana.

- Lecicie z Talfaglia czy z Sakorii?

- Chyba nie sądzisz, że odpowiem na to pytanie? - odparł Pollux. -Z tego, co ostatnio słyszałem, walczy z wami cała galaktyka.

Odpowiedź kapitana spotkała się z niechętnym, ale pełnym szacun­ku warknięciem yuuzhańskiego wojownika.

- Jesteśmy tylko załogą statku strażniczego, kapitanie. A pan ma na pokładzie uchodźców. Nie musicie się nas obawiać... pod warunkiem, że powie mi pan natychmiast, czy pośród pasażerów znajdują się jacyś Jeedai.

- Nie mamy ani jednego. - Pollux patrzył prosto w oczy Yuuzhanina. Nie zwlekał z odpowiedzią, a głos mu nie drżał. Nawet kapitanowie cywilnych statków wiedzieli, że Vongowie nie wykazują najmniejszej wrażliwości na działanie Mocy. - Możesz sam poszukać.

Na twarzy wojownika pojawił się okrutny uśmiech.

- Oczywiście, że to zrobimy, kapitanie - odparł. - Może pan być pewien.

Odwrócił głowę i spojrzał w stronę swojego statku. Przechodząc na yuuzhański, warknął: - Duwin tur vaxyn.

W rufowej części yuuzhańskiego statku powstała szczelina. Chwilę później zaczęła się rozszerzać. Obie krawędzie korala yorik wybrzuszy­ły się na zewnątrz jak wydęte wargi. W mrocznym otworze ukazała się para owalnych żółtych ślepi. Posługując się Mocą, Alema wykryła nasi­lające się uczucie pragnienia i głodu. Kiedy mroczny otwór osiągnął pół metra szerokości, z wnętrza statku wyskoczyło czarne jak ebonit stwo­rzenie. Chrobocząc pazurami, a może szponami, znieruchomiało na pły­tach pokładu.

- Ogniste błyskawice! - mruknęła Numa.

Stworzenie - znajomość języka istot rasy Yuuzhan Vong pozwoliła Alemie domyślić się, że był to voxyn - zaczęło dreptać w miejscu, prze­bierając ośmioma pałąkowatymi łapami. Chociaż przeciętnemu człowie­kowi sięgało zaledwie do pasa, mierzyło ponad cztery metry długości; miało spłaszczony łeb i pokryte czarnymi łuskami faliste cielsko. Środ­kiem grzbietu biegło pasmo cienkich spiczastych czułków, a prężny, giętki ogon kończył się haczykowatym szpikulcem. Odrażające zwierzę okrą­żyło kapitana i czujnych strażników tylko raz, a potem poczłapało w kie­runku wewnętrznych wrót śluzy.

Na ekranie wideokonsolety było widać, jak Pollux wbił spojrzenie w oczy Yuuzhanina.

- Jakim prawem sprowadziliście tę... tę maszkarę na pokład moje­go statku? - zapytał.

Wojownik obrócił się i powalił kapitana na pokład silnym ciosem pięści w głowę.

- Nie sądzi pan chyba, że odpowiem na to pytanie? - roześmiał się chrapliwie.

Strażnicy Polluksa nie palili się do walki z Yuuzhanami, ale kapitan na wszelki wypadek dał im znak gestem, żeby zachowali spokój, a sam z godnością zerwał się na równe nogi.

Alema zwróciła kierunkową antenę dotychczas wyłączonej kamery ku ciemnej tarczy planety, obok której oczekiwał statek ich wybawczyń. Wybrała tajny kanał łączności, używany wyłącznie przez rycerzy Jedi, i zaczęła przesyłać oglądane obrazy. Domyślała się, że sąsiedztwo po­marańczowego słońca zakłóci sygnały, ale odbiorcy mogli je wzmocnić i poprawić. Cóż, gdyby ona i siostra n...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • donmichu.htw.pl